Kim był Andrzej Bieżan

To jedna z postaci przypominanych na tegorocznej Warszawskiej Jesieni. W grudniu minie 35 lat, jak zginął w wypadku samochodowym mając zaledwie 38 lat.

Po Andrzeju (moim starszym koledze) w sumie niewiele zostało zamkniętych, ukończonych dzieł. Bo też i specjalnością jego była sztuka ulotna, improwizacja – to on był założycielem licznych grup tzw. muzyki intuicyjnej. W różnych składach. Był bardzo zdolnym pianistą i typem łagodnego buntownika. Na studia kompozytorskie trafił – pech chciał – do najbardziej zachowawczego pedagoga, prof. Piotra Perkowskiego, zwanego przez nas Piekielnym Piotrusiem. Nie bardzo więc się porozumiewali. Ale studia jakoś przeleciały i Andrzej robił swoje.

Czasy były trudne, smutne i szare – lata 70., a potem 80. Andrzej jawił się wtedy jako rajski ptak. Wymyślał happeningi, performanse, z których nie wszystkie doczekały się realizacji. Parę z nich mamy w tym roku. W Galerii Kordegarda jest Fortepian dla wszystkich. Tego nie da się nawet opowiedzieć, trzeba przyjść i zobaczyć/posłuchać. Dziś na „wernisażu” zagrał krakowski pianista Piotr Grodecki. Zagrał – to dużo powiedziane, bo mimo że zwijał się przy klawiaturze, to brzmiał cały czas ten sam klekot. Ktokolwiek spróbuje na tym zagrać, uzyska ten sam efekt. Dlatego fortepian dla wszystkich, ironiczny obraz tego, czego chciała ówczesna (i chce teraźniejsza) władza: żeby wszyscy gadali tak samo. Tak, jak się jej podoba.

Sobotnie popołudnie, między 14 a 17, będzie można spędzić na placu przed Nowym Teatrem z performansem Barykada, wykonanym przez Komunę Warszawa, ale z udziałem publiczności. Co to będzie dokładnie – zobaczymy. Natomiast jeden ze skończonych utworów Bieżana można już usłyszeć w Muzeum Warszawy. Pozostały po nim dzieła elektroniczne, zrealizowane w Studiu Eksperymentalnym Polskiego Radia. Pierwszy z nich, Poligamię, zrealizował wspólnie z przyjacielem, Krzysztofem Knittlem (anegdota związana z tytułem jest taka, że każdy z panów spotykał się wówczas z dwiema paniami), ale drugi i trzeci już sam. Miecz Archanioła ma w sobie coś szlachetnego (tutaj te dwa utwory), zaś ostatni, Isn’t it?, jest dramatyczną opowieścią o szerokich łukach. Rozpoczyna się donośnym dźwiękiem, jakby strzałem, który powtarza się jeszcze w czasie utworu – a w rzeczywistości to jest uderzenie w bramę Stoczni Gdańskiej – Andrzej specjalnie tam pojechał nagrać ten dźwięk. W Muzeum Warszawy kompozycja ta jest częścią montażu utworów, który towarzyszy obrazowi Wojciecha Fangora Kucie kos, mającemu nietuzinkową historię (dobrze, że odsłonięto go jeszcze za życia malarza). Dramatycznemu i mocnemu obrazowi towarzyszy takaż muzyka. Poza wspomnianym utworem można jeszcze usłyszeć Reglamentoso Marii Pokrzywińskiej, Janek Wiśniewski. Grudzień. Polska Elżbiety Sikory oraz Il Duce Louisa Andriessena, oparte na głosie Mussoliniego. Wszystko to poprzedzone, połączone i zakończone muzyczno-elektronicznymi wypowiedziami Mikołaja Majkusiaka. Cały seans trwa godzinę, w salce poza obrazem i sprzętem odtwarzającym nie ma nic, tylko wygodne siedzisko dla odpoczynku, można więc tu swobodnie przyjść w tygodniu i posiedzieć – wstęp na wystawę (poza poniedziałkiem, kiedy jest zamknięta) jest w tym czasie wolny. Są jeszcze w tym muzeum dwie instalacje dla dzieci, w ramach Małej Warszawskiej Jesieni.

Jeszcze jedna nowina z dziś: w PWM Polmic zaprezentował projekt nowej strony poświęconej Grażynie Bacewicz. Jeszcze nie jest gotowa, ale świetnie, że będzie. Przy okazji odbył się mały koncert, na którym Joanna Freszel z towarzyszeniem Bartłomieja Kominka wykonała kilka pieśni Bacewiczówny, kompletnie w większości nieznanych. W tym .

Był też koncert inauguracyjny, który mnie niestety wykończył do tego stopnia, że zrezygnowałam z koncertu nocnego. Może później coś o nim napiszę, na razie muszę paść.