Odmieniony (obsadowo) Figaro

Poszłam do Warszawskiej Opery Kameralnej na Wesele Figara, bo byłam ciekawa kolejnej obsady. Nawet znalazł się jeden punkt styczny z I Festiwalem Mozartowskim: Marzanna Rudnicka, która wtedy była jedną z Zuzann, a dziś jest Marceliną.

Jest to oczywiście wystawienie Ryszarda Peryta i Andrzeja Sadowskiego (myszy jakoś nie zjadły), w tej drugiej wersji, która jest co prawda ładniejsza plastycznie, ale też Hrabina wygląda tam jak dewotka z wielkim krzyżem zawieszonym na szyi, a przez drugą połowę spektaklu jest z hiszpańska w żałobnej czerni (zdaje się, że to było wzorem), więc faktycznie może Hrabiego odpychać. Ale ogólnie jest to przedstawienie zrobione całkowicie po bożemu.

Poza tym wszystko niemal się zmieniło, także orkiestra, ponieważ kiedyś grała to Warszawska Sinfonietta. Instrumenty barokowe dają co prawda dźwięk sam w sobie jaśniejszy, ale niższy strój jest ciemniejszy. Dyryguje José Maria Florêncio, który ostatnio jakoś zaprzyjaźnił się z WOK. A obsada została zmontowana z niezłych w większości śpiewaków.

Najwięcej ma w tej operze do roboty Zuzanna. W tej roli, jak w zeszłym roku, Ingrida Gápová, której jednak wówczas nie słyszałam. Znana mi była przede wszystkim z wykonań muzyki baroku (m.in. z płyt Goldberg Ensemble z muzyką gdańską), ostatnio jednak w operach śpiewa głównie Mozarta. I śpiewa bardzo dobrze, ma ładny głos, tylko czegoś mi brakowało w jej aktorstwie. Po prostu była za poważna, wciąż jakby zatroskana. Więcej uśmiechu! Zuzanna jest dziewczyną zręczną, sprytną i wesołą, pełną wdzięku i pozytywnej energii. O tym warto pamiętać. Obiecująco wypadł nowy Figaro – Grzegorz Żołyniak, również absolwent bydgoskiej uczelni, wyrazisty i dobry głosowo.

Od zeszłego roku też w rolę Hrabiego wskoczył Stanisław Kuflyuk, który śpiewa ostatnio wszędzie i we wszystkim, ale robi to zwykle dobrze. Hrabią też jest świetnym, i głosowo, i aktorsko (tylko perukę ma jakąś śmieszną). W partii Hrabiny występuje Magdalena Molendowska, którą trzy lata temu  słyszałam w odstępie paru miesięcy w idiotycznym wystawieniu Eugeniusza Oniegina w Operze Wrocławskiej w reżyserii Jurija Aleksandrowa i w nieszczęsnej Halce Pawła Passiniego w Teatrze Wielkim w Poznaniu. W obu spektaklach mimo niesprzyjających warunków, także dla jej postaci, była dobra. Dziś jakby coś jej zaciskało gardło, trochę się męczyłam słuchając jej – czy miała jakąś przerwę, czy też coś się stało? Nie wiem. Niezłe były też role poboczne; chyba nigdy nie widziałam tak dobrego Basilia/Curzia, które to role traktuje się zwykle po macoszemu i daje śpiewać starszym panom; w tym spektaklu jest nim bynajmniej nie starszy pan, Aleksander Kunach, który świetnie wszedł w rolę charakterystyczną i zaśpiewał też arię w finałowym akcie, którą zwykle się pomija.

Zamierzam jeszcze zajrzeć na Uprowadzenie z seraju, bo nie byłam na premierze nowej wersji i chcę uzupełnić tę zaległość.