Siła kontrowersji
To będzie inny konkurs pianistyczny niż wszystkie. Nie jest on pierwszym w dziedzinie instrumentów historycznych (także fortepianów), ale na pewno pierwszym z takim rozmachem. Jak dobrze pójdzie, będzie – jak „duży” Chopinowski – odbywał się co 5 lat.
Czym się różni, mówiono dziś na konferencji prasowej w Muzeum Chopina. – Największa siła tego konkursu leży w jego kontrowersji – powiedział dyr. Stanisław Leszczyński. Tłumaczy to w ten sposób, że szczególną rolę odgrywają tu same instrumenty, „sterane życiem,”, które według niego mają duszę.
Pochwałę wykonawstwa historycznego wygłosił jeden z jurorów, Alexei Lubimov: – Wykonawstwo współczesne uległo stagnacji, a to dlatego, że coraz trudniej o nowe interpretacje na takich samych instrumentach. Historia jest platformą, na której oparte jest nasze życie i rozumiemy ją coraz lepiej, jeśli uznajemy ją za część współczesności. – Wskazał też na pułapki, które czyhają na jurorów. Bo co to w ogóle jest tradycja? Każdy ma swoją. Oceniając uczestników trzeba więc o niej zapomnieć i stać się bardziej otwartym. Nie sądzić w taki sposób, jak na innych konkursach. Tu ważna jest indywidualność.
Inna jurorka, Claire Chevallier, twierdzi wręcz, że osobowość pianisty wyraźniej wychodzi przy grze na instrumencie historycznym niż gdy gra na instrumencie współczesnym. Trzeba też pamiętać, że różne instrumenty nawet powstałe w tym samym czasie różnią się między sobą nawet mechanizmem, np. pleyel ma system podwójnej repetycji, a erard nie. Brzmienie nowych, wciąż ulepszanych instrumentów zmieniało się niemal z roku na rok. Było więc w tamtych czasach większe zróżnicowanie. Dzisiejsza sytuacja jest sztuczna, bo przecież jeśli spojrzymy na konkursy skrzypcowe, to przecież wszyscy nie grają na nim na jednych skrzypcach i nie uważają, że np. jeden określony stradivarius jest najlepszy.
Ja dodam jeszcze od siebie, że kiedy spojrzymy na repertuar, zwłaszcza I etapu, zobaczymy, że w istocie ocenia się tu nie wirtuozerię, ale muzykalność. Wirtuozerii nie wymagają dzieła Bacha albo romantyczne polonezy. Uczestnik może zmieniać instrument podczas etapu nawet parokrotnie i to, czy dobrze dobrał, również będzie świadczyć o rodzaju jego muzykalności. Na wybranie instrumentów ma przed kolejnym etapem 40 minut.
Na stronie konkursowej mamy już szczegółowy rozkład jazdy I etapu. Trzeba tylko nakliknąć gdzie należy, aby przeczytać wszystkie informacje. Z przekazem w mediach jest tym razem nieco inaczej. Na antenie Dwójki przedpołudniowe przesłuchania będą odtwarzane od 18 do 21, potem przez godzinkę studio konkursowe i odtworzenie popołudniowej sesji. A to wszystko dlatego, że strojenie instrumentów ma być wycinane. Tylko finały i koncert laureatów będą transmitowane na żywo. W TVP Kultura będą transmisje finałów i konkursu laureatów, który zostanie nazajutrz powtórzony w TVP1. Z całości konkursu film reportażowy robi japońska telewizja NHK. Podpisane zostało porozumienie z Deutsche Grammophon – firma ta wyda płytę zwycięzcy konkursu.
Komentarze
Gdy pisałem długi komentarz do poprzedniego postu, wyskoczył niniejszy, który de facto odnosi się do kwestii, które tam poruszałem. Tu jednak chciałbym się tylko niejako ad vocem do tych opinii, które wyżej zostały zacytowane.
1. A kto powiedział, że współczesne fortepiany brzmią tak samo, nawet jeśli mają zestandaryzowane mechanizmy i konstrukcje? Bo dla mnie różnice między barwą Stainwaya, Yamahy czy Bösendorfera są dosyć istotne.
2. „Wykonawstwo współczesne uległo stagnacji, a to dlatego, że coraz trudniej o nowe interpretacje na takich samych instrumentach”. Tere-fere. Są oczywiście „kopiarze”, ale byli zawsze, niezależnie od epoki. Ale – z całym ogromnym szacunkiem i uwielbieniem do Maestro Luibimowa – a czy przypadkiem HIP nie uległo już, i to nie raz fazom stagnacji? Czy też może, właśnie poprzez organizowanie takich konkursów, ostro na tę stagnacje pracujemy? Co to jest stagnacja w ogóle? Czy aby nie jest ona w opozycji do słowa POSTĘP, a więc czy nie jest to w istocie pogląd, zakładający, że w sztuce, w tym wykonawstwie, musi ów postęp być? Czyli, jeśli dziś ktoś gra tak samo jak ktoś 50 lat temu, to nawet jeśli to wykonanie 50 lat temu było idealne, to teraz jest przejawem stagnacji? Ale jeśli zakładamy, że wykonawstwo się starzeje i ulega stagnacji, to konsekwencją winno być założenie, iż starzeje się też repertuar? Czy Schubert, Beethoven i Chopin, poprzez to, że zagramy go na starym instrumencie (choć bardzo często ahistorycznie, np. tak Olejniczak, jak i – zwłaszcza – Demidenko grali na instrumentach skonstruowanych już po powstaniu wykonanych utworów), będzie lepszy, szlachetniejszy? Czy M.-A. Hamelin grający na Stainwayu fantazję Schumanna, albo Sokołow na tymże Schuberta to stagnacja? Problem wynika nie z takich, czy innych instrumentów, ale z nadprodukcji muzyków, zwłaszcza pianistów, co jest wynikiem całego systemu edukacji muzycznej i wiążących się z tym także kwestii finansowych. Konkursy są tego systemu wisienką na torcie i żadne „mistyczne” argumenty tego nie zamaskują. „Nasz” konkurs po prostu zajmuje miejsce tam, gdzie jeszcze jest luka, jeszcze jest pewna przestrzeń. Ale te rzesze pianistek i pianistów legionami wypluwane przez konserwatoria i kursy mistrzowskie całego świata to przecież w 90 % ludzie nie mający NIC do powiedzenia i pokazania, i czy będą łupać swoje mozarciki i chopiniki na Stainwayach prosto z Hamburga, czy na Erardach i Pleyelach z muzelanego magazynu – nic literalnie nie zmieni. A gigantów każde pokolenie rodziło zawsze ejdynie kilku, i to niezależnie, czy około 1918, czy 2018.
3. Ergo: beztalencia pozostaną beztalenciami: tak na Grafie, jak i na Fazioli, tak na Broadwoodzie, jak i na Yamasze. To są jednak dziwne fikołki i niekonsekwencje straszliwe – bo próba łączenia pewnego idealizmu z trywialnym materializmem osadzonym we „flakach” instrumentu, co to niby posiada jakąś mistykę, niczym średniowieczne relikwie, te wszystkie zęby świętego Piotra i kolce z Korony Cierniowej, liczone na tony…
4. Instrumenty „sterane życiem” mają DUSZĘ… To jest ciekawa teoria (ja nie do końca wierzę, że mają ją ludzie, w każdym razie większość nie ma – bez dwóch zdań, natomiast ma w moim mniemaniu posiada dusze większość psów i kotów). Tylko jakoś dziwnie najlepiej brzmi z tego NIFC-owskiego „torso” świeżutka kopia Bucholtza, która sterana nie jest, bo jest fortepianowym niemowlaczkiem. W czasach Chopina artyści jego klasy nie grali na instrumentach „steranych”, ale nowych i możliwie jak najlepiej brzmiących. Jak były sterane, to szły w odstawkę. To jest właśnie ta niekonsekwencja, która w HIP często mnie razi. Bo niby wszystko autentycznie, ale nie do końca. Bo organizuje się konkursy niczym zawody sportowe i mówi się o konieczności postępu, ale zapomina się, ze sportowcy nie używają sprzętu sprzed 50 czy 100 lat. Bo fetyszyzuje się instrumenty, a zapomina o całym kontekście. Przecież słuchacze, czy w Warszawie, Wiedniu, czy w Paryżu w 1800, 1830 czy 1840 roku, nie znieśliby czegoś takiego, jak ten konkurs. Jasne – mogli śledzić z wypiekami na policzkach pojedynki gigantów: Paganiniego ze Spohrem lub Lipińskim, Beethovena z Steibeltem lub Wölflem, Liszta z Thalbergiem etc, ale przecież nie pomieściłoby im się w głowie, by płacić słono za słuchanie młodych, nieznanych artystów przez dwa tygodnie łupiących jednostajny i w dodatku doskonale im znany repertuar. Nie mówiąc już o tym, że zazwyczaj tę muzykę (może z wyjątkiem koncertów z orkiestrą, ale też nie zawsze) grywano jednak w salonach. Inne całkiem akustyczne były właściwości tych pomieszczeń. Słuchało się z bliska raczej, w niezbyt wielkich pomieszczeniach. A tu np. stawia się sterane fortepianisko w jakichś Salach Redutowych (pustych, bez mebli, bez zasłon, dywanów, bibelocideł salonowych, za to z echami strasznymi) albo wielkiej sali koncertowej. To co intymne i kameralne w tej muzyce idzie w diabły, chyba że ktoś na chama wprosi się do pierwszego rzędu, wówczas usłyszy mniej więcej to, co jest grane (w tym kontekście jedynym „autentycznym” aspektem jest ściśle „klasowy” charakter owych występów – dobrze słyszy tylko kasta uprzywilejowana) . Albo w kwintecie fortepianowym ustawia się kwartet smyczkowy przed tym cicho kłapiącym steranym pudłem i każe się muzykom zaiwaniać w tej konfiguracji np. któryś Koncert Chopina – publiczność słyszy rzecz jasna głównie smyczki, a fortepian ledwo się przebija. I taka była pierwotna idea? A przecież jest ikonografia, wiemy jak oni kiedyś grali. Ale egalitaryzm odbioru (każdy chce posłuchać, dużo ludu trzeba wpuścić, jak się od PODATNIKA wydoiło kasę, no i miejsce dla sponsorów, którzy i tak nie przyjdą, ale być musi) spotyka się tu z wspomnianym wyżej egalitaryzmem edukacji z jego nadprodukcją, dla której jedynym rozwiązaniem jest jeszcze większa nadprodukcja (czyli nieutalentowani absolwenci muszą uczyć kolejnych, ale potrzebują też pewnej dodatkowej legitymizacji, pomijając masterclasses etc, czyli np. wyróżnienia na konkursie XYZ), aż do momentu, gdy ta bańka kiedyś pęknie (ale kiedy?). Więc o żadnej „autentyczności” raczej tu być mowy nie może, choć sam eksperyment jest ciekawy (nie tyle jednak, bym się skazywał na męki słuchania tych eliminacji), a bez wątpienia już, zgodnie z tytułem postu – kontrowersyjny.
@1
Oczywiście. „Tradycyjny” konkurs chopinowski tego najbardziej jaskrawym przykładem.
@2 (ostatnie zdanie)
Hmmmmm….. W moim odczuciu prawdziwych indywidualności muzycznych (wykonawczych) z roku na rok (dekady na dekadę?) jest coraz mniej, nie mówiąc już o gigantach. To kolejne pokłosie systemu edukacji (nie tylko muzycznej zresztą) – uhomogenicznione uczenie pod rezultat, pod efekt, pod nagrodę.
Zupełnie innym przejawem monotonii wykonawczej jest gra aktorska wykonawców przy instrumencie – odchylanie głowy, przymykanie oczu, artystyczne grymasy. Wszyscy robią to identycznie. Horowitz, Richter ani Rubinstein nie robili małpich min.
Takich min:
https://www.youtube.com/watch?v=KCSEwfqs-VM&t=331s
Nie robi już nikt.
(Właściwie to tak i też nie gra już nikt)
@4
Echo, echo, echo.
Mazurki Olejniczaka w czarnej nifcowskiej serii. Skądinąd miłe, nastrojowe, św. Idiomowi hołd należycie oddany, a całość utopiona w pogłosie jak rozgotowana lasagna w beszamelu.
Malpie miny maja pokazac jak gleboko pianista „czuje” muzyke, i sa tym bardziej wyraziste im bardziej to nieprawda.
Na szczescie sa takze nie-miniasci, np Trifonov, Armellini.
Ale są też tacy, jak np. Dina Yoffe, którzy robią potworne miny nawet o tym nie myśląc i tego nie chcąc 🙂
@ pianofil – i dlatego ten konkurs ma wyłonić nie wymiataczy, ale indywidualności. Zobaczymy zresztą, na ile to się uda 😛
No mam nadzieję. Oby tylko nie sprawdziło się tylko stare rosyjskie przysłowie, iż на безптичье и жопа соловей….
Dawno nie pisałem, ale mam kwity na usprawiedliwienie. 🙂 Na razie krótko, bo jestem bez formy, ale będę nad tym pracował. Ogólnie pianofil mnie wyręcza, więc nic nie tracicie. Tylko tej nadziei nie podzielam, bo obserwuję (na przykład w radiowych wystąpieniach naszego pana Sułka) kronikę zapowiedzianej porażki. 30 uczestników, w tym 16 z Polski. Szukamy indywidualności wśród ofiar łapanki na trzeci sort absolwentów szkół. Tu pasowałoby inne stare rosyjskie powiedzenie, bardzo filozoficzne. Niestety, zawiera wyraz, a mogłoby z tego być piękne motto konkursu. 😛
Bym zapomniał. Te wszystkie fortepiany do wyboru są oczywiście nastrojone jednakowo, równomiernie, czyż nie? Pianiści w szkołach tego przecież nie przerabiali i mogliby narzekać, że im cuś fałszuje. Gratulacje dla pomysłodawców, organizatorów, uczestników i publiczności. 😎
@Wielki Wódz
„Te wszystkie fortepiany do wyboru są oczywiście nastrojone jednakowo, równomiernie, czyż nie?”
Pytałem o to stroiciela rok temu na Chopiejach. Odp: nikt nie prosi o strój nierównomierny…
Otóż, kochani, jednak piszecie nieprawdę.
Bardzo ciekawy jest ten konkurs! I to właśnie dlatego, że większa część uczestników to nie są turyści konkursowi albo jakieś odpady, tylko bardzo muzykalni ludzie, którzy na dodatek pasjonują się muzyką na instrumentach historycznych. Już pierwsze przedpołudnie bardzo dało do myślenia.
Jury ma naprawdę trudne zadanie, ale indywidualności nie brakuje. Taki np. Dmitri Ablogin – on mnie dziś na razie ujął najbardziej. Moskwianin, ale gry na fortepiano uczył się we Frankfurcie. Przed każdym z utworów (Bacha i Kurpińskiego grał na buchholtzu, Chopina na pleyelu z 1842 r.) preludiował, migrując z tonacji do tonacji – taka była niegdyś praktyka. Świetna, bogata ekspresja i wyczucie stylowości, tak w starociach-polonezach, jak i w zupełnie nieortodoksyjnej Balladzie f-moll. Nie był idealny, troszkę mu się w końcówce pokićkało, ale bez wątpienia osobowość.
Francuz Benjamin d’Aufray też ciekawy – również po studiach na pianoforte, co więcej, po paleografii. I on parę razy zastosował przygrywki (inni jak dotąd nie). Polka Ewa Tytman-Csiba studiowała w Londynie, także na fortepianach historycznych, ale ona akurat była nieco szkolna, podobnie jak Maciej Wota, który jest również organistą i niestety skopał Balladę F-dur, co było o tyle bolesne, że przed nim grała ten sam utwór interesująca Rumunka Aurelia Visovan (mieszkająca w Wiedniu), która jest również klawesynistką.
Z niecierpliwością czekam na dalsze przesłuchania – bardzo to wciąga.
Pani Kierowniczko, może i piszemy nieprawdę, ale proszę mi wytłumaczyć po co ów Dmitri „migrował z tonacji do tonacji”? To migrowanie było kiedyś praktyką, bo miało sens w strojach nie do końca równomiernych, a teraz różnica jest tylko taka, że zaczyna wyżej albo niżej. Co też może być przyjemne, tylko niektórym zgryźliwcom nie o to chodzi w całym tym historycznym itd. przedsięwzięciu.
Nie wiem, dlaczego to ma mieć sens tylko w strojach nie do końca równomiernych. Jeżeli poprzedni utwór jest, powiedzmy, w d-moll, a następny w e-moll, to takie powędrowanie stąd tam łagodzi to przejście.
Owa „nieprawda” dotyczyła zresztą przede wszystkim domysłów, kto mianowicie miałby wziąć udział w tym konkursie.
Дмитрий Облогин = Dmitrij Abłogin. Nic nie poradzę, że nie trawię tych angielskich transliteracji, tym bardziej, że potem w słowiańskim kraju wymawiają to ludzie Ab-log-in, z akcentem na „in”, jakby chodziło o jakieś logowanie.
I – oczywiście – bez wątpienia będą na tym konkursie grali także zdolni, wrażliwi etc., ale po co dorabiać do tego całą tę ideologię i stawiać to wykonawstwo w opozycji do wykonawstwa na instrumentach współczesnych: tak świadczą cytaty w głównym poście. Nie jest w istocie czymś lepszym, nie ejst też wcale tak „histopryczne” jak się utrzymuje – jest po prostu w naszym wielobiegunowym jak nigdy s wiecie jedną z możliwości, na której gruncie wykwitają niekiedy wspaniałe rzeczy, a czasem nie. I chyba na tym gra się zapewne trudniej, więc braki warsztatowe lub braki w formie od razu lepiej wyłażą jak są, to drugie też widać po grze niektórych jurorów. Swoją drogą wyobrażam sobie HIP-owską olimpiadę, na której używa się sprzętu np tylko takiego, jak w 1936 roku w Berlinie i Garmisch, skacze się na takich nartach jak wtedy, w takich samych butach się biega, stosuje takie same techniki dla skoku wzwyż czy piruetów na lodzie etc. Można by to wypromować, czemu nie? W końcu konkursy muzyczne, to takie sportowe eventy. Można by też zorganizować konkurs wykonawstwa na instrumentach elektronicznych. Swoją drogą stara dobra Rosalyn Tureck tutaj daje bardzo ciekawe show na poriszany tu temat (i jest o Branickim, Białymstoku i Bachu w kontekście Silbermanna 🙂 : https://www.youtube.com/watch?v=E4Gqbb_idx8
Z innej beczki (trochę). Czytam właśnie pracę dyplomową studentki, zasadniczo jest to o ikonosferze muzyki pop. I tam znalazłem ciekawą bardzo informację, a w Internecie od razu odszukałem jej rozwinięcie:
http://kopalniawiedzy.pl/Roger-Tullgren-heavy-metal-dodatek-pensja-Arbetsformedlingen,13474
I teraz pytanie: czy ja mógłbym dostać rentę z tytułu uzależnienia od słuchania np. Koncertu e-moll Chopina. Mój przypadek jest znacznie cięższy, bo dodatkowo trudno mi ten utwór już znieść, a jednak muszę ciągle go słuchać…
Emola może nie, ale za np. taniec z szablami, albo VI symfonię Czajkowskiego, albo cokolwiek z Karajanem 😈 🙄
Дмитрий Aблогин = Dmitrij Abłogin 🙂
Rzeczywiscie przeciekawy ten konkurs.
Fortepiany co prawda nie wytrzymuja, niektore dzwieki juz dzis sie nie odzywaja (juz sie boje o sonaty), ale te instrumenty nie pozwalaja na galopade i trzeba niezle poglowkowac. No i wszystko trzeba zrobic samemu, inaczej instrument nie zagra. Wylazi w etiudach jak byk rogaty.
A propos konia znakomity Дмитрий Aблогин to à la base ta sama szkola, co Nefrytowa Kocica.
Amerykanin chyba jeszcze ciekawszy 😉 Zobaczymy, co przyniesie jutro.
Amerykanin na sali podobał mi się średnio z jedynym wyjątkiem – polonezem Kurpińskiego. Tu sobie poszalał z ozdobnikami i bardzo dobrze. Gdyby inne rzeczy też grał z taką wyobraźnią, byłoby super.
Dwaj pierwsi popołudniowi Polacy to – podobnie chyba jak Amerykanin – zwyczajni pianiści, którzy sobie próbują na historyku. Łukasz Byrdy, podobnie jak na dużym Chopinowskim, niespecjalnie mnie porwał; Łukasza Chrzęszczyka (świetne nazwisko na zagranicę 🙂 ) znam jako znakomitego kameralistę, a tutejsza jego produkcja z początku była ładna, a potem niestety już było gorzej. Wydaje się, że pleyel używany na konkursie nie jest najlepszym egzemplarzem – zacina się, pedał potwornie hałasuje (nie wiem, jak ten chłopak tego nie słyszał?). Niezły jest erard, buchholtz bardzo się sprawdza w starociach (w ogóle na tej sali dobrze brzmi, przestaje być „głuchym pantalionem”), bardzo ciekawy dźwięk ma broadwood.
Dwie Polki były pierwszymi odważnymi, które skorzystały aż z trzech instrumentów podczas jednego występu, i miało to sens. Bach zaciekawił mnie i na broadwoodzie w przypadku Aleksandry Bobrowskiej, i na buchholtzu w wykonaniu Aleksandry Hortensji Dąbek. Dziewczyny próbowały, lepiej czy gorzej, ale było to w sumie interesujące. Jednak Rosjanin dla mnie dziś całkowicie na pierwszym miejscu.
Ciekawa jestem, czy jeszcze ktoś tak interesujący się objawi.
Tereniu, brakuje mi Ciebie 🙂
Jeszcze co do stroju równomiernie i nierównomiernie temperowanego.
Są też względy praktyczne, dla których się go na tym konkursie nie stosuje. Za czasów Chopina już równomierna temperacja zdecydowanie dominowała. Za Bacha – jeszcze nie całkiem co prawda. Ale przestrajanie na okrągło byłoby niewygodne i utrudniałoby przebieg konkursu. Nawiasem mówiąc powody, z jakich Dwójka przesunęła swoje transmisje i zrobiła retransmisje, okazały się fałszywe. Ale już za późno było, by to zmieniać.
Kochana, i vice Wersal… Wahalam sie, czy by sie nie zalapac na ten konkurs, ale obowiazki obligato. Moze jestem za odpowiedzialna. Byloby superzajefajnie.
Widzisz, ja slucham transmisji, bardzo dobrej zreszta (czasami sie zacina, nie wiem czy to ja, czy oni) i wszystko brzmi zupelnie inaczej. W przypadku naszych dwoch dziewczyn mialam wrazenie, ze przesadzono je karnie na stare graty i usiluja grac normalnie, a wychodzi jak wychodzi.
Дмитрий Aблогин chociaz mi sie szalenie podobal, wydal mi sie brzmieniowo nierowny, tez troszeczke ciut ciut taki „przeflancowany”. Pod tym wzgledem bylam za Amerykaninem i za Łukaszem Chrzęszczykiem (to jeszcze lepsze niz moj koronny nieboszczyk Jesiotrzynski-Stodolkiewicz, kupuje na Francje 😉 )
No i wierz tu czlowieku przekazowi miedzygalaktycznemu po laczach.
Powiem więcej: w ramach jednej sali są tak różne odbiory, że to aż zdumiewa. Znajoma usiadła w pierwszym rzędzie, bo chciała „słyszeć to, co oni”. I uznała, że najbardziej się jej podoba pleyel, bo ma dźwięczny wiolin. Hmmm… to wrażenie całkowicie przeciwne do mojego 😈
@Pianofil, Ścichapęk
Czy możecie już dać spokój z tymi transliteracjami. Piszcie po swojemu, ale dajcie innym pisać po swojemu. Już chyba na to szkoda energii po wszystkich tu dyskusjach na ten temat na przestrzeni lat. Tu nie ma monarchii absolutnej, by ustalać jakieś „RP” (nie dokładnie o RP chodzi, ale podaję jako analogię) a jeśli już miałaby być, to nie Wy bylibyście królami, w tym miejscu, może w innym tak:-) Demokracja!
A poza tym weźcie pod uwagę, że jeśli ktoś chciałby sobie teksty stąd przetłumaczyć, to Waszych transliteracji mu się nijak nie uda. Uważam, że ważniejsze jest, by jak najwięcej osób się zrozumiało, niż upierać się przy swoim lepszym, bo polskim. Moje stanowisko, albo piszemy w cyrylicy, albo w ogólnie przyjętym zapisie międzynarodowym (angielskim).
Ja tylko (najdelikatniej jak umiem) zauważyłem, że uczestnik nazywa się Abłogin, a nie Obłogin, nic więcej. Nikogo nawracać nie zamierzam, tutaj ani gdziekolwiek.
Nawiasem mówiąc, użyty wyżej termin ‚transliteracja’ nie jest w tym wypadku właściwy. Uważam, że na dumnie brzmiące „moje stanowisko” wypada sobie zapracować przynajmniej podstawową wiedzą na dany temat.
Dzien dobry 🙂
Pobutka
https://www.youtube.com/watch?v=075vhm-Om8Q
Poniewaz od lat ten blog pomaga mi wybierac koncerty – kazde nazwisko nieznanego mi muzyka lub zespolu w programie sprawdzam wpierw na Dywanie, szukajac recenzji kogo warto – bardzo sie ciesze ze Pani Kierowniczka uzywa pisowni dajacej sie znalesc takze w programach poza Polska 🙂
(Nawiasem mowiac, terminu ‚transliteracja’ uzyl pianofil (16:06), ktoremu zapracowania odmowic nie mozna 🙂 )
@ Ścichapęk
Faktycznie może za mocny był to komentarz, nie chciałam ani Ciebie, ani Pianofila urazić, pisałam z uśmiechami. Przyznaję jednak, byłam w nieco wybujałym tj. bardzo dobrym nastroju po wczorajszym konkursie i stąd ta, może niepotrzebna, dosadność, która mi się wydała żartobliwa, ale chyba tak nie zabrzmiało. Termin „transliteracja” użyłam za Pianofilem (dzięki Lisku:-), nie zastanawiając się specjalnie. Ale jeśli jest on niepoprawny, czy powinna to być zatem „transkrypcja fonetyczna”?
Natomiast, co do „merituma”, zwyczajnie mnie męczą tu rozmowy na ten temat, bo ciągle ktoś, nie tylko Wy przecież, coś chce w tej kwestii zmieniać. A liczne kontrowersje wskazują, że nawet jeśli jest jakaś polska norma, pewnie niezgodna z „moim stanowiskiem”, to czy nie staje się ona archaiczna? Czy język nie zmienia się w żywym użyciu? Masz jednak rację, specjalistycznej wiedzy na ten temat nie mam.
Dzień dobry 🙂
Dzięki, lisku, za miłe słowa – to jest zresztą najprościej ujęty argument za tym, dlaczego piszę i będę pisać tak, a nie inaczej (choć samą mnie to czasem razi, ale o tym też nieraz już dyskutowaliśmy). A ścichapęk czy pianofil niech sobie też piszą, jak chcą. 🙂
Lecę na konkurs.
Dla ułatwienia roboty wyszukiwarkom i zgodności różnych formularzy z innymi formularzami zawsze możemy jeszcze zrezygnować z deklinacji i pisać rzeczowniki tylko w mianowniku 😉 Z czym zresztą spotykam się już rozmawiając z różnymi pracownikami infolinii telefonicznych. 😀
Teraz o konkursie, do którego wracam po południu. Jest przeuroczy. Zgadzam się, że zestawianie grania na instrumentach współczesnych i instrumentach z epoki i wyrokowanie, które prawdziwsze, ciekawsze, to ślepa droga. Po tym pierwszym dniu, mam poczucie, że to całkiem dwa różne światy.
HIP jest odrobinę sztuczny, pewnie nie grano na instrumentach rozklekotanych. Pewnie nie bez powodu najnowszy Bucholtz cieszy się wśród uczestników dużą popularnością, w odróżnieniu od innych fortepianów NIFC. Uczestniczy wczoraj i z harmonogramu wynika, że i w dniach następnych wybrali też, w większości, fortepiany sprowadzone na konkurs z prywatnych kolekcji, być może dlatego, że są w lepszym stanie. Jak to skomentował Jakób, nie wiem, czy mogę napisać, ale chyba się nie pogniewa: „Dobrze, nasze się nie zniszczą”:-)
PK: tak przy okazji, czy nie napisałaby Pani paru słów, jak odbywał się wybór tych konkretnych fortepianów, które wielu z uczestników widziało chyba po raz pierwszy, a jest 8 NIFC-u i 11 pożyczonych.
Będę jednak bronić tego konkursu. Jak inaczej możemy dotknąć przeszłości, która dotyczy dziedziny sztuki, nie opierającej się na pozostawionych dziełach materialnych? Partytura jest tylko śladem. Musimy improwizować. Rekonstrukcje wydarzeń historycznych, po których zostało jeszcze mniej, tylko opis i rekwizyty, cieszą się bardzo dużą popularnością. Potrzebujemy choć spróbować zanurzyć się w przeszłości, pewnie każdy dla innych celów.
Zgadzam się natomiast, że chcąc odtwarzać, należałoby być konsekwentnym i starać się odtwarzać również aurę wokół, choćby umownie. Uwagi o HIP w Salach Redutowych są trafne. W kameralnej FN jest całkiem dobrze, choć nie ma zasłon, dywanów i bibelotów. Jest lepiej niż na Zamku, gdzie powiedzmy jakaś scenografia jest, ze względów wiadomych. Być może powinno to być elitarne. A jakie miałoby być kryterium przynależności do grupy? To skomplikowane zagadnienie. Choć chyba, jeśli chodzi o rolę muzyki, to bliżej mi jednak do słów Marii Joao Pires, w linku poniżej. Zresztą, póki co, obecny konkurs, nie celowo, jest elitarny, na sali raczej tylko koneserzy.
Odtwarza się dla mnie historię, bardzo mi się to podoba. Po raz pierwszy w życiu mam możliwość usłyszeć te fortepiany obok siebie. Porównać ich tony, dynamikę, czy nawet sam wygląd. Zachwycił mnie Broadwood. Dwa różne Erardy brzmią całkiem inaczej, to jest bardzo ciekawe. Te instrumenty na pewno odsłaniają bardziej warsztat i wrażliwość artysty. Gdyby komuś się chciało posłuchać, co o instrumentach z epoki, w prostych słowach, mówi Maria Joao Pires, to tu (zaczyna się 7:58): https://www.youtube.com/watch?v=aEVNwYl6ybs
Jeśli chodzi o wybory z wczorajszego dnia, zgadzam się z PK, poza tym, że wykreśliłabym Łukasza Chrzęszczyka na rzeczy Łukasza Byrdy. Myślę, że ma dużo więcej do zaoferowania, wyczuwałam w tym graniu głębię. Nie ma on chyba osobowości estradowej i wysiłek, który musi włożyć w publiczny występ zabiera mu niepotrzebnie bardzo dużo energii.
@Pianofil
Czy pianistów jest za dużo? Oczywiście, że tak. Podobnie jak wszelkich innych artystów i humanistów również. Choć te słowa w Panu ustach, wydaję się dość niesprawiedliwe, wszak chyba też ma pan pożytek z ich istnienia:-)
To nie jest kwestia indywidualnych wyborów. Uważam, że nikomu nie można zabronić realizacji marzeń, jeżeli go na te marzenia stać tj. jeśli np. pochodzi z domu, który jest go w stanie utrzymać, lub jeśli jest na tyle zdolny, że inni mu te marzenia umożliwią. A jakie zatrzęsienie artystów było w XIX wieku…
Problem zaczyna się wtedy, gdy Ci mniej niezdolni mają potem pretensje do całego świata, że są niedoceniani i nie mają pomysłu, jak swoje życie poprowadzić.
Problem jest systemowy. Szkoły artystyczne publiczne wyższe, a może już nawet średnie, przy tak wąskich zawodach, powinny być tylko dla absolutnie najlepszych. Inni niech ryzykują na własny koszt.
Edukacja wyższa w Polsce jest jednak, i przykro to mówić, jedną wielką porażką kolejnych ekip rządzących po 1989 roku. Liczą się liczby a nie poziom. Potrzebna jest mądra reforma, ale kto ją wymyśli i kto się odważy.
Dzisiejsze przedpołudnie pozwoliłam sobie określić jako „dzień lewego pedału”. Przypominają się od razu słowa niejakiego Fryca Ch.: „Piano pedałem, nie ręką oddaje”. I tak dziś było w paru przypadkach. Wydziwiano, wydziwiano…
Chyba najlepszy był Japończyk Naruhiko Kawaguchi – fachowiec, specjalizujący się w instrumentach historycznych, co słychać, ale też obdarzony wyobraźnią. Specjalizuje się też Katarzyna Hajduk-Konieczna, ale ona właśnie należy do największych dziś rycerzy lewego pedału – kiedy to pasowało i kiedy nie pasowało. Dużo własnych ozdóbek i wariacji, przygrywki. Gorzej wypadła jej (chyba) młodsza siostra Anna Hajduk-Rynkowicz, ale to jest raczej pianistka „zwyczajna”, która sobie próbuje na historycznym. Podobnie znany nam z dużego konkursu (ale przedostatniego) Antoine de Grolée. Yoshiko Furukawa interesuje się HIP w trochę większym wymiarze, ale to ona właśnie najbardziej wydziwiała z lewym pedałem i nagłym pianem z dziwnymi skokami dynamiki.
Cdn.
Ten konkurs jest coraz bardziej fascynujacy. To zupelnie inny kontyngent pianistow, ktorzy lwami wielkich konkursow nie sa, ale za to maja swietne pomysly. Nawet powiedzialabym, ze lwy wypadaja banalnie (vide wypowiedz MJPires). I jakze to cieszy, ze mozna poimprowizowac i nikt nie powie, ze w dziewiatym takcie na trzeciej stronie Chopin napisal ozdobnik w druga stone. Umieram z ciekawosci na mazurki. Te polonezy mlodziencze wlasciwe malo znane, to mozna sobie pozwolic. Ciekawe, kto (i jak) odwazy sie w mazurkach. Zwlaszcza tych mlodzienczych. Szkoda, ze w regulaminie nie ma nokturnow i walcow. Dzialoby sie, oj dzialo. Zamiast kobylastych polonezow w II etapie (nota bene jesli juz, nie rozumiem, dlaczego nie ma op. 40 w calosci).
Książek, Książek, Książek:-))) Choć tak zerkając na minę PK ukradkiem, to była to mina pokerowa. Trochę się martwię, co Pani napisze.
No, nie wiem. Ja tu widze cala serie znakomitych muzykow, ktorym nie dostaje techniki, zeby sprostac zadaniu w calym asortymencie, plejade tych, ktorzy w siebie nie wierza (albo im wmowiono ze sa do niczego) i graja, jakby przepraszali ze zyja, serie „przeflancowanych” bardziej lub mniej merkantylnie i bardzo rodzynkowe rodzynki. Ale poczekajmy do jutra.
Konkurs FASCYNUJACY!!!! Socjologicznie rowniez.
Ja widzę też takie podziały: specjaliści i amatorzy, a każda z tych grup dzieli się na muzykalnych i mniej muzykalnych. I jeszcze – na bardziej i mniej nerwowych.
Frajde wspomniała Książka – jego zaliczyłabym do amatorów (jednak), muzykalnych, ale nerwowych. Początek był naprawdę ładny, widać, że pianista zaprzyjaźnił się z buchholtzem. Ale w Balladzie pod koniec już była rąbanka. Dlaczego jego tak ponosi? Pewnie nerwy właśnie. Podobnie z Agnieszką Korpytą, bardzo muzykalną i zestresowaną. Lepiej było z Justyną Kreft, którą już można zaliczyć do specjalistów. Ale specjalista też nie musi być alfą i omegą, o czym świadczy występ drugiego Japończyka, Shintaro Kawahary.
Przykładem amatorki muzykalnej była dla mnie Dinara Klinton, to po prostu dobra pianistka (bardzo rozwinęła się od dużego konkursu), która chwilowo usiadła sobie przy pleyelu na przemian z erardem – nawiasem mówiąc jej przesiadki i w reakcji pogoń kamerzysty za właściwym miejscem wywołały wesołość na sali.
W sumie dla mnie najmocniejszy dziś punkt to Kawaguchi. Podobno miał też świetny występ na Festiwalu Goldbergowskim.
Agnieszka to typowy przyklad pianistki zakompleksionej. Bardzo szkoda, bo to szalenie muzykalna i tworcza osoba. Pewnie w pewnym momencie nie wpisala sie w schemat i tak to juz zostalo. Poza tym miala nieograny program. Wielka szkoda.
Co do Ksiazka, chlopak nie ma szczescia. Probuje tu i tam i zawsze jakos jest tym „czwartym”. On do fortepianow historycznych sie nie bardzo nadaje (IMHO), a w duzych konkursach gra za malo perfekcyjnie.
Dinara uczynila wykon na fortepianie, jaki jej dali. Podobnie jak de Grolée (chyba najpewniejszy technicznie ze wszystkich).
IMHO bardzo H
Jeszcze z kronikarskiego obowiązku chciałam zauważyć, że dziś organizatorzy poszli po rozum do głowy, podkręcili pleyela – w końcu dobrze brzmi, a pedał nie hałasuje – i między występami odbywało się strojenie. Wczorajsze tupanie ponoć było słychać w transmisji – nie dziwię się.
Agnieszka to nie tylko muzykalność, ale i wielka wyobraźnia barwowa, rozumienie treści frazy, gra retoryczna, dbałość o każdy dźwięk, świadomość tego co się gra tu i teraz. Ponadto – była zafascynowana brzmieniem Pleyela, widać było, że słucha aktywnie tego co wychodzi z fortepianu. A że grając w ten sposób zdarzają się wpadki to zrozumiałe, bo uwzględnienie tych wszystkich elementów w wykonaniu podnosi poziom trudności niebywale w przeciwieństwie do odtworzenia bez zrozumienia zapisanego w pamięci mięśniowej schematu. Jak dla mnie Agnieszka jest odkryciem.
Hmm, to ja się z Paniami dzisiaj nie zgadzam. Poprawkę proszę wziąć jednak, że w ocenie posługuję się wyłącznie uczuciami, które wzbudza we mnie występ i intuicją w zestawieniu z innymi, znanymi mi wykonaniami. Rzadko słyszę „sąsiadów”, błędów technicznych nie zauważam.
Po południu, poza Książkiem, o którym za chwilę, największe wrażenie zrobiła na mnie Justyna Kreft i było to zanim przeczytałam biogram. Po prostu wciągnęła mnie w swoją orbitę muzyczną. To, co było dla mnie w jej grze najważniejsze, to porozumienie z tymi instrumentami. Można było wyczuć od razu, że się nie „przesiadła” po prostu. Piękna to była całość, a szczególnie Maria Szymanowska. Wdzięczna jestem NIFC-owi za ten utwór, bo spodobał mi się bardzo, a na pewno bym sama do niego nie dotarła.
Justyna Kreft chyba jako jedyna tak wyraziście nie próbowała przenieść romantyzmu, który można uzyskać na współczesnym fortepianie na dawny. Ten Chopin brzmiał wręcz bardzo oschle, ale podobało mi się to. Nie potrafię napisać, jakie konkretnie parametry na to wpłynęły, ale tak to czuję.
Dinara Klinton nie podobała mi się nic a nic. Miałam poczucie takiego wyczynowego grania, posmak wyścigu znany z „Dużego Konkursu”. Instrumenty nie były dla niej partnerem, a jedynie narzędziem do osiągnięcia celu. Właśnie, to jest pewna różnica. Fortepiany współczesne są chyba dość posłuszne (przywołując analogię Pianofila ze zwierzętami i tym, kto ma duszę, a kto nie ma), fortepiany dawne marudzą i trzeba się wsłuchać w to marudzenie, a nie siłować, próbując postawić na swoim.
Agnieszka Korpyta, tak też mam poczucie, że to bardzo muzykalna dziewczyna. Bach jednak był tak słodki, że aż nie do rozpoznania. W ogóle po południu dużo osób grało Bacha na Pleyelu – nie podobało mi się, za ciepły dźwięk do tej surowej protestanckiej muzyki, na Broadwoodzie zresztą tez. Przez chwilę zabrzmiał Graf, ale w Kurpińskim, chciałabym Bacha usłyszeć na Grafie, na Buchholtzu brzmi świetnie. Chopin Korpyty piękny, właśnie piękny, za piękny. Ta artystka nie pasuje mi po prostu do HIP, które wymaga, w moim przekonaniu, pewnej powściągliwości, ale nie ma wątpliwości, że jest to pianistka bardzo muzykalna.
No i Książek. Odsłuchuję właśnie Dwójkę, żeby zorientować się, czy w transmisji audio da się usłyszeć to, co wygrywał on na Buchholtzu. Piszę to głównie do Pani Teresy, bo pamiętam dobrze, gdy wyrażała swój żal (podobnie jak ja), że nie przeszedł do trzeciego etapu w „Dużym Konkursie” parę lat temu:-) To, jak Książek zagrał Bacha, a zwłaszcza, tak oklepanego, Ogińskiego, to była maestria panowania nad instrumentem. Nikt, do tej pory, nie wydobył z niego tak zniuansowanych dźwięków. Nie spodziewałam się, że kryje on w sobie taką rozmaitość. Brzmiało to trochę tak, jakby obok fortepianu ktoś jeszcze stał i cichutko dogrywał melodię na trójkącie.
Tak, oczywiście, że Książek i Buchholtz to już jeden organizm, bo miał szansę poznać ten instrument jak nikt inny z uczestników. I świetnie, bo dzięki temu mogłam doświadczyć to, czego doświadczyłam. W moim przekonaniu Książek jest wręcz stworzony dla tych instrumentów i zabroniłabym mu powtórnie przesiadać się na współczesny. Na Erardzie było inaczej, już nie tak efektownie, choć głośniej. Etiuda mnie nie zachwyciła, w stylu współczesnego zapędzenia. Ballady nie odczułam jednak jako rąbanki. Uważam, że to chłopak o olbrzymim potencjale, cały czas szukający siebie. Niezależnie, jak potoczy się konkurs, życzę mu, żeby przede wszystkim odnalazł samego siebie. Jest intensywnie promowany, to zawsze może być odrobinę groźne i dla niektórych zniechęcające, ale jaka jest inna droga współcześnie. Inna droga to akompaniament na rocznicach rodzinnych. Przesadzam trochę, ale tylko trochę. Książek wydaje się, że jest nie tylko bardzo zdolny, ale też nad wyraz dojrzały jak na swój wiek, mam nadzieję, że pozwoli mu to grać w zgodzie ze sobą.
Gdyby Krakowianie nam pozazdrościli, to znalazłam taki zacny koncert w najbliższym czasie:
https://www.world-doctors-orchestra.org/concerts/warsawkrakow_october_2018/
Z Bachem to jest ciekawa sprawa, bo przecież to Bach przez Chopina. Nie musi się go więc tu grać stylowo po barokowemu, ale jest możliwość wyobrażenia sobie, jak Chopin to słyszał. Ale takich prób jak dotąd nie słyszałam. Albo szkółka, albo naśladowanie Goulda (niezbyt udolne czasem), w każdym razie jest to Bach XX i XXI wieku.
Co do Krzysztofa Książka – jako pianista chyba najbardziej ograny na tym konkretnym egzemplarzu Buchholtza (można powiedzieć, że jest ambasadorem tego instrumentu) w pełni zaprezentował możliwości kreowania różnorodnego brzmienia, które są doprawdy ogromne. Zapachniało salonem w starym dworze.
O, Frajde pierwsza wspomniała o tym 🙂
Ja w ogóle cieszę się, że wreszcie jakieś instrumenty dobrze brzmią w tej sali. Współczesny fortepian jest na niej nie do zniesienia.
ale jaka jest inna droga współcześnie. Inna droga to akompaniament na rocznicach rodzinnych.
Zawsze jest jeszcze droga akademicka. Produkowanie następnych sfrustrowanych geniuszy na własny obraz i podobieństwo. 😎
Odsłuchałam Książka i nie tylko. Nie chcę zniechęcać tych z Państwa, dla których radio jest jedyną możliwością uczestnictwa w tym konkursie, ale różnica jest taka jak przechadzać się nad Canal Grande, a oglądać pocztówkę, film, z tego samego miejsca.
Nie usłyszy się jazgotu mew, gwaru turystów przepływający w vaporetto, może ulicznych grajków i innych drobnych smaków dźwiękowych. Radio jest też bardziej okrutne, nawet ja usłyszałam potknięcia, które w sali po prostu się delikatnie rozpływają.
W radiu Justyna Kreft brzmiała bardziej spójnie, na sali jednak większe emocje wywołał Książek.
Oj zaczynam uzależniać się od HIP fortepianowego i tak, postrzegać te instrumenty, jak osobliwe drzewa, które mają dusze:-)
Wielki Wodzu, tat temu sporo Rafal Stradomski popelnil sympatyczne opowiadanko na ten temat. Tytulu nie pomne, ale wlasnie bylo tam takie bledne kolo niespelnionych pianistycznych marzen przenoszonych z pedagoga na nieszczesnego puera.
Zastanawiam się, ile kosztowała ta kopia Buchholtza. Nie, żeby sprawdzać NIFC, jak wydatkuje pieniądze, ale tak z ciekawości. Czy jest duża różnica między zakupem starego fortepianu i przeprowadzeniem kompletnej renowacji, a stworzeniem kopii. Zastanawiam się, bo ten najnowszy fortepian brzmi chyba jednak najlepiej. Trochę mnie trapi kwestia, którą poruszył gdzieś Pianofil, że na takich uroczych „kłapakach” nie grywano w XIX wieku. „Kłapakach”, bo gdy zmęczony klawisz przestaje wydawać dźwięk, to słychać na sali tylko takie kłap, kłap, kłap. Jest tak trochę z tymi starymi fortepianami, że słuchając ich ma się wrażenie, jakby się włożyło głowę do babcinej szafy i wszędzie czuło się zapach naftaliny. To ma swój urok, ale może być tak, że te ograniczenia zniechęcają część publiczności do słuchania tak granej muzyki. Może produkowanie kopii byłoby większą szansą na rozpropagowanie HIP. Czy miały by jednak dusze?:-)
Frapujące jest też, o ile lepiej instrumenty smyczkowe przetrwały próbę czasu i o ile szlachetniej wciąż brzmią od współczesnych.
Wczoraj w Dwójce, pan, który opiekuje się fortepianami z wielkim przejęciem mówił o tym, z jaką trwogą słucha, gdy uczestnicy grają tak mocno. Martwi się, bo „są to już staruszki” i wymagają trochę innego traktowania. To jest dla mnie pierwsza miara oceny. Od razu się zniechęcam, gdy ktoś próbuje wywołać efekt, traktując te instrumenty, jak współczesne. One nawet, o dziwo, zagrają głośno, ale tanie to efekciarstwo.
Na sali też Justyna Kreft brzmiała bardziej spójnie 🙂
Dzień dobry 🙂
No właśnie Książek w balladzie potraktował autentycznego erarda (w świetnym stanie do prawda) jak instrument współczesny. Że można grać inaczej i wywołać efekt, pokazał wczoraj Kawaguchi, który grał tę samą balladę na pleyelu. Owszem, też było forte, ale na miarę możliwości instrumentu.
Dzien dobry 🙂
Oprocz popoludniowego odtwarzania na Dwojce jest takze internetowa transmisja na zywo, gdzie odcinek jest dostepny do nastepnej transmisji, wiec teraz mozna jeszcze obejrzec wczorajsza sesje popoludniowa
https://www.youtube.com/embed/gw_-fKk2JZI
(p.b. „kazdy odcinek”)
Wszystko jest na tubie – w całości i w odcinkach :
To Pobutka!
https://www.youtube.com/channel/UCSTXol20Q01Uj-U5Yp3IqFg/videos
Długa Pobutka. Ale i tak już nie śpimy 🙂
A… po śniadaniu można czasem przysnąć 🙂
Nie można przysnąć, bo trzeba biec na konkurs:-) Przysnąć można między sesjami, czyli teraz, dla tych którzy spać w dzień potrafią, czego szczerze zazdroszczę.
Oj, tak, da się, zwłaszcza słuchając niektórych produkcji 🙂 Ale są też takie, przy których się nie da, jak np. przy Belgu, który nas zabił żywcem 👿
Ładnie grały dziewczyny – stylowa młodziutka Chinka Sijia Ma (pierwsza, która próbowała spojrzeć na Bacha od strony romantycznej!), nieco starsza Yui Nakamura (troszkę mniej stylowa), piękny początek miała Rosjanka Elizaveta Malysheva, ale to niestety taki typ jak wczorajsza Agnieszka Korpyta: niezwykle muzykalna, ale nerwowa; niepotrzebnie też wzięła do programu najbardziej forsowną Balladę F-dur. Najmłodszy (20-letni) uczestnik, Kamil Pacholec, to z kolei podobny przypadek jak np. Dinara, cytuję Tereskę: „wykon na takim instrumencie, jaki mu dano” – niezły, ale z małym doświadczeniem z instrumentami historycznymi (studiuje u Wojciecha Świtały, więc pewnie się już z nimi trochę zetknął).
Coraz bardziej żal mi fortepianów. A co to będzie w II etapie…
Czyli, tym razem, wrażenia podobne. Nie odczułam, żeby ktoś był naprawdę wyjątkowy. Może najprzyjemniej Japonka Yui Nakamura za dźwięk. Wydaje się, że fortepiany historyczne, to nie jej domena. Świetnie sobie jednak radziła z ich ujarzmieniem i jednocześnie naprawdę perliście brzmiała jej gra.
Kamil Pacholec, to ciekawy przypadek. Cały Chopin, którego wybrał był interesujący. Dla mnie jego gra była inteligentniejsza od Dinary, choć tak, styl podobny. Podobało mi się, jak precyzyjnie wygrywał pojedyncze nuty, tak, że nie zlewały się ze sobą. To pewnie kwestia dobrej techniki i przygotowania utworu. Jest to jednak doskonały kandydat na następny „Duży Konkurs”. Temperament i łapa zdecydowanie do dużego fortepianu. Będzie dylemat, bo nie jest zły, więc odrzucić trochę niesprawiedliwie, no ale nie pasuje.
No i Belg… Właściwie powinno się przemilczeć, by nie robić krzywdy młodemu człowiekowi. Natomiast, jeśli ktoś z ekipy kolekcjonera (fortepian Erard 1837), oglądał transmisję, to myślę, że, niezależnie od religii, najbardziej stosowną reakcją byłoby recytowanie psalmów – tych, w których Dawid wyraża skruchę. Jako że kolekcjoner jest Holendrem, węszę tu spisek narodowy i poprzez grę próbę dominacji Belgii (losy Belgii i Holandii, to burzliwe dzieje):-) Nieprzyzwoicie żartuję oczywiście. A wystarczyłoby, by pianista zainspirował się widokiem jednego z najpiękniejszych ratuszów europejskich, który ma w mieście, w którym studiuje – Leuven, czasami nie trzeba szukać daleko: lekkość, finezja, dbałość o detal.
A co bedzie PO II etapie? Trzeba bedzie robic kopie kopii? 😉
Brakuje mi wsrod uczestnikow jednej osoby. Przypomniala mi sie Ivett
https://www.youtube.com/watch?v=fBq-QuDyJ8A
Podejrzewam, ze bardzo by jej pasowaly takie „stare graty”. 😉
Kamil Pacholec pewnie przygotowuje sie do Chopinowskiego, a najlepiej ogrywa sie program na innych konkursach. Niestety, transmisja youtubowa rwala sie tak bardzo, ze z fragmentow daloby sie zlepic moze pol programu, a moze i nie.
Bardzo kiepska jakosc tych transmisji. Czesto sie rwa i potem juz tak zostaje z dziurami. Nie da sie dosluchac. Z etiudy Pacholca byla moze jedna strona w porywach, z Ballady wypadl niemal caly srodek plus lwia czesc finalu, z poloneza tez niewiele zostalo. Wstyd.
Pani Kierowniczko, Elizaveta Malysheva jest obiektywnie biorac o wiele slabsza warsztatowo od Agnieszki. Posluchalam sobie jej nagran na tubie i wydaje mi sie, ze „ten typ tak juz ma”. Inna sprawa, ze po graniu byla tak zupelnie nieprzytomna, ze o malo nie weszla w sciane. Ale bardzo ujmujaca i kazaca sie sluchac postac.
Ja po prostu poczułam, kiedy ta biedaczka zaczęła się denerwować – od poloneza Chopina. Myślę, że od tego momentu już nie była sobą. Szkoda.
No właśnie, i co robić? Jedna osoba zagra wszystko ok, ale się nie zna, druga się zna, ma osobowość, ale się myli i może nie uciągnąć następnego etapu…
Strasznie jestem w ogóle ciekawa, jakie kryteria będą najważniejsze dla jury. Oni robią pionierską robotę, jak i cały ten konkurs.
Na Dwojce dzwiek jest lepszy i przynajmniej gdy sluchalam nic sie nie rwalo
Ale Dwójka jest z opóźnieniem…
Frajde, jak Nakamura perliscie wyartykulowala etiude w jakims zawrotnym tempie na granicy wykonu, szczeka mi wypadla. 🙂
Tak, tak, Pani Kierowniczko. Miala wtope pamieciowa w polonezie i strasznie sie wystraszyla. Zaczela grac uwaznie no i wyszlo jak wyszlo. Pchala materie pod gorke. Ale jej nagrania do konkursu sa podobne, choc oczywiscie spokojniejsze.
Ona studiuje w Moskwie u takiego mlodego czlowieka, ktory kiedys uczyl sie u Igora Lazko w Paryzu. Odnosze wrazenie, ze facet zajety jest bardziej swoja kariera niz pedagogika, a i moze troche nie potrafi tak doglebnie uczyc. Przydalaby jej sie jakas siekiera starej daty, zeby ustabilizowac dziewczynie pianistyke. Poczulaby sie pewniej i nabrala troche dystansu.
Pani Tereso, bardzo barwny opis i wierzę na słowo. Może kiedyś zdobędę niezbędną wiedzę, żeby potrafić dostrzegać mocne i słabe strony wykonawców, a zwłaszcza umieć je opisać.
Z nauczycielami to chyba różnie bywa. Nawet dobry nauczyciel nie pomoże, gdy ktoś jest wewnętrznie nie poukładany i nie ma pomysłu na siebie, choć jest dobrym pianistą, jak jeden przypadek popołudniowy. Nie będę jednak wychodzić przed szereg. Czekamy:-)
Coś dziś chyba wisiało w powietrzu, bo po południu wszyscy się mylili mniej czy bardziej. Nawet Ola Świgut, która grała ostatnia i dała naprawdę świetny występ, a także jeszcze jeden znakomity reprezentant Polski (choć kształcony w Rosji, m.in. u Lubimova) – Tomasz Ritter. Ale to były niewielkie potknięcia, z których oboje znakomicie wyszli. Gorzej było z Agnieszką Porzuczek, która jak się wywaliła na Bachu, tak biedna została. Także strasznie histeryczna Chinka Qin. Kłopot mam z Joanną Różewską – najpierw mi się podobała, ale jej ballada wydała mi się już tak sentymentalna, że aż kiczowata.
No to teraz czekamy na wyniki 🙂
A to już wiem:-) To tak, ta osoba, o której pisałam powyżej to właśnie Aleksandra Świgut. Nie, żebym jej nie lubiła. Mam nawet jej płytę z Marcinem Zdunikiem (ze względu na niego jednak). Jest to pianistka, która, nie przekonuje, nie słabą grą, ale jakby brakiem zdecydowania. Nie mam poczucia, że widzi sens w tej grze. Czemu instrumenty historycznie, nie wiem? Czy stały się jej pasją, nie czuję. Natomiast, mam nadzieję, że to nie będzie odebrane jako uwaga seksistowska, wszak jestem kobietą, ale wyglądała najpiękniej ze wszystkich uczestniczek. Miała doskonale dobraną sukienkę do swojej urody.
Cały dzień siedziałam raczej z kwaśną miną. Raczej nic mi się nie podobało, aż do Tomasza Rittera, gdy oniemiałam. Spokój, rozwaga i wewnętrzna treść w tym, jak grał. Bardzo inteligentna gra. Wielka konkurencja, w moich oczach, dla Książka i Justyny Kreft. To dla mnie bezapelacyjnie trójka faworytów, jednak nie słyszałam tego Japończyka, którego tak chwali PK.
Agnieszka Porzuczek pokazała, jak trudno o złoty środek. Wielu rąbało na Erardzie. Ona jednak zagrała Balladę f-moll tak wolno i nienaturalnie równo rytmicznie, tu tum tu tum tu tum, że miałam poczucie, jakby jechał pociąg towarowy wiozący tony węgla.
A Joanna Różewska nawet mi się podobała, ale nie wiem. Takie wdzięczne granie, może jeszcze i chciałabym jej posłuchać.
Zupełnie się nie zgadzam co do Świgut – gdzie było niezdecydowanie? W koronkowych polonezach? W piorunującej Rewolucyjnej? W nastrojowej Barkaroli (nawet Romek stwierdził, że dawno takiej nie słyszał)?
Nie chcialam wychodzic przed szereg i monologowac, ale przyznam sie bez bicia, ze przy balladzie Rittera cos zaczelo mi plynac po policzku. Takie mokre i slone. Moze ktos wie, co to jest. Tomka znam od lat, kiedys nawet u mnie cwiczyl przed jakims koncertem, przed ktorym nie zapewniono mu fortepianu do cwiczenia, ale nie spodziewalam sie, ze dojdzie do az takiej skondensowanej koncentracji. To ta banka pekla. Program ulozony fantastycznie, z fuga jako kulminacja, ale nie wytrzymal i na koncu zrobil rzecz genialna. Jak mu sie fajtnelo tuz przed koncem fugi i w miejscu najlatwiejszym, dofantazjowal jeden takt i wycial kawalek. Wszystko sie zgodzilo. Szacun. Reszta nie jest wazna.
Ola moze znajdzie swoja droge w wykonach historycznych. Ona ciagle szuka. Bardzo ja cenie i bardzo lubie, ale mam wrazenie, ze tak do konca sama nie wie, czego chce. Gra bardzo pieknie i niezwykle inteligentnie, ale zawsze czegos brakuje. Chocby na przyklad perfekcji.
Joasie Rozewska tez obserwuje od lat. Jej brakuje wysokich nagrod w powaznych konkursach. Troche sie rozchwiala i grajac ten sam program od stuleci za bardzo kombinuje. Na konkursy troche za pozno, ale gdyby znalazla „swoj” repertuar. To baaardzo fajna dziewczyna i dobra pianistka, ktorej braklo troche szczescia. A moze powinna troche odejsc od Chopina? Trzy konkursy chopinowskie (o ile nie wiecej) to troche duzo jednak.
@Frajde W dzisiejszych czasach wszystko ma byc szybko i skutecznie. No ja przepraszam, ale niecalotygodniowe czy dwudniowe kursy mistrzowskie nie naucza wiele, a z wlasnego doswiadczenia wiem, ze jezeli dostaje magistrantow na roku magisterskim (ktorzy nie potrafia grac na dodatek), to mam do wyboru albo ich upupic i czegos nauczyc, albo „pomalowac fasade” i zrobic na ladnie. Do nauczenia czegos potrzebny jest CZAS! Nie tylko czas na uczenie, ale czas na rozmowy, na zaufanie (wzajemne, bo do studentow nie nalezy miec zaufania ot tak, to czesto wredne bestie), na klotnie, na ZYCIE!!!
No i już wszystko wiadomo:
Ablogin
Byrdy
Clark
de Grolee
Kawaguchi
Klinton
Korpyta
Kreft
Książek
Nakamura
Pacholec
Ritter
Różewska
Świgut
Visovan
Parę nazwisk mi się nie zgodziło, zamiast Byrdego wolałabym dzisiejszą Chinkę Sijię Ma, bardzo stylową – skoro puścili Agnieszkę Korpytę, mogli i ją, nie była gorsza. Ale większość moich faworytów przeszła.
No to mamy pietnastke. Wlasciwie bez niespodzianek. Ja bym tylko wyrzucila de Grolée i Dinare, no ale to naprawde bardzo dobrzy pianisci, choc niekoniecznie na historycznych.
Trzymamy kciuki!
Zgoda, wyrzuciłabym Dinarę, de Grolée nie słyszałam. Pacholec ciekawy, niezależnie od okoliczności, choć wolałabym, żeby jeszcze dalej nie przeszedł, bo nie do takiego grania jest stworzony. A trzeba być wyrazistym w swoich wyborach. Nie jestem też sympatykiem Korpyty w tym brzmieniu, ale piętnastka by się nie zamknęła, więc ok. Spierać się będziemy pewnie między drugim a trzecim, a w drugim jeszcze wiele może się zdarzyć. Szkoda tylko, że już sam Chopek, bo Maria Szymanowska i Karol Kurpiński bardzo urozmaicali słuchanie, a Bach był miarą umiejętności gry w innym stylu I te dwie umiejętności wyrażenia muzyki dawnej i romantycznej połączył w sobie najdoskonalej Tomasz Ritter. Skąd on się wziął?! Fakt, jest młody, ale taki dojrzały. I przyznaję sama byłam wśród tych, którzy, na fali, zaczęli klaskać po Balladzie, bo zazwyczaj wszyscy kończyli Balladą, a jemu tak bardzo już, natychmiast, zaraz, chciało się bić brawo.
Może on specjalnie tak chytrze ułożył program, żeby sprowokować dodatkowe brawa? 😉
Dinary bym nie wyrzucała, jeśli nie wyrzucamy de Grolée ani Pacholca. Tak sobie właśnie podliczałam, że więcej przeszło amatorów niż fachowców – fachowcami nazywam tych, którzy studiują lub studiowali grę na instrumentach historycznych. Wynika z tego, że kryterium muzykalności było jednak ważniejsze niż stylowości.
Myślę, że ułożył tak inteligentnie, żeby właśnie wyciszyć na końcu. Nie efektowne chpinowskie zakończenie, które wszyscy zaraz podchwycą, ale odwrotnie. Pytanie on, czy Lubiov?:-)
Odsłuchuję właśnie Agnieszki Porzuczek w radiu i trochę mi jej jednak żał. Nie jest już taka młoda tzn. jest bardzo młoda, ale nie na tyle, by zaczynać jeszcze raz. Odpadła osoba, dla której fortepian historyczny jest prawdziwym światem Trudne prawo konkursów i napięcia, które wywołują. Mam nadzieję, że ten konkurs umożliwi NIFC-owi organizowanie większej ilości koncertów HIP i danie drugiej szansy na pokazanie się takim osobom, jak ona, które pewnie charakterologicznie nie pasuję do formuł konkursowych, a mają wiele do zaoferowania.
Lubimov oczywiście.
Ale ona mnie jakoś nie wciągnęła swoją grą. Trochę szkolne to było.
Tak, pewnie tak, Ballada była chyba wręcz ze szkoły średniej chyba, ale jakoś chciałabym jeszcze raz się przekonać, albo chętniej, zmienić zdanie, w innych okolicznościach.
@Frajde, Ritter nie spadl z nieba. Wygral Rubinsteina w Bydgoszczy w 2011 roku. Mial wtedy 16 lat. Zrobil dyplom sredniej szkoly w Warszawie i zamiast zostac w Polsce, wyjechal na studia do Moskwy. Chodzi wiec sciezkami, o ktorych nad Wisla cicho. Ale czesto gra w Polsce. To wybitna i bardzo wszechstronna muzycznie postac.
Pobutka! 🙂
Na dzień przerwy w konkursie:
https://youtu.be/lBkKzcEiPGw
Ignac wspaniały był.
Będzie mi brakowało tych polonezików, na zwykłych konkursach nigdy nie grywanych. I Bacha też – budził we mnie najlepsze wspomnienia z czasów licealnych, kiedy to oba zeszyty sobie przegrywałam, a część oczywiście grałam też oficjalnie.
Teraz już tylko Chopek…
Jakób, ciekawa pobutka. Może czas oddać się słuchaniu starych płyt, choć nie jest to HIP:-)
Tak, prześledziłam odrobinę drogę życiową Tomasz Rittera w internecie. O takich osobach, dopóki nie pojawią się na konkursach, lub, gdy ktoś, kto ich zna osobiście, nie zaprosi na koncert, wiedzą jednak tylko wtajemniczone nauczycielki. Wybór drogi rozwoju odważny i godny podziwu. Wszak jesteśmy zachłyśnięci Zachodem. Wielu, jeśli mają taką możliwość, ciągnie chyba do Londynu, Nowego Jorku, czy różnych miast w Niemczech, a ten przypadek pokazuje, że Москва это Москва.
Słuchanie konkursu obecnego zniechęca dość mnie do „Dużego”, gdzie tylko wykon, wykon, wykon, jak mawia Pani Teresa. Mam nadzieję, że do trzeciego etapu nie przejdą Ci, którzy tak są jednak ustawieni mentalnie, a zostali, bo nie ma jeszcze wystarczającej ilości dobrze grających marzycieli:-)
Właśnie po I etapie powiedziałam do Dwójki (chyba poszło w poranku), że po tym konkursie musimy całkowicie zmienić spojrzenie na Chopina 🙂
Może do muzyki powoli dociera moda na „slow”:-) W dziedzinie historii sztuki już też można odnaleźć zachęty, by np. zwiedzając muzea, koncentrować się na konkretnym zagadnieniu, albo tylko kilku dziełach. Są wystawy jednego obrazu. To oczywiście inny rodzaj eliminacji. W obu przypadkach chodzi jednak o rezygnację z czegoś, na rzecz pełniejszego przeżycia.
Jest już harmonogram. Będzie ciekawie.
http://iccpi.pl/pl/news/id/132
@Frajde:
Słuchanie starych płyt (znaczy wykonań) jest absolutnie konieczne dla utrzymania zrównoważonej diety muzycznej. Słuchanie tylko jednego gatunku, okresu, czy stylu wykonawczego grozi poważnymi zaburzeniami w organiźmie!
@Gostek
Wezmę sobie do serca, choć to wymaga najpierw wiedzy:-)
Cosik mi sie zdaje, ze mazurki to sila nie kontrowersji, a prawdy.
Tak na marginesie….
Właśnie zaczęłam tworzyć wpis pod tytułem Etap prawdy 😆