Krótko śpiewająco

Nie ma sprawiedliwości – skrzypkowie musieli się męczyć dwa dni z dwoma koncertami na każdego, śpiewacy zaś mieli do zapełnienia w finale tylko 15 minut.

Trudno byłoby mi powiedzieć cokolwiek o nich na podstawie tego kwadransa, cieszę się więc, że widziałam również II etap. Choć niecały – dotarłam z Krakowa dopiero na trzecią półfinalistkę, nie słyszałam pierwszej, która nie przeszła (Weronika Rabek – za to został nagrodzony jej pianista Maurycy Stawujak), a drugą, Annę Thun, tylko pod drzwiami sali koncertowej Akademii Muzycznej. I stamtąd było słychać jej mocny mezzosopran w Jestem i płaczę Szymanowskiego. W finale jednak nie miała zbyt efektownego występu; aria Baby-Turek z The Rake’s Progress Strawińskiego jest niełatwa, dość krótka i nie da się za dużo w niej pokazać.

Zaczęłam więc słuchanie II etapu od wysłuchania przyszłej zwyciężczyni – Ewy Tracz. To już doświadczona młoda śpiewaczka, absolwentka katowickiej AM w klasie Ewy Biegas. To ona śpiewała na otwarciu NOSPR Tryptyk śląski Lutosławskiego, a w ostatnim sezonie TWON w nieszczęsnej Carmen była znakomita w roli Micaeli. Za parę tygodni, 2 października, wykona na tej scenie rolę Ulany w premierze Manru Paderewskiego. Poza I nagrodą została też wyróżniona za najlepsze wykonanie utworu Szymanowskiego.

Potem słyszałam kilka osób, które odpadły – z nich najbardziej chyba żałuję Pawła Trojaka, który zapewne będzie w przyszłości ciekawy w rolach charakterystycznych. Szkoda mi też trochę Marty Gamrot-Wrzoł, która śpiewała wokalizy u Szymanowskiego i Ravela bardzo kulturalnie, choć może trochę jednostajnie. Dalej przeszła zaś Agnieszka Jadwiga Grochala, która ostatecznie otrzymała III nagrodę; słychać po sposobie śpiewania, że była studentką Jadwigi Rappe. Program miała bardzo interesujący, ale miałam wrażenie, że trochę śpiewa o niczym; szczególnie raziła mnie w II etapie piękna Kołysanka Wajnberga wykonana tak donośnym głosem, że żadne dziecko by przy niej nie usnęło (już nie mówię o wymowie w jidysz).

Za to Łukasz Hajduczenia miał piękny II etap, zbudowany na zasadzie hitchcockowskiej: zaczął od Kaddisch Ravela i zaśpiewał to tak, że ciarki przechodziły. Później były jeszcze pieśni Szymanowskiego i Gieorgija Swiridowa (te ostatnie to jedne z odkryć tego konkursu). Finał jednak wypadł mniej efektownie, także może ze względów repertuarowych. Bardzo szkoda.

Kolejną finalistką, która nie została nagrodzona, była Kamila Nowak – z nią jest trochę kłopot, to śpiewaczka bardzo młoda (24 lata), która wykonuje rzeczy koloraturowe i charakterystyczne, ma z pewnością poczucie humoru, ale głos jeszcze pozostawia do życzenia. W II etapie jako jedyna wykonała solową Sequenzę III Luciano Berio, ale połowa efektów była niesłyszalna. Podobnie jak z zaśpiewaną w finale arią Kunegundy z Kandyda Bernsteina – na razie po prostu za trudną. Po niej śpiewała Sylwia Olszyńska – głos mocny i intensywny, o  brzmieniu trochę zbyt ostrym jak na mój gust. Finał miała nieco lepszy niż II etap; otrzymała II nagrodę.

I to już ostatnie akordy I Konkursu im. Szymanowskiego. Co można jeszcze powiedzieć na zakończenie? Że dobrze, że powstał – Szymanowskiemu się to należało. I dobrze, że repertuar jest typu „Szymanowski i jego Europa” – muzyka tej epoki ma wiele rozdziałów pięknych i niedocenianych. Miejmy nadzieję, że konkurs będzie się rozwijał. Przyszłość planowana jest zdaje się w ten sposób, że następna edycja odbyłaby się za cztery lata, w 140-lecie urodzin kompozytora, kolejna już znów za pięć, w 90-lecie jego śmierci, i dalej będzie już cykl pięcioletni, rocznicowy.