O co chodzi Graindelavoix
Belgijski (choć międzynarodowy) zespół, istniejący już ponad dekadę, przyjeżdża do Polski często i zawsze znajduje entuzjastyczną publiczność. Tym razem, dzięki tygodniowej rezydencji artystycznej przy warszawskim festiwalu Nowe Epifanie, mogliśmy się dowiedzieć o Graindelavoix czegoś więcej.
Trzy występy, z których jeden został zakwalifikowany do części teatralnej festiwalu (w gruncie rzeczy to też był koncert, tylko lekko inscenizowany), parę spotkań i dyskusji, ale przede wszystkim niezwykła wystawa pokazana w Kościele Ewangelicko-Augsburskim, tę wiedzę powiększyły. Można teraz lepiej zrozumieć, dlaczego stylowość nie jest zasadniczym kryterium działania Graindelavoix, choć bywa jej elementem, albo skąd zaskakujące czasem zestawienia zarówno w zakresie wykonań, jak i kompozycji repertuaru.
Wystawę Times Regained – A Warburg Atlas for Early Music (Czas odnaleziony – Atlas Warburga dla muzyki dawnej) przygotował szef zespołu Björn Schmelzer wraz z Margaridą Garcią. Pokazał ją po raz pierwszy – a także towarzyszące jej wydawnictwo pod tym samym tytułem – na zeszłorocznym Festiwalu Muzyki Dawnej w Utrechcie, gdzie także był kuratorem-rezydentem. Na pierwszy rzut oka ta wystawa zaskakuje: składa się z dziesięciu stołów, na których pod szkłem pokazywane są dziesiątki reprodukcji – istna silva rerum, tyle że wszystko jest jakoś ze sobą powiązane, a każdy ze stołów ma swój temat (ornamentyka, polifonia, architektonika…). Czegóż tu nie ma: leżą koło siebie fragmenty nut, architektoniczne detale, reprodukcje dzieł sztuki, rozmaite diagramy, zdjęcia. Schmelzer tworząc te stoły-tablice inspirował się innymi podobnymi tablicami, stworzonymi przez hamburskiego historyka sztuki Aby’ego Warburga. To postać dziś kultowa, choć nie tak znana, jak ci, którzy znaleźli się pod jej wpływem: Erwin Panofsky, Ernst Gombrich, Ernst Cassirer. Warburg, syn bankierskiej rodziny, miał zupełnie inne zainteresowania, ale też dlatego zapewne stać go było, by utworzyć prywatną Bibliotekę Kultury. Zmarł w 1929 r., a jego współpracownicy po dojściu nazistów do władzy wywieźli bibliotekę do Londynu. Tablice, o których tu mowa, Warburg nazwał Atlas Mnemosyne – to był jego ostatni projekt, którego nie dokończył w sferze opisowej. Zestawił na nich ze sobą rozmaite ilustracje z różnych czasów, sztuki i życia codziennego, a każda z tablic również miała swój temat.
Björn Schmelzer podobnie jak Warburg zestawia podobieństwa idei, podobieństwa zewnętrzności, podobieństwa odczuć. Wydaje mu się to ważniejsze od wyobrażania sobie, jak dokładnie wykonywano niegdyś muzykę obecnie zwaną dawną. Jest w tym wizjonerstwo, zupełnie inne spojrzenie na sztukę wykonawczą – nie typu HIP, bo przecież jak było dokładnie, tego wiedzieć nie możemy, co więcej: za każdym razem wykonywana muzyka jest trochę czymś innym, tyle czynników na nią wpływa, że dokładne powtórzenie jest niemożliwe. Zapis nutowy, mówi Schmelzer, jest jak puszka Pandory, z której mogą wyjść bardzo różne rzeczy.
Dlatego też nie dziwi, gdy w muzyce Guillaume’a Dufaya, której śpiewacy poświęcili swój pierwszy festiwalowy koncert w Kościele Ewangelicko-Reformowanym, nagle pojawiają się zaśpiewy i glissanda kojarzone raczej z wykonawstwem muzyki tradycyjnej. „Dufay, którego chcemy przywołać, nie jest twórcą z matematycznych przestrzeni i ze struktur syntetycznej kompozycji, ale tym z wewnętrznego poruszenia i wyrażonych emocji”, mówi Schmelzer i jest to dyskusyjne, ponieważ ta matematyka jednak u Dufaya jest i całkowite jej ignorowanie jest sprzeczne z jej istotą. Ale śpiewanie zespołu jest takiej jakości, że kupujemy to – po prostu jako jedną z koncepcji.
Jak Warburg, Schmelzer chętnie też zestawia podobne elementy z różnych epok. Podobieństwo może być zewnętrzne, ale wynika czasem z głębokich cech natury ludzkiej. Koncert-spektakl A pod tobą są wieczne ramiona zestawia muzykę Josquina Despreza, Ludwiga Senfla, Jakoba Obrechta, Nicolasa Gomberta czy Orlanda di Lasso z recytowanymi tekstami Samuela Becketta Still oraz For to end and yet again. Tematem, który ma je łączyć, jest bezsenność. To stan szczególny, rodzaj transu. Teksty Becketta są absolutnie muzyczne w formie, zawierają powtórzenia, swoiste inkantacje, wariacje. W muzyce mamy przede wszystkim teksty Si dedero somnum oculus meus oraz Media vita in morte sumus. Dla mnie ta muzyka była zbyt łagodna, kojąca w zestawieniu z mocnymi, chłodnymi, bezlitosnymi tekstami Becketta. (Może dlatego, że kiedy sama nie mogę zasnąć, usypiam się skutecznie przypominaniem sobie muzyki?) Ale ideę takiego zestawienia też jakoś mogę zrozumieć.
Ostatni już koncert – tak jak poprzedni, w specyficznym wnętrzu Sali Starzyńskiego w PKiN – nosił tytuł Ogień św. Antoniego. Tak nazywano chorobę zwaną ergotyzmem, wywołaną przez spożycie sporyszu, halucynogennego grzyba pasożytującego na zbożu. Koncert był, jak zapowiedziano, rodzajem egzorcyzmu przeciwko tej chorobie i zawierał XV-wieczne dzieła francuskie głównie Antoine’a Busnoys, Pierre’a de la Rue i anonimowe. Ten wieczór trochę rozczarował, przynajmniej mnie, ponieważ jest to dla zespołu repertuar bardzo świeży, tylko raz wcześniej wykonany, więc jeszcze wyraźnie niedopracowany (parę było momentów, w których katastrofa była bliska, ale jakoś udało się jej uniknąć – to są przecież profesjonaliści). Trochę też raziło używanie dzwonków różnej wielkości we wszystkich utworach, bez żadnego zróżnicowania – tłumaczone jest to tym, że dzwonek jest tradycyjnym atrybutem zarówno św. Antoniego, jak chorych na trąd i ergotyzm. Czy tę muzykę kiedykolwiek w ten sposób wykonywano? Raczej nie, to kolejny eksperyment Graindelavoix, bo to przecież eksperymentatorzy, a nie historycy. I to ich wyróżnia.
Komentarze
Pobutka
https://youtu.be/pUmNk7unRgY?t=5
Wielka cisza tu, widzę, zapanowała. Chcę wierzyć, że powodem są intelektualne rozterki wokół i na tle działalności Graindelavoix. 😛
Już bez ironii, takie właśnie przeżywam. Za dużo wszystkiego ze wszystkim, litości, ja chcę tylko słuchać muzyki. Nie chcę Savalla 2.0, który wykaże mi i zaśpiewa związki między paragwajskimi obrzędami wielkanocnymi oraz kirgiskim rytuałem spożywania kumysu z zakąską, a uzupełni to wykładem z antropologii kulturowej na poziomie dostępnym dla dwóch podobnych erudytów. Zwłaszcza, że będzie to robił otoczony przez setki rozegzaltowanych i nie rozumiejących zasadniczo nic akolitów, tak jak teraz. Nie było mnie ze dwa lata temu w tłumie usiłującym dostać się do pobliskiego kościoła, gdzie Graindelavoix śpiewał „monodię polską” – przedsięwzięcie wymyślone na potrzeby przerobienia paru dotacji pod słusznym hasłem (kolejna „fidel płocka”?). Nie było mnie i teraz, nie mam zamiaru w to brnąć, nie nadaję się, nie jestem przecież hipsterem (wystarczy spojrzeć na mój ogólny outfit).
Pozostanę czcicielem większości dotychczasowych nagrań, a bezkrytyczną fascynację pozostawiam tym, którzy tego potrzebują z różnych powodów. Nie jestem sam na świecie, o czym świadczy ostatni z komentarzy pod pobutką Hoko – tak, bardzo pięknie, ale teorba na początku XVI wieku to chyba eksperyment idący w złą stronę, choć zapewne obszernie i erudycyjnie uzasadniony.
PS. Wiem, literki a i s są bardzo blisko, ale żeby ten Joaquin tak wisiał trzeci dzień? 🙂
Wielki Wodzu, Ty hipsterem??? Chyba, że się nawróciłeś?:-) Pamiętam, z różnych Twoich wypowiedzi, że życie hipsterskie, było Ci całkiem obce. To ja prowadziłam, choć już mi się nieco znudził, kawiarniany tryb życia i mogłabym się może nawet określić jako warszawski hipster. Przecież się nawet spieraliśmy tu na ten temat onegdaj.
A na tym Graindelavoix wówczas, to w tej kolejce stałam i był to bardzo klimatyczny wieczór. W tym roku nie poszłam, bo jakoś lokalizacje nie za bardzo przypadły mi do gustu. Jak nie Muzeum Geologiczne z dinozaurami (w zeszłym roku), to PKiN. Do PKiiNu mogę iść chętnie do kina, ale do koncertu, to już mi ta monumentalność nie pasuje. Za to obejrzałam wnikliwie wystawę w św. Trójcy na Placu Małachowskiego, którą zarekomendowała tu PK. Szkoda, że tak niewiele osób tam było. Jestem pod wrażeniem erudycji tych, którzy ją stworzyli. To już nie pierwszy raz przekonuję się, jak wszechstronnie wykształceni potrafią być Ci, którzy studiują muzykę dawną. To wymaga zrozumienia kontekstu kulturowego. Choć jestem historykiem sztuki w wielu miejscach na tej wystawie miałam problem czasem nawet z identyfikacją dzieł, a co dopiero odnalezieniem powiązań. Oglądałam to przyjemnością i satysfakcją poznawczą. Lubię, jak ktoś stawia przede mną takie wyzwania intelektualne.
No i krytyka Savalla wydaje mi się wielce niesprawiedliwa. Nie znam innego artysty, który próbowałby połączyć w swojej twórczość tak różne światy i przekonania, a wszystko w imię, nie wiem, pokoju, zgody, a może po prostu popularyzowania i czystej przyjemności muzycznej.
Ale to chyba była krytyka Savalla 2.0, a nie tego zwykłego 🙂
Nie znam się na tych śpiwach i większości nie daję rady słuchać dłużej niż parę minut, ale np. to mi się podoba 🙂
https://www.youtube.com/watch?v=e7c-L_WbdTg
Toteż mówię – nie jestem hipsterem i się do tego nie nadaję. 🙂
Kontekst kulturowy to i ja jestem w stanie pojąć, ale tu jest dla mnie trochę za daleko, nie wszystkie konteksty naraz, jeśli mogę prosić. Savalla też nie krytykuję, bo on to robi nie dla mnie, a dla innej publiczności i ta publiczność widocznie ma inne oczekiwania. Nie mam nic przeciw, to na pewno dobre, pożyteczne i rozwijające, tylko nie dla mnie. Wolę słuchać harmonii z czternastowiecznego Awinionu, niż błądzić po dziejach wszystkiego i wszędzie, bo jak wiemy, wszystko ma związek ze wszystkim, prędzej czy później. Jestem zatem prostym człowiekiem. 😎
Przy okazji, zawsze wydawało mi się interesujące i znamienne, że historia sztuki, przynajmniej w powszechnym rozumieniu, nie zajmuje się muzyką i przyrządami do jej uprawiania. Muzea archeologiczne na przykład są pełne instrumentów stroikowych opisanych jako „flety”, król Dawid gra na harfie, fidel płocka… et tecera, jak mawiał pewien pułkownik. Nie, nie chcę o tym dyskutować, tylko tak sobie mówię. 😛
No właśnie, Hoko nie wytrzymuje greckich śpiewów, a ja owszem. Czy to jest powód, żeby się kłócić? 🙂
Nie chodzi o greckie, tylko o monotonne śpiewy, łacińskie też mało kiedy wytrzymuję, nawet motetów Bacha nie mogę czasem zdzierżyć. Ale i tu, i tu trafi się czasem coś, co mogę słuchać na okrągło; na przykład:
https://www.youtube.com/watch?v=IomxvOTf-So
Lubie i czasem chodze posluchac
https://www.youtube.com/watch?v=vrFVE71O4IA
Ale ja nie wiem zatem, kto to jest Savall 2.0…? Znam tj. słucham tylko tego prawdziwego.
A Wielki Wódz, to ma taki sposób bycia, już nieraz miałam ochotę napisać, ale nie miałam śmiałości, że w sposób wystudiowany się kryguje; „nie znam się”, „prostym człowiekiem jestem” itd. Z moich życiowych doświadczeń wynika, że osoby, które tak mówią, myślą o sobie dokładnie odwrotnie, tylko boją się, że gdyby przyznały się do tego, jak duże mają poczucie własnej wartości, to zraziłyby by do siebie innych:-)
Ależ ja uwielbiam zrażać innych do siebie! Robię to ciągle i mam bardzo dobre wyniki. Czasem wystarczy, że się odezwę.
Savall 2.0 to konstrukt. Przerażający konstrukt. Wersja 1.0 tylko denerwuje naiwnością przesłania.
Dzień dobry 🙂
Fakt, przez parę dni tu nie zaglądałam, co wypomniał mi WW jako korektor (dzięki!). Ja już wyrosłam z protestów ideologicznych i z uznawania, że ktoś ma „rację”, a ktoś jej nie ma. Bo tu chodzi nie o rację, tylko o własne spojrzenie, a tego Graindelavoix nie można odmówić, i jest oczywiście dyskusyjne, jak piszę powyżej.
Rozumiem, że WW pisząc o Savallu 2.0 ma na myśli jego przedsięwzięcia albumowo-spektakularne wokół idei czy miast i też wydaje mi się, że to dla innej publiczności niż ja, choć pojedyncze kawałki oczywiście doceniam, ale całość podawana bywa w dość mętnym sosie. Najbardziej lubię, jak gra na gambie 🙂 a i różne orkiestrowe jego interpretacje są całkiem fajne.
Co zaś do monodii polskiej, to nie mogę zgodzić się, że takowa nie istnieje, bo sama ją poniekąd śpiewałam w Studiu 600 (konkretnie pieśni wielkopostne).
O, łajza. No to już nie wiem, co jest Savallem 1.0, a co 2.0. Żaden mnie nie przeraża w każdym razie.
Wielki Wodzu, faktycznie, potrafisz być czasem dość obcesowy:-) Ale ponieważ lubię Twoje merytoryczne komentarze, przywykłam.
Co do muzyki kościoła wschodniego bardzo lubię i kiedyś nawet śpiewałam. W latach adolescencji jeździłam na, jak to się mówi w kościele rzymsko-katolickim, obchody Triduum Paschalnego do pewnej miejscowości na Pomorzu Zachodnim. Był tam taki bardzo zaangażowany proboszcz – zakonnik, który lubił wzbogacać myśl katolicką innymi wyznaniami. Zainteresowania mu się zmieniały raz był to kościół wschodni, raz judaizm. Ja akurat trafiłam na etap wschodni, zatem do liturgii, gdzie się dało, głównie w śpiewie, włączane był elementy z liturgii prawosławnej. Bardzo to było ciekawe, nie wiązało się tylko z kultem, ale również z nauczaniem. Tam zrozumiałam, co naprawdę oznaczają obchody świąt paschalnych w tradycji judeo-chrześcijańskiej.
Ksiądz ten miał jednak pewną przypadłość. Był niezwykle autorytarny. Obchody wielkiej soboty rozpoczyna liturgia światła. Zazwyczaj odbywa się to tak, że gasi się po prostu światła w świątyni/kościele, by stopniowo zapalać. Tam jednak, w małym mieście, to nie wystarczyło. Ksiądz zarządził, że w całym mieście musi zostać wyłączony prąd, a że miał autorytet duży, tak też się stało. Wówczas wydawało mi się to pasjonujące i imponowało mi. Teraz patrzę na to inaczej. Jeśli ktoś nie był tam chrześcijaninem i np. piekł w tym czasie ciasto, to przepadło. Choć jednak, gdy to wspominam, nie wiem, czy spotkałam potem w życiu religijnym tak wyrazistą osobowość. Naprawdę dużo się nauczyłam i nie było to chrześcijaństwo powierzchowne-emocjonalne, jakie dominuje współcześnie, ale głębokie, budowane na rozumieniu tekstu Biblii.
Wielki Wodzu, historia sztuki czasem zajmuje się muzyką i też przyrządami do jej uprawiania. Polecam Ci obraz, który, być może, jako elokwentny człowiek i miłośnik muzyki znasz:-)
https://en.wikipedia.org/wiki/The_Glorification_of_the_Virgin
Nie da się go zinterpretować bez odczytania znaczenia tych instrumentów w późnym średniowieczu. Trzeba oglądać ten obraz w dużym zbliżeniu, choć w rzeczywistości jest naprawdę maleńki.
Obejrzałem w dużym zbliżeniu. Tak, historia sztuki dostrzega istnienie instrumentów, ale właśnie jako obiekty symboliczne, w kontekstach, natomiast same podstawy instrumentoznawstwa pomija się bardzo skrzętnie. Dowód – właśnie ten obrazek, a konkretnie tagi do niego przypisane, po prawej stronie ekranu (depicts). Harpsichord? Może chodzi o to w lewym dolnym rogu, będące jakimś instrumentem klawiszowym, wygląda jak manuał wczesnych organów (?). Może, jednak za nazwanie tego mianem „harpsichord” powinni odbierać doktoraty. Dalej mamy hurdy-gurdy i bell, w porządku. Wreszcie bassoon. Naprawdę. Ktoś zorientowany w historii sztuki tak napisał. Ludzie!!!
Cały zestaw rzeczywiście namalowanych instrumentów dętych pominięto, to za trudne, nawet tabor & pipe za trudny. Fachowiec nie dostrzegł też psalterium, harfy i organetto (albo któreś z nich robią za harpsichord i bassoon).
Czyż nie żal?
Zaś o anegdocie z księdzem otwartym na multikulturowość mam do powiedzenia to, co zawsze – życie mnie nauczyło, że ksiądz oświecony jest nadal tylko księdzem i to, prędzej czy później, wylezie w całej okazałości. 😎
Nawet nie zapytam – a co, jeśli w tym czasie piekł ciasto chrześcijanin?
(odpowiedź „będzie się smażył w piekle” jest zbyt wymijająca) 👿
Pani Kierowniczko, z tym Savallem to jest tak, że wersją 1.0 nazwałem stan obecny, trwający już ze 20 lat. Gamba i cała reszta, czyli to, co najbardziej cenimy, to by były wersje od 0.1 beta (bardzo wczesny Gierek) do 0.9. 🙂
Wersji 2.0 nie ma i tylko ją sobie wyobrażam jako coś paskudnego. Obawiam się, że Bjorn Schmelzer idzie tą drogą. Żeby cokolwiek zrozumieć, trzeba będzie mieć kilka habilitacji z nauk humanistycznych. Pozostanie siedzieć i udawać, że rozumiemy, ale ja się do tego nie nadaję, jako się rzekło. 😎
Nie dziwi mnie ze dziedzina zajmujaca sie sztuka plastyczno-wizualna nie zajmuje sie muzyka, ani nawet teatrem, bo rzeczywiscie sposoby wymowy i symbolizmu sa tak inne ze chyba trudno uzywac tych samych pojec do ich analizy. Poki istnieja odrebne dziedziny zajmujace sie nimi chyba wszystko w porzadku.
Akurat muzea archeologiczne napewno powinny znac sie nie tylko na historii sztuki.
Wydaje mi sie ze duza czesc instrumentoznawstwa wchodzi w zakres roznych etnomuzykologii.
WW, to po co napadać na coś, co nie istnieje? 🙂
Schmelzera słucham bez habilitacji z nauk humanistycznych – nie zastanawiam się, czy to jest zrozumiałe, czy niezrozumiałe, po prostu wiem, że jest to, i owszem, pewien konstrukt, ale mnie on nie przeszkadza. Takiego go przyjmuję i niech mu będzie na zdrowie. Przecież to nie jest jakiś absolut, że tylko tak trzeba tę muzykę wykonywać – więcej, można mieć wiele wątpliwości. Ale śpiewają przyzwoicie i słucha się miło.
A ja właśnie sobie pohałasowałam terkotką z okazji dzisiejszego święta. Chag Purim sameach, lisku 🙂
To tak jak ja, tylko obawiam się przyszłości. 😉
A w ogóle to było tak – nie było mnie, wchodzę, patrzę, trzeci dzień pod interesującym wpisem tylko pobutka, więc postanowiłem wszcząć ferment. Zostaliście zmanipulowani. 😛
Taką manipulację popieram 😉
A Wielki Wódz mnie jak zwykle zagadał. I to z sensem:-)
Chag Purim sameach, Pani Kierowniczko 🙂 🙂
חג פורים שמח
Frajde, Wodz do bojazliwych nie nalezy, a dobre zdanie o sobie, jesli je ma, jest w pelni, a nawet z naddatkiem, uzasadnione 🙂
Savall 2.0 to klasa obiektów o właściwościach zdefiniowanych w pierwszym komentarzu Wodza (wykaże i zaśpiewa związki między paragwajskimi obrzędami wielkanocnymi… itd.). Do klasy tej należą wszystkie obiekty posiadające ww. cechy, bez względu na inne dystynkcje, np. tzw. nazwisko.
Pobutka!
(obiekt nie należy do klasy Savall 2.0)
https://www.youtube.com/watch?v=37_HNDHyAZk
Zupełnie nie 🙂
Jaki fajny dziś bachowski google doodle!
Rzeczywiście. Ale to powinno być w szkołach podstawowych, a nie raz na ileś lat w guglu. 😛
Pani Kierowniczka tu mi wymyślała od korektorów. Tak, cierpię na taki zespół i właśnie popatrzyłem na stronę Dwójki, wchodzę sobie tu
https://www.polskieradio.pl/8/7479/Artykul/2281260,Jakie-bylo-Wilno-z-czasow-Stanislawa-Moniuszki
i co widzę? Wielki, śmierdzący ortograf w tym tłustym tekście nazywanym przez profesjonalistów (zwłaszcza niepiśmiennych) lead. Napisali to razem jacyś „pg” i „bch”, zapewne ktoś przeczytał, a wszyscy razem mają, jak znam życie, przynajmniej jeden doktorat, magisteriów sztuki i podobnych nie wypominając. Smutne to takie. 😎
No rzeczywiście, quelle żenua 😈
*rzenua
Cóż, błąd jak błąd 🙂 Tego typu babole zdarzają się i profesorom (a już tym w obecnym rządzie to na zicher).
Gorzej, że wisi już dość długo na stronie – i nic!
Dodam przy okazji, że wczoraj rzeczona Dwójka (w porze popołudniowej) uprawiała rozdawnictwo biletów na „Umarłe miasto” Korngolda w TWON. Chodziło konkretnie o spektakl niedzielny – problem polega jednak na tym, że wszystkie trzy marcowe przedstawienia tej opery zostały odwołane.
Czyżby Jacek Laszczkowski znowu stracił głos? 😉
Społeczeństwo multimedialnieje z godziny na godzinę. Sam dźwięk już nie wystarczy przeciętnemu człowiekowi. Musi migać, brzęczeć, gadać. Niedługo będzie pachnieć. Najlepiej wczesnym średniowieczem.
Opowieści dziwnej treści Savalla nie przeszkadzają mi jako takie. Człowiek zagrał i nagrał już wszystko. Coś trzeba w życiu dalej robić, a lepiej, żeby za Mahlera się nie zabierał.
Hihi… niewykluczone.
A ja dziś idę na koncert, który ciekawie się zapowiada:
http://filharmonia.pl/aktualnosci/po-prostu—-filharmonia3
Na wszelki wypadek od pewnego czasu słucham muzyki harmonicznie niejednoznacznej (niejako tęczowej 😛 )
https://www.youtube.com/watch?v=IcPbmPM7epY
A propos multimedialnienia społeczeństwa, za niecałe parę tygodni ma się zmienić strona polityka.pl. Coraz więcej treści będzie też za paywallem, w tym niektóre blogi. Ale na szczęście, o ile wiem, mojego to zagrożenie nie dotyczy 🙂
Bardzo to przyjemne, Gostku.
Paywall = ściana płacu
😀
Quelle horreur 😆
Mysle ze „wprowadzenia” pisza nie autorzy, lecz redaktorzy strony internetowej.
A tytul chyba powinien byc Jakie było Wilno w czasach [nie „z czasów”] Stanisława Moniuszki?
Słusznie, to jeszcze i gramatyczny błąd.
Uwielbiam jego brzmienie i płynność gry. Niestety na niektórych płytach zapraszał różne osoby do śpiewania i klimat od razu siadał…
Pierwsze zdanie tekstu (stan na 21.3.2019; 16:28):
Stanisław Moniuszko osiedlił się w Wilnie po studiach w 1940 roku
Znaczy Panufnika poznał, Lutosa, może nawet Przerwę-Tetmajera zdążył… 🙂
Dalej nie czytam…
Im dalej, tym lepiej 😆
Przed chwilą radiowa Dwójka znów oferowała bilety na nieszczęsnego Korngolda :-O
Zadzwoniłem, coby ich uwiadomić, że spektakl się nie odbędzie; ktoś wprawdzie nawet odebrał, ale po ułamku sekundy rzucił słuchawką.
Co za obyczaje tam teraz panują 🙁
Oops… 😳 nadczytało misie coś – w Wilnie wojennym poznałby innych ciekawych ludzi… 🙂
„Umarłe miasto” zostało odwołane już tak dawno temu, że raczej nie o JLaszczkowskiego tu chodziło. Żenua z tą Dwójką, tym większa żenua.
@ zos
He, he! Z tym Laszczkowskim to tylko taki (filmowy) żarcik był.
Polecam obejrzenie jednej z „Opowieści weekendowych” Krzysztofa Zanussiego sprzed 22 lat (tempus fugit!) Nazywało się to „Dusza śpiewa” 😀
Tam śpiewał całkiem ładnie. Ale to dawno było.
A do tego grał w nim (jak umiał 😉 ) nader przyzwoitego człowieka. Ech!
Dzień dobry 🙂 Wczorajszy google doodle jak widać bardzo się spodobał, bo jest i dziś. Trochę nawet się pobawiłam, ale wkurzyłam się ilością błędów, których Bach nigdy by nie popełnił. Bo poza analizą wszystkich chorałów Bacha trzeba byłoby wpuścić do maszynki jeszcze zasady harmonizacji oraz, by tak rzec, muzycznej ortografii, bo skąd taki głupi komp ma wiedzieć, że jak melodia schodzi w dół, to raczej bemole, a jak w górę, to krzyżyki? I że błędem są równoległe oktawy i kwinty? Ale zabawa jest.
Byłam wczoraj na tym Królu Dawidzie – świetny kawałek do słuchania i myślę, że i do wykonywania przez młodych muzyków (Sinfonia Iuventus, Chór UW, Paweł Kapuła jako dyrygent), soliści też świetni – Olga Pasiecznik, Karol Kozłowski i Marcjanna Myrlak, której wcześniej nie słyszałam (pamiętam natomiast jej ojca, który współpracował z WOK wiele lat temu). Bardzo przyjemny eklektyzm neoklasyczno-orientalizujący, bez monumentalnego zadęcia. Szkoda, że tak rzadko się to wykonuje.
Jak to było? Artificial unintelligence? 😀
Też się zabawiłem trochę. Zapewne „uczyli” program na utworach Bacha, czyli komputer znajdował reguły wśród przykładów — wprowadzanie reguł przez człowieka to byłoby odwołanie się do innego sposobu pracy. Twórcom było wygodniej zrobić jedno, zamiast robić hybrydę. Ale czego można oczekiwać od porannej zabawy?