Damski finał

Sześć skrzypaczek wzięło udział w finale Konkursu im. Szymanowskiego. Właśnie w sali kameralnej NOSPR ogłoszono wyniki tej specjalności.

Wszystko prawdopodobnie tasowało się do ostatniej chwili i choć wyniki były zapowiadane na 23., obrady jury trwały dodatkową godzinę. Trzeba dodać, że finalistki kategorii skrzypiec były w wyjątkowej sytuacji: musiały wykonać po dwa koncerty z orkiestrą, w tym jeden Szymanowskiego. Trochę podobnie było co prawda z kwartetami, ale ich w finale było cztery, więc wszystko zmieściło się podczas jednego (długiego) wieczoru. W przypadku skrzypaczek, także ze względu na orkiestrę, trzeba było podzielić całość na dwa dni. Wszystkie solistki jednego dnia grały jeden koncert, a drugiego drugi, a program tak ułożono, żeby nie był nużący, co nie było łatwe: tylko jedna skrzypaczka wybrała II Koncert Szymanowskiego, dwie grały Sibeliusa, trzy – II Koncert Prokofiewa.

Co do zwycięstwa, rzecz się rozstrzygała między dwiema rzeczywiście świetnymi skrzypaczkami polskimi: 24-letnią Roksaną Kwaśnikowską z Warszawy i jej rówieśnicą Sławomirą Wilgą z Łodzi. Myślę, że jeszcze na niejednym konkursie się spotkają (ciekawe, czy przystąpią do Wieniawskiego). Właśnie znajomy meloman, który śledzi wszystko, co się w muzyce dzieje, choć nie jest muzykiem, a na dodatek mieszka w Dąbrowie Górniczej, uwiadomił mnie, że w zeszłym roku tam właśnie na Konkursie im. Michała Spisaka w kategorii skrzypiec zwyciężyła Kwaśnikowska, a jedną z trzecich nagród otrzymała Wilga (a także jeszcze jedna z finalistek Szymanowskiego, Sulamita Ślubowska). Tym razem stało się odwrotnie: Wilga wygrała, Kwaśnikowska otrzymała II miejsce, trzecie zaś przypadło Słowence Maji Horvat. Ta ostatnia otrzymała też nagrodę za najlepsze wykonanie utworu Szymanowskiego – zapewne w którymś z poprzednich etapów, bo gdy grała we wtorek, z trudem przebijała się przez orkiestrę. To muzykalna dziewczyna, ale chyba ma nienajlepszy instrument.

Orkiestrze zdecydowanie najbardziej podobała się Kwaśnikowska – wręcz tupała po jej wtorkowym wykonaniu I Koncertu Szostakowicza (i tylko po tym). Mnie też się podobała, nie była to co prawda koncepcja z Kołymą w tle (jak to określamy z Kubą Puchalskim), ale było to pełne przejmującego smutku. Imponująca jest jej intonacja – absolutnie bez pudła. Tak było i w Szymanowskim, który może nie był aż tak efektowny, ale bardzo śpiewny. Nawet ostatni biegniczek, który mało kto umie zagrać czysto, jej wyszedł.

Wilga to zupełnie inna osobowość – dynamiczna, emocjonalna. Też ładny dźwięk i swoista retoryczność gry, jej frazy przemawiają. Szczególnie to uderzało w Prokofiewie. Naprawdę trudno porównywać tak różne artystki. Jej Prokofiew był w każdym razie bardziej wyrazisty od tego Maji Horvat.

Ponadto w finale zagrały: wspomniana Sulamita Ślubowska (przystąpiła do poprzedniego Wieniawskiego, ale po I etapie odpadła), która niezbyt efektownie zagrała Prokofiewa, ale Szymanowskiego o wiele lepiej, Belgijka Maya Levy, która zbyt szerokim dźwiękiem grała Szymanowskiego, a Sibeliusa zaczęła dobrze, lecz potem totalnie sknociła, oraz Marta Gidaszewska, która dała się zapamiętać przede wszystkim dzięki efektownym sukniom.

Pozostał jeszcze finał śpiewu. Byłam też we wtorek na II etapie, ale zostawiłam relację z tej kategorii na później. A potem trzeba będzie już jechać do Warszawy – na Warszawską Jesień.