O Marianie, Romku i cenzurze

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj

Na temat tego pianisty miał przygotować audycję w ramach Dużej Czarnej w Dwójce nasz przyjaciel blogowy (a mój szkolny kolega) Roman Markowicz. Niestety nie będzie tej audycji, więc piszę niejako w zastępstwie.

W „Midraszu” nr 3, który niedawno się ukazał, bardzo polecam długi wywiad Pół wieku w Nowym Jorku, który przeprowadziłam z Romkiem. Bardzo ciekawy, w którym mowa o losach jego rodziny, o jego edukacji muzycznej – zwłaszcza interesująca część nowojorska – a także o naszych wspólnych kolegach-muzykach z emigracji ’68 i ich drodze artystycznej. Rozmawialiśmy wychodząc od świetnej audycji o nich, która pojawiła się w marcu tutaj, a druga, wcześniejsza jeszcze, dotyczyła starszego pokolenia ówczesnych emigrantów. Nie jest tam wpisane, ale gościem był właśnie Roman i to on przygotował wszystkie materiały, część uzyskując od samych artystów. Bardzo się z tych audycji ucieszyłam także dlatego, że to było też jakieś świadectwo, że Dwójka mimo przemian w Polskim Radiu zachowała jeszcze trochę klasy.

W rozmowie wspominaliśmy także muzyków, którzy wyjechali nie w fali 1968 roku, więc nie trafili do tych audycji. Jednym z nich był pianista Marian Migdał, którego ja jeszcze pamiętam z podstawówki – był o kilka lat wyżej ode mnie (ale trochę chyba niżej od Romka). Zacytuję z wywiadu: „Gdzieś pod koniec VII klasy, chyba po jakimś szkolnym koncercie z moim udziałem, rozmawiałem z panią Migdałową, matką moich szkolnych kolegów – pianisty Mariana i skrzypka Aleksandra. I powiedziała do mnie: Ach, Romek, ja bym tak chciała, żeby mój Maryś (tak nazywała Mariana) mógł chociaż w połowie grać tak dobrze jak ty. Mija jakieś 11-12 lat i spotykamy się z tymże Marysiem w Juilliard School. Przyjechał jako stypendysta i wtedy mógłbym powiedzieć to samo, tylko w drugą stronę: ile ja bym dał, żeby tak dobrze grać jak on. (…) On nas po prostu zostawił sto metrów w tyle, miał świetnie wykształconą technikę, wielką łatwość gry – oczy mi wychodziły na wierzch, kiedy go słyszałem. Po roku wyjechał, ale zaczęły się ukazywać jego nagrania – bardzo dobre. Pewien krytyk muzyczny z International Piano Quarterly analizując przeróżne nagrania Sonaty fis-moll Roberta Schumanna, wśród nich takich gigantów jak Emila Gilelsa i Władimira Sofronickiego, uznał za najlepszą właśnie wersję Mariana. (…) Umarł dwa lata temu [trzy – DS]. Zrobił bardzo znaczącą karierę w Europie, nagrywał dużo w latach 70. i 80. dla EMI. Zdobyłem wszystkie jego nagrania. (…) Migdałowie wyjechali do Szwecji w 1964 roku, więc to nie była marcowa emigracja. Dlatego nie mogłem Mariana uwzględnić w tych audycjach, chciałbym pokazać jego nagrania innym razem. Ostatnich dokonał z córką skrzypaczką Liv i tam znalazła się m.in. sonata Józefa Wieniawskiego. Warto przywrócić pamięć o tych ludziach, którzy naprawdę dobrze grali”.

No i audycji o Marianie nie będzie. Koledzy dostali zakaz zapraszania Romka do radia. Poszło podobno o taką bzdurę, że aż trudno mi uwierzyć. Nieważne, czy to było powodem, czy jakiś szerszy problem, ale jest to paskudne. Korzyść z tego osobiście mam tylko taką, że Romek przywiózł  nagrania Mariana i przegrał mi, dzięki czemu mogłam nieco szerzej zapoznać się z jego sztuką pianistyczną. Jeszcze po naszej rozmowie poszukałam na YouTube i znalazłam tylko Sonatę h-moll Liszta, przy której mnie też oczy wyszły na wierzch. Jest też parę nagrań z córką: tutajtutaj. Dzięki Romkowi miałam możność też zapoznać się z płytą z dwiema Sonatami fis-moll: ową legendarną interpretacją Schumanna oraz Brahmsa – obie rzeczywiście rewelacyjne, obok wirtuozerii (niezbędnej zresztą tutaj) jest zrozumienie zarówno całej formy, jak każdej nuty, dzięki temu te kobylaste dzieła nie wydają się takimi zakalcami jak w wykonaniu przeciętnych pianistów. Wysłuchałam też płyty chopinowskiej z Sonatą b-moll, ImpromptusBolerem (szczególnie ujęło mnie Impromptu Ges-dur, które kiedyś sama grałam i którego interpretacja Mariana jest idealnie w moim guście), a także łagodnie melancholijnej płyty z sonatami Galuppiego.

Można też fragmentów posłuchać na stronie Mariana, która wciąż wisi w sieci – na stronie głównej w tle rozlega się właśnie początek Sonaty Schumanna. Nakliknąwszy na dyskografię można wysłuchać podlinkowanych części utworów, a także w dziale Live. Na wideo jest Sonata Liszta na żywo. Zdjęcia – pamiętam Mariana podobnego, tylko trochę młodszego (wyjechał mając 16 lat), ale z tych późniejszych już bym go nie rozpoznała.

Piszemy o tym, co ważne i ciekawe

Mocne canadiano

Nowy premier Kanady Mark Carney jest chodzącym wzorcem wszystkiego, czego Donald Trump nienawidzi najbardziej. Czy będzie też prorokiem antypopulistycznej reakcji?

Łukasz Wójcik

Smutno, że tak wybitny artysta, który swego czasu miał rzeczywiście niezłą karierę, został tak zapomniany. Czarnych krążków nie wydano na CD – tylko płyta z Liv była w tej formie wydana przez Naxos. Sam Marian z czasem poszedł w pracę pedagogiczną i zdaje się, że szło mu to naprawdę dobrze; wspominają go z żalem. Tak żałuję, że nie udało mi się zobaczyć mojego starszego kolegi na estradzie koncertowej i spotkać go. Był przecież tak blisko. Zdumiewające też, że w Polsce w ogóle nic się na jego temat nie wiedziało, ale tak to już tu jest: nieobecni nie mają racji.

PS. W najnowszym „Midraszu” polecam też mocny tekst Danuty Gwizdalanki Karol Szymanowski a „kwestia żydowska”. Nie stawia on w najlepszym świetle twórcy Króla Rogera, na usprawiedliwienie (?) można dodać, że jego matka była chorobliwą antysemitką. Z drugiej strony on sam przecież przyjaźnił się z żydowskimi muzykami i korzystał z ich talentów (Kochański, Rubinstein, Fitelberg), ale jednak też ma swoje „żydostwo w muzyce” na koncie. Podobna historia jak z Wagnerem, który przecież mimo wygłaszanych i publikowanych rasistowskich poglądów też miał wykonawców-przyjaciół Żydów jak np. Hermann Levi. Tak to bywa.

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj