Kurzak w znakomitej formie

Aleksandra Kurzak była gwiazdą tegorocznego tradycyjnego koncertu na dziedzińcu Wawelu Arie Oper Świata, organizowanego przez Operę Krakowską w ramach swego Letniego Festiwalu.

Dawno nie słyszałam jej na żywo, postanowiłam więc przyjechać do Krakowa. I jestem bardzo zadowolona – warto było. Głos jej pociemniał i bardzo się wzmocnił, aktorstwo, w którym ta śpiewaczka zawsze była mocna, jest chyba nawet jeszcze lepsze. Ostatnio artystka występowała w Polsce w Szczecinie i Rzeszowie z mężem, Roberto Alagną, a takie familijne koncerty zazwyczaj kończą się na wesoło. Tym razem była sama – tylko z orkiestrą Opery Krakowskiej pod batutą Wojciecha Rajskiego – i było na poważnie.

Pierwsza część poświęcona była Verdiemu i Cilei, druga – Pucciniemu. Część verdiowska była bardziej różnorodna. Aria Violetty z I aktu Traviaty jest nam, zwłaszcza warszawskiej publiczności, dobrze w tym wykonaniu znana, solistka wykonywała ją w inscenizacji Mariusza Trelińskiego, ale teraz chyba było jeszcze lepiej, bardziej intensywnie. Zaskoczyła arią Elżbiety z ostatniego aktu Don Carlosa – jeszcze jej nie śpiewała w żadnym teatrze, dopiero przymierza się do niej, ale już jest na tyle królewska, że mogłaby ją spokojnie zagrać. Desdemonę ma na świeżo – w marcu zaśpiewała tę rolę po raz pierwszy w wiedeńskiej Staatsoper, a w czerwcu w Hamburgu; arię z wierzbą wykonała po prostu wstrząsająco. To był zdecydowanie punkt kulminacyjny pierwszej części koncertu.

W części pucciniowskiej (która była też krótsza, bo Puccini pisał krótszymi odcinkami) zaczęła od słynnej arii Cio-Cio-San – w tej roli ma zadebiutować w przyszłym roku w Neapolu. Nie jestem do końca tutaj przekonana do tak intensywnej siły dźwięku, jakoś mi nie pasuje do tej postaci, podobnie jak z Liu w Turandot (tę rolę Kurzak śpiewała już w Londynie i Wiedniu), ale można przyjąć, że ta siła głosu obrazuje siłę miłości, a obie bohaterki z niej się składają. Jednak podobną intensywność miała znana aria Toski Vissi d’arte, vissi d’amore, a ta postać jest już zupełnie inna, choćby dlatego, że żyje nie tylko miłością, lecz i sztuką. W środku tej części jeszcze dla oddechu przebojowe O mio babbino caro.

Przyszła więc pora na mocniejsze role. Ale na operabase widzę ciekawostkę: artystka powróci jeszcze 1 września do swej dawnej koronnej roli Olimpii/Antonii/Giulietty/Stelli w ramach Musikfest Bremen pod batutą Marca Minkowskiego. To świadczy o jej wszechstronności.