Adina w oparach absurdu

To kolejny spektakl, w którym każdy nonsens może się wydarzyć, ponieważ akcja jest snem bohaterki. Bardzo to łatwy zabieg reżyserski. Ale czy coś wnosi?

W interpretacji ukraińskiego reżysera Andriya Zholdaka zrealizowanej w poznańskim Teatrze Wielkim śpiewaczka wykonująca partię Adiny jedzie na próbę i ulega wypadkowi samochodowemu, na skutek którego zapada w śpiączkę. Objawia się to tak, że na początku pokazane jest na kurtynie czołowe zdarzenie samochodów, a później napis, co stało się z bohaterką, i co jakiś czas ukazujące się zdjęcie śpiącej kobiety. Na zakończenie pojawia się z kolei napis, że bohaterka zmarła nie wybudziwszy się ze śpiączki.

I to tyle. Bo Adina normalnie występuje na scenie, jak cała reszta. Rzecz dzieje się w jakimś dziwnym wnętrzu przypominającym kaplicę (w I akcie jest nawet krucyfiks, na którym co i raz jedna z postaci zawisa). Niby trwa próba, pojawiają się osoby z personelu teatralnego (dla nich to musiała być najlepsza zabawa), ale wszystko jakoś bez składu i ładu, postaci przemieszczają się po scenie i wykonują bezładne gesty, co jakiś czas pojawia się rozkoszniaczek-transwestyta w błyszczącej sukience, wreszcie w sukienkę przebiera się sam Nemorino. Cały czas odnosiłam wrażenie, że reżyser wymyślał gagi na poczekaniu na zasadzie wielkiej improwizacji – a teraz ty zrób to, a ty tamto (niejeden z naszych reżyserów w ten sposób pracuje…). Nie są to jednak gagi na poziomie Monty Pythona, choć w tę stronę jakby próbują zmierzać (ale ciężkość mają bardziej niemiecką, czemu trudno się dziwić, bo Zholdak mieszka w Berlinie). Cóż, to kolejny reżyser, który w operze się nudzi: „Wychodzi na scenę solistka i udaje, że jest Adiną. Dla współczesnego widza to śmieszne i nieciekawe” – mówi w wywiadzie. Czyli każda gra aktorska, np. w filmie, dzięki której ktoś wciela się w jakąś rolę, jest dla współczesnego widza śmieszna i nieciekawa? Dalszy ciąg tej wypowiedzi brzmi: „Ważniejsze jest, żeby zobaczyć, jakim ona jest człowiekiem, jaką jest kobietą w tym konkretnym czasie, w którym pracujemy nad spektaklem”. Ale z tego, co widzimy na scenie, trudno wywnioskować, jakim człowiekiem jest Agnieszka Adamczak. Słyszymy tylko, że naprawdę znakomicie śpiewa. W sumie może lepiej pójść za radą reżysera udzieloną w tymże wywiadzie: „Ale przecież zawsze można zamknąć oczy i słuchać muzyki”.

Bo muzycznie spektakl jest świetny. Dobrze poradziła sobie z tym wyzwaniem młoda dyrygentka Katarzyna Tomala, chór również, zwłaszcza przy zadaniach aktorskich, jakie reżyser im sprokurował (niektóre nawet zabawne), a komplet solistów był bardzo satysfakcjonujący. Wspomnianej Adinie partnerował jako Nemorino amerykański śpiewak Randall Bills, jako Belcore wystąpił zabawny tym razem Stanisław Kuflyuk, w szarlatana Dulcamarę wcielił się Damian Konieczek.

Szkoda, że to tak wyszło. Kompletnie niepotrzebny był pomysł ze śpiączką Adiny – można było przecież i tak zrobić próbę spektaklu w typie felliniowskim (w II akcie było trochę spójniej), mogło to mieć jakiś sens i kształt. Reżyser mówi: „W Poznaniu dostałem bardzo dużą szansę, żeby eksperymentować, i jestem za to wdzięczny”. Kiedy jednak robił Oniegina w Petersburgu – spektakl otrzymał potem Złotą Maskę – chyba mu na nadmiar eksperymentów nie dano szansy. I tak jest zapewne lepiej…