Konkursowa obfitość
Niesamowite, ile w tym roku w Polsce przypada międzynarodowych konkursów wokalnych – mamy właśnie całą ich serię. Za nami VI Konkurs im. Reszków w Częstochowie i II Konkurs im. Antoniny Campi w Lublinie, przed nami IV Konkurs im. Adama Didura w Bytomiu i warszawski jubileuszowy X Konkurs Moniuszkowski.
Turystów konkursowych jest na nich niemało, a rekordzistą, który zgłosił się do wszystkich wymienionych czterech, jest baryton Paweł Trojak, którego pamiętam też z zeszłorocznego katowickiego Konkursu im. Szymanowskiego. I to on właśnie zwyciężył w Lublinie (zaraz po tym, jak otrzymał II nagrodę w Częstochowie), a co więcej, zgarnął jeszcze wszystkie trzy nagrody specjalne, czyli kontrakty na występy w Paryżu, Budapeszcie oraz od agencji Tact, czyli działającego w niej jurora Marcina Kopcia.
Czy słusznie? Pamiętam, że w Katowicach żałowałam, że nie wszedł do finału; tym razem trochę byłam zaskoczona w drugą stronę, zwłaszcza że w arii Hrabiego z Wesela Figara (Hai già vinta la causa) nie był w stanie zaśpiewać tych słynnych triol pod koniec (ale gdy śpiewał już jako laureat, to mu lepiej wyszły). Trzeba jednak przyznać, że aktorsko jest niezły (podobno chciał też być aktorem), a sceny łakną męskich głosów. Tymczasem był to jedyny pan w finale (choć trochę się zdziwiłam, że nie przepuszczono choćby niezłego kontratenora Jakuba Borowczyka).
Co do pań, nie dziwię się, że II nagrodę otrzymała Natalia Rubiś – byłam przekonana, że którąś otrzyma. W kwestii III nagrody trochę mnie zaskoczyło, że otrzymała ją Magdalena Wachowska, choć pamiętam ją z dobrej roli Ewy w Space Opera Aleksandra Nowaka w Poznaniu. Ale jakoś nie zachwyciła mnie zaśpiewana przez nią aria Maryny Mniszech z Borysa Godunowa – choć również drugi raz zaśpiewała ją lepiej. Drugą jej arią (każdy w finale śpiewał po dwie) była ta Cześnikowej ze Strasznego dworu; jakoś mi bardziej pasowało wykonanie Anny Thun, która w ogóle została moim zdaniem niesłusznie niedoceniona. W Katowicach miała niezbyt ciekawy finał; w Lublinie podobała mi się, także jako Ulryka z Balu maskowego. Może trochę za bardzo przypomina pod względem barwy i interpretacji swoją panią profesor Jadwigę Rappé, ale ja to akurat lubię. Cieszę się, że przynajmniej za pieśń doceniono ukraińską sopranistkę Victorię Melnyk – w ogóle zagraniczni śpiewacy nie mieli tu szczęścia.
W końcu miesiąca rozpoczyna się Konkurs im. Didura i poza Pawłem Trojakiem staną do niego inni uczestnicy lubelskiego konkursu – Justyna Sławiec-Korzeń (półfinalistka), Magdalena Wachowska, Joanna Kędzior (finalistka), Anna Thun i Marta Gamrot-Wrzoł (finalistka). Będzie też tam parę nazwisk, które znam z Katowic, jak też ze scen operowych, jak Marcelina Beucher, Ewa Tracz (katowicka zwyciężczyni) i Matheus Pompeu, pamiętny brazylijski Jontek z Halki Fabia Biondiego. Ten ostatni weźmie również udział w Konkursie Moniuszkowskim, a tam też masa znajomych nazwisk – z lubelskich poza Trojakiem Rubiś i Kędzior. Podziwiam kondycję i życzę powodzenia na scenach.
Komentarze
Pawła Trojaka usłyszałem parę miesięcy temu na Festiwalu Pieśni Europejskiej w Łazienkach. Właściwie trochę przypadkiem, bo to nagłe zastępstwo było. Śpiewał romantyczne Lieder (Schumanna „Dichterliebe”, ballady Loewego itp.). Był naprawdę doskonały, wokalnie i aktorsko! Zapamiętałem sobie wtedy to nazwisko, no i proszę 🙂
I jeszcze Międzynarodowy Festiwal i Konkurs Sztuki Wokalnej im. Ady Sari nam się szykuje pod koniec kwietnia, tuż zaraz przed konkursem Moniuszkowskim. Jeszcze nie ogłosili listy uczestników. Faktycznie wyjątkowy wysyp w tym roku…..
Cosik się z PK koncertowo rozmijamy. Ponieważ Prokofiew poniżej obficie się komentował, melduję posłusznie, że Sinfonia Iuventus z Maciejem Tomasiewiczem wykonali w Studio Lutosławskiego 7 Symfonię. Poszło naprawdę fajnie, i dyrygent i orkiestra przyłożyli się, a nieczęsto się tę piekną „jesienną” symfonię, w sumie dobre pendant dla 15tej Dzostakowicza, wykonuje. Chcę więcej Prokofiewa na żywo – po Trifonowie, Berlińczykach i Bajewej się rozsmakowałem…
Szostakowicza, конечно. Klawiaturka w smartfonie + kurza ślepota…
A ja wybieram się prawdopodobnie w Poniedziałek Wielkanocny do Berlina na Zaręczyny w klasztorze – nigdy nie słyszałam tej opery. Z późnego, sowieckiego okresu. Prokofiew i za mną wciąż chodzi. A wcześniej, we wtorek, też tam jadę – na Czarodziejski flet w Staatsoper, tak chwalony przez Frajdę i Dorotę Kozińską. To przedostatni spektakl.
A dziś byłam w FN i właśnie się zastanawiam, czy robić osobny wpis…
Ach, ten Sebastian.Wczoraj byłem. Na te 1,5 godziny było z 10 minut pięknej muzyki. Tylko ta narratorka w manieże prymuski na szkolnej akademii e liceum Nazaretanek…
manierze. 🙂
🙂 Moim zdaniem było dużo więcej niż 10 minut pięknej muzyki (dokładniej, prawie dwie godziny), i to – tak! – świetnie, subtelnie zinterpretowanej przez Kaspszyka. A narratorką była Barbara Wysocka. Ta sama. No i świetna solistka – Lauryna Bandżiunaite z Litwy. I dobry chór. Warto było. Tylko ta nowomowa religijna nieznośna, ale można skupić się na muzyce.
Zazdraszczam PK tych „Zaręczyn w klasztorze”. Widziałam na DVD przedstawienie z 1998 z Maryjskiego (jeszcze wtedy Kirowa) z wiotką Anną Netrebko (trudno uwierzyć jak zmienił się jej głos przez te lata). Bawiłam się przednio.
Nie mogę się zatem doczekać wpisu PK z „Czarodziejskiego fletu”! Też bym pojechała jeszcze raz. Tak jak za PK cały czas chodzi Prokofiew, tak ja cały czas wspominam tamto przedstawienie. I cały czas jest kontrowersyjne, również w komentarzach pod krótkim fragmentem, wrzuconym na tubę. Czytałam bardzo wnikliwą recenzję p. Doroty Kozińskiej. Nie wszystko z niej rozumiem np. pada tam takie zdanie, że Julian (Prégardien) ma w głosie więcej blachy, niż ojciec Christoph hmm, nie rozumiem. Może to dlatego, że nie znam niuansów języka operowego.
A my dziś słuchamy Berliner Philharmonie live m.in. na wieczornym koncercie, na którym grała Patricia Kopachinskaja i dyrygował Petrenko m.in. symfonię Czajkowskiego owacje nie miały końca. Musiał wychodzić nawet, gdy orkiestry nie było już na scenie. Teraz koncert kameralny, też Kopachinskaja i m.in. Polonek.
Wykonanie rzeczywiście było smaczne, choć gówna solistka z Litwy jednak tak troochu zaciągaaawszy… Ale to jest jednak muzyka „incydentalna” – wyjęta z kontekstu wielkiej machiny d’Annunzia niestety w wielu miejscach jest jak tapeta – bardzo, bardzo piękna tapeta, ale jednak. No może, by trzymać się libretta – jak witraż. Mówiąc o 10 minutach miałem na myśli takie kawałki, które są kongenialne np. z „Morzem” czy „Images”, zwłaszcza w preludiach i paru innych miejscach, zresztą pewno było to – ruskim targiem – z 20 minut 🙂
Ale, przede wszystkim, ta inscenizacja była nieznośnie świętoszkowata, a wszystko to, co w tekście starego okultysty d’Anunzia, zgodnie z poetyką epoki winno być dekadenckie i zmysłowe, tu było – właśnie – jak recytacja jakiejś panienki ze scholi. Wiem, że to musiała być osoba czytająca partyturę, ale jednak… W końcu wczoraj o tej samej porze w Toruniu był wernisaż Mariny Abramović i atakowały hufce Krucjaty Różańcowej, bo Abramović to w ich oczach okultystka, a wernisaż – to sabat. I ja nawet trochę liczyłem na to, że to samo będzie na Jasnej i Moniuszki, ze uzna się to za ogólnopolski akt satanizmu – a tu grzecznie i cichutko, abonamentowa staruszki milutko na tym sobie przysypiały. A w końcu to było napisane raptem 5 lat po rehabilitacji Dreyfusa, d’Anunzio i jego kochanka markiza Casati (fotografowała się owinięta wielkim pytonem dokładnie tak samo jak Abramović, a ta ostatni urządziła jeden ze swych głównych performance z łukiem i strzałą – jak Sebastian!) bawili się w satanizm, Sebastiana inscenizowała rosyjska Żydówka (kobieta!) Ida Rubinstein, popularna z występów na granicy striptizów, tu półnaga w kostiumie Baksta, a Debussy też, jak widomo, do świętych nie należał i bawił się w różne ezoteryzmy. I przecież nawet w tym libretto, które dano w drukowanym programie jak wół widać te wszystkie rzeczy, jak sobie panowie robili „jaja” świętoszkowato podkreślając, że jest to o heroizmie chrześcijańskim, a przecież juz ten duet bliźniaków, co są jak Yin i yang, to jawne zaprzeczenie chrześcijaństwa. To co było śpiewane po francusku, często było właśnie dwuznaczne, ale to, co z 5 godzin ogromnego sztuczydła d’Annunzia tu wycięto, to zupełnie było jak z anteny Telewizji Trwam. Wiedział papież, co robi, wciągając dzieło d’Annunzia na indeks 2 tygodnie przed premierą i wiedział, co robi arcybiskup Paryża, zakazujac udziału w inscenizacji pod sankcją ekskomuniki. Dlatego wiec więc ten Sebastian (w spodniach w dodatku 🙂 ) powinien być nie niewinny jak lelija, ale zmysłowy, dwuznaczny, histeryczny, perwersyjny – jeśli ma to oddawać charakter utworu.
Naprawdę, miała być „główna” solistka :-). Nie powinno się jednak pisać takich kobył na smartfoniku, ale jak się człowiek po drodze nudzi… 🙂
No pewnie, że Sebastian powinien być perwersyjny, toż to jedna z ulubionych figur gejowskich 😉 A udział w tym Idy Rubinstein byłby perwersją do kwadratu. Ale wykonywanie tego wszystkiego rzeczywiście mijałoby się z celem. W całości, mimo muzyki Debussy’ego, która stanowić miała mniejszą część spektaklu, musiało to być przeraźliwie nudne. Nie wydaje mi się, żeby d’Annunzio robił sobie jaja, choćby z teologicznego punktu widzenia na to wyglądało…
Ale może nie będę się dalej w to zagłębiać, za mało się na tym znam.
Frajde: w berlińskiej filharmonii jest swego rodzaju rytuałem, by w przypadku cenionych/lubianych dyrygentów bić brawo aż do wyjścia muzyków z estrady i jeszcze dłużej – by wywołać już tylko samego dyrygenta.
Jerzy, dzięki nie miałam tego świadomości. Choć chyba nie jest to aż tak częsta sytuacja. Myślę, że dotyczy tylko tych najbardziej lubianych, kilku?, dyrygentów. Zadziwiające i bardzo optymistyczne, jak wielki kredyt zaufania, ma już na początku swojej działalności w Berlinie Kirill Petrenko. Byłam poruszona. Kupiłam sobie transmisję online na tydzień, więc może dziś jeszcze raz obejrzę ten koncert, a na pewno ten kameralny, gdzie też pięknie śpiewała-recytowała, ale już było trochę późno i odrobinę przysypiałam:-). Polecam, jeśli ktoś ma dostęp, Kopatchinskaja jako Pierrot wyglądała uroczo.
Miało być „pięknie śpiewała i recytowała Patricia Kopatchinskaja”, bo bez tego sens się gubi:-)
Pobutka
https://www.youtube.com/watch?v=5PGUhc8nPFs
Frajde, zachęcam do obejrzenie filmów dokumentalnych na stronie, do której masz teraz tygodniowy dostęp. Mnóstwo ciekawych rzeczy. Ale powtórki koncertu nie zobaczysz tak od razu – poza tym nie wszystkie transmitowane w DCH koncerty trafiają do archiwum.
Niezły drań w tej Pobutce 🙂 Ale triolek (4:25) też nie zaśpiewał… Wiem, to trudne 🙂
Simon śpiewa 🙂
https://www.youtube.com/watch?v=XzErPt-GKtk
Hoko, przeurocza pobutka. Zawsze mnie przyciągali faceci z wąsami i w łańcuchach:-) Proszę o więcej takich, w tym typie oczywiście:-) Gdzie Ty ją aż na Łotwie wyszukałeś.
https://www.youtube.com/watch?v=osocZ4NSQTo
No Mariusz Kwiecień też oczywiście je śpiewa 🙂 ale, co więcej, jakieś wariacje w tej końcówce robi. No i dobrze.
Frajde,
Tak jest, na Łotwie się nie certolą. Proszę bardzo – facet co prawda bez wąsów, ale za to jest kobita, co za kołnierz nie wylewa 🙂
https://www.youtube.com/watch?v=32InGZodg80
No pikne. A on tak zawsze z tym gołym torsem? I nie przeziębi się? 🙂
Hoko,
wesołe!. Uczę się dopiero postrzegania świata operowego Waszymi oczami. Mam nadzieję, że nikt się nie obrazi, nawet jeśli jest miłośnikiem zwierząt, bo przecież trzeba sobie wspólnie umilać czas…:-) Doceniam.
Frajde, dlaczego „naszymi” oczami? Raczej oczami reżyserów.
Wiadomo, że reżyserów, ale każdy wybiera sam ten, czy inny fragment, który tu wklei. Jeden z Frędzelków napisał mi prywatnie w mailu, że piszemy tutaj, bo jesteśmy samotni. Może coś w tym jest.
A jeden z nie tak dawnych (przelotnych) dyskutantów, którego zapewne pamiętasz, Frajdo, sugerował nawet cosik gorszego: że nam tutaj od dawna inwencji nie staje, że jesteśmy w ogóle (mam nadzieję, że tylko intelektualnymi) impotentami. Nie to co on, oczywiście. Na odchodnym obiecał powrót w te gościnne progi za rok (prawie jak w Straconych zachodach miłości) – i wtedy nam dopiero pokaże…
O inwencji wypowiadać się nie będę 😛 a co do samotności, to też jedni są samotni, inni nie. Każdy ma swoje powody do pisania, a ja mogę tylko cieszyć się, że piszecie, i starać się zachować pewien poziom kultury 😉
Podobnie z doborem wrzucanych fragmentów bywa różnie – czasem to robimy, żeby podzielić się czymś, co nas zafascynowało, a czasem dla śmiechu.
Widze ze nadszedl moment kolektywnej introspekcji? 😆 Mysle ze wielu z Fredzelkow jest (a byc to nie tylko pisac, to takze, a nawet glownie, czytac) na Dywaniku dlatego ze mozna sie tu bardzo wiele nauczyc o muzyce, uslyszec o muzykach o ktorych sie nie slyszalo, otrzymac rekomendacje co warto. Oczywiscie takze porozmawiac i wymienic ploteczki czy opinie, czasem nawet zaprzyjaznic, nie jako namiastka rozmowy rzeczywistej, lecz dodatkowo 🙂
Jeśli idzie o kryteria, jakie kierują mną przy wyborze Pobutek, to przede wszystkim staram się dać coś oryginalnego, coś, z czym będzie duża szansa, że inni tego nie widzieli, nie słyszeli. Bo po cóż dawać coś, co wszyscy znają, słuchali sto razy i w każdej chwili mogą posłuchać po raz kolejny. I często są to rzeczy zdybane ad hoc – i tak było powyżej, pierwszy raz gościa zobaczyłem i usłyszałem. A że jakoś mi to spasowało do tego wspominanego w komentarzach Sebastiana… no nie mam pojęcia dlaczego 🙄
Lisku, zachęciłaś mnie „Stracone zachody miłości” przeczytam po poniedziałku, może mnie też dotyczy, wielce prawdopodobne:-) Póki co jestem jednak w melodii „W poszukiwaniu straconego czasu”.
O taaak, zbiorowa psychoterapia na Dywaniku. Musimy tylko wybrać metodę: Freud?, Jung? Klein? Winnicott? OK. To wszystko raczej w ramach szeroko pojętej terapii psychodynamicznej, ale do tej mi najbliżej:-)
Jako twardy sceptyczny empirysta wszelkie psychoanalizy i psychodynamiki mam za lanie wody. Jeśli już, to terapia poznawczo-behawioralna, na inne się nie piszę. No, chyba że na terapię muzyczną, ale tę robię sobie sam co dzień 🙂 To Branocka – wyszło niedawno na płycie, śliczności
https://www.youtube.com/watch?v=C4QlzQK7X14
Aj, to miało być do Ścichapęka, a nie do Liska. Przepraszam, jakoś zachęta do takiego, wydaje się romantycznego, Szekspira dziś pasowała mi do Liska:-)
🙂
Branocka bardzo miła. Eduardo López Banzo w ogóle dobry jest w Haendlu. Był parę miesięcy temu ze swoim zespołem i z tym repertuarem w FN, ale nie dałam rady dotrzeć. Za to swego czasu w Gdańsku słuchałam tego zespołu w zupełnie innym repertuarze:
https://szwarcman.blog.polityka.pl/2016/12/06/hu-hu-hu/
Też bardzo fajnie było.
“dac cos oryginalnego, cos, z czym bedzie duza szansa, ze inni tego nie widzieli, nie slyszeli.”
Hmm. Z okazji dnia kobiet 🙂 Zupelnie dzis zapomniana pianistka / aktorka Hazel Scott. Do zapomnienia walnie przyczynil sie Joe McCarthy, ktory ja tepil za antyrasistowskie wystapienia.
https://www.youtube.com/watch?v=1HdnjTCMzpg Zarebski mial fortepian z dwoma klawiaturami – poco? mozna grac jednoczesnie na dwoch fortepianach 😉
https://www.youtube.com/watch?v=LmujUkwU19I
dwoma – dwiema?
Och!
Dwiema, dwiema, bo rodzaj żeński.
No cudna 🙂
Z czasow kiedy nie tylko painistKA nie mogla sie przebic?
https://www.youtube.com/watch?v=4yBAaEoTdWk
I jeszcze się ciągle uśmiecha i ogląda, wyraźnie granie jej sprawia radochę. Aż miło patrzeć.
W momencie jak wbilem dwoma – och! To mialo znaczyc – kurka wodna! Jeszcze sie tak nie wynarodowilem 😉
A Pani kierowniczka caly czas czuwa?
Schwarzerpeterze, zapewniam, że forma „z dwoma klawiaturami” jest RÓWNIEŻ poprawna. Można i tak, i tak – co się komu bardziej podoba 🙂
Pani Kierowniczka czuwa, póki pisze wpis 😉
Wydaje mi się, ścichapęku, że „dwoma” jest w gruncie rzeczy nieprawidłowe, ale dopuszczono jako uzus. I, uwaga, dotyczy to tylko przedmiotów, bo powiedzieć „z dwoma dziewczynkami” to już na pewno błąd.
Rada Języka Polskiego (w której też zasiada czy zasiadał mój obecny kierownik 🙂 ) jest zbyt litościwa i różne bzdury dopuszcza. Kiedy usłyszałam – już dobrych kilka lat temu – że dopuszczono używanie słowa „pasjonat” w innym znaczeniu niż „człowiek, który często wpada w pasję”, to sama byłam bliska wpadnięcia w pasję 😈
Rada Języka Polskiego to osobny rozdział. Słuchając jej członków nieraz dziwiłem się bardziej, niż przy lekturze orzeczeń Sądu Najwyższego w kwestiach praw autorskich na internetowych polach eksploatacji. Przyczyna prawdopodobnie ta sama – nie wystarczy umieć wejść na fejsbuka w srajfonie, żeby znać się na internecie, nie wystarczy zdać egzaminy i obronić różne prace, żeby poczuć, na czym polega używanie języka zgodnie z przeznaczeniem. Mój ulubiony i drastyczny kazus to „repertuar”. RJP uchwaliła, że akcentujemy na trzeciej sylabie od końca, wszystkie podobne słowa zresztą też, z nikomu nic nie winnym jaguarem włącznie. Domyślam się zatem, że rezerwuar, czyli spłuczkę klozetową, też Rada akcentuje aligancko, z francuska. No i niespodzianka – żaden Francuz tak nie powie, wprawdzie akcent jest na „per”, to prawda, lecz dalej mamy w mowie jedną sylabę, nie dwie, jak u nas. Cała aligancja idzie się zatem paść i brzmi to, bardzo przepraszam, podkielecko. Jeden profesor Bańko jest przeciw, więc szacun. Jest nas dwóch. 🙂
Nigdy nie akcentowałam słowa „repertuar” w ten sposób 😯 Jakby się chciało po francusku, to akcent byłby na ostatniej sylabie…
Czyli jest nas jeszcze więcej, ale odklejeni od rzeczywistości językoznawcy swoje. Pani Kierowniczka włączy sobie program 2 kiedyś i posłucha redaktorów, oni wszyscy zgodnie z wytycznymi… 😛
A po francusku to rzeczywiście, akcenty wyrazowe są tak inne, że można dyskutować. Nie znając się na tym słyszę mocniejsze „per” i zaraz ściągniętą końcówkę, też z akcentem, ale innym. Nie jestem teoretykiem, a we francuskim to i praktykiem nie jestem. 😎
Język francuski w ogóle ma tendencję do akcentowania na ostatnią sylabę.
Pamiętam, jak Instytut Francuski (do którego za głębokiej komuny uczęszczałam) przeprowadzał się na ulicę Widok. Ówczesny dyrektor wymyślił reklamujące tę przeprowadzkę hasło po polsku z francuskim akcentem: „JesteśMY na WidoKU”.
Szanowna Pani Kierowniczko! Akurat „dwoma dziewczynkami” jest z pewnością równie poprawne jak „dwoma klawiaturami”; źródła normatywne dopuszczają obydwa warianty (dwoma i dwiema) od dawna i bynajmniej nie tylko względem przedmiotów. Pisał o tym sporo już Doroszewski, więc tę oboczność trudno nazywać nowinką. Można by wprawdzie uznać formę „dwiema” za lepszą ze względu na różnicowanie płci, ale schwarzerpeter nie popełnił najmniejszego błędu, używając tej drugiej. Skoro językoznawcy dają nam wybór, korzystajmy zeń bez oporów!
A na RJP psioczyć nie chcę – jeśli nawet i ja nie pod wszystkimi jej decyzjami bym się podpisał – nie tylko z tego powodu, że mam tam przyjaciół 🙂
Co się zaś tyczy „spolegliwego pasjonata” 😉 itp. – stanowczo wolę się jednak zgodzić z Szanownym Kierownictwem, niż pogodzić z rozpanoszonym okropnym uzusem.
„schwarzerpeter nie popełnił najmniejszego błędu” – ha! dzieki za poparcie! 🙂
Wydaje mi sie, ze problem wywodzi sie z czego innego.
Kiedys w polskim wystepowaly trzy liczby okreslajace liczbe rzeczy: liczba pojedyncza, liczba podwojna i liczba mnoga. Stad sie wywodza warianty dwoma / dwiema; oboma / obiema; oczami / oczyma itd.
No i stad sie biora rozne odmiany przez przypadki.
Dalej sie nie wychylam, bo i tak jestem daaaleko poza granicami swoich wiadomosci o polskiej gramatyce. 😮 🙂
Problem akcentu w francuskim jest chyba troche zawily. Gdy wymawia sie pojedyncze slowo akcent jest na ostatniej sylabie, ale wewnatrz zdania czasem pojawia sie na pierwszej, lub w ogole ginie, np gdy dwa slowa traktuje sie jak jedno i akcentuje tylko ostatnia sylabe drugiego. Niektorzy jezykoznawcy nawet opisuja (opisywali?) francuski jako jezyk bez akcentu.
Dodatkowym problemem (to juz na moje ucho) jest stopien wymawiania koncowego ‚e’ – czasem w ogole, a czasem jednak tak, choc slabo, np Sekwana (la Seine) moze brzmiec jak jedna sylaba „la SEN” lub jak dwie „la SENne”, w zaleznosci od woli lub rytmu zdania czy piosenki, podczas gdy akcent zostaje na miejscu (np tu w drugej zwrotce – raz tak a raz inaczej) :
https://www.youtube.com/watch?v=0do-UYWZKoY