Ostatni jubileusz SV w TWON?

Wielki trzyczęściowy koncert z trojgiem dyrygentów odbył się z okazji 35-lecia powstania Sinfonii Varsovii. Szkoda, że w nieakustycznej sali Teatru Wielkiego-Opery Narodowej, ale z tym miejscem zespół ma związki osobowe poprzez dyrektora Waldemara Dąbrowskiego, który był tej orkiestry, by tak rzec, akuszerem.

Był wtedy szefem Centrum Sztuki Studio, pod którego skrzydłami działała Polska Orkiestra Kameralna Jerzego Maksymiuka. Przypomnijmy w skrócie: Jerzy Maksymiuk dostał angaż do BBC Scottish Symphony Orchestra i postanowił porzucić swój osobisty zespół. Ale szkoda było energii ludzkiej i gdy okazało się, że Yehudi Menuhin poszukuje orkiestry, dokooptowano dęte do POK. Byłam na inauguracyjnym koncercie (było to 27 kwietnia 1984 r.), solistą był skrzypek Leland Chen, uczeń Menuhina. I tak się zaczęło.

Na jubileuszu było niemało oficjeli, ale tylko tych związanych z miastem i z Koalicją Obywatelską – przede wszystkim prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski, który podkreślał, że to dla niego honor znaleźć się na scenie z takim zespołem, z czego zdaje sobie sprawę, ponieważ jest synem kompozytora; ponadto HGW, już na zawsze związana ze sprawą miejsca dla orkiestry (to za jej kadencji otrzymała teren na siedzibę i podpisany został kontrakt z architektem), Paweł Rabiej, Michał Szczerba („Panie marszałku kochany, muzyka łagodzi obyczaje”), a także radni i urzędnicy z ratusza. Miło, choć niestety miasto w tym roku bardzo – za bardzo – tnie pieniądze na kulturę (z powodu żłobków?), kłopoty ma nawet tak przecież niedrogi festiwal jak Ogrody Muzyczne, a co do nowej siedziby SV, kiedy zostanie wybudowana, diabli wiedzą. Dyrektor Janusz Marynowski wyraził nadzieję, że następny jubileusz zespołu będziemy obchodzić już w nowej siedzibie – teoretycznie nie jest to wykluczone, przypomnijmy, że NOSPR zbudowany został w dwa lata. Ale czy to realne? Waldemar Dąbrowski rzucił, że Gdańsk wypłacił Lechii 7 mln za promocję miasta, na co Trzaskowski z refleksem odrzucił, że Warszawa ani Legii, ani Polonii niczego nie wypłaca (to akurat rozumiem).

Jak pięknie będzie na Grochowie, można było sobie pomarzyć oglądając w przerwach (były dwie) w foyer głównym na telebimie wizualizacje przyszłej siedziby SV; stała tam też makieta obiektu. Na drugim telebimie pokazywano zdjęcia z historii orkiestry, w tym Polskiej Orkiestry Kameralnej, a piętro niżej, przy wejściu na poziom parteru – zdjęcia wybitnych postaci związanych z orkiestrą, utrwalone w obiektywie Janusza Marynowskiego, który jest rzeczywiście utalentowanym fotografem. Szczególnie ujmujące są zdjęcia Yehudi Menuhina czy państwa Pendereckich, uchwyconych w chwilach zmęczenia i prywatności.

A koncert? Bardzo zróżnicowany, jako się rzekło – z trojgiem dyrygentów. Zdziwiłam się obecnością i repertuarem Hervé Niqueta, którego kojarzyłam dotąd tylko – jako klawesynistę i chórmistrza – z jego zespołem Le Concert Spirituel (był z nim w FN dwa lata temu), ale, jak się okazuje, od pewnego czasu swój repertuar poszerza o muzykę XIX, a nawet XX w. Sinfonietta per archi Pendereckiego nie jest taka trudna do dyrygowania; ona została wybrana na początek, ponieważ Krzysztof Penderecki wciąż pozostaje dyrektorem artystycznym SV (byli wraz z małżonką na koncercie). Po „mowach tronowych” stary przebój orkiestry jeszcze z Menuhinem – uwertura do Włoszki w Algierze Rossiniego. Pamiętam, że tempo zwykle bywało zawrotne, natomiast wstęp trochę wolniejszy, żeby dać się solowemu obojowi wyśpiewać; Niquet jednak także ten wstęp zapędził niestety. A na zakończenie swojego występu poprowadził popularny poemat Paula Dukasa Uczeń czarnoksiężnika. Pokazał się w tych utworach jako showman, czego z jego barokowych występów nie pamiętam. W strojnym kabaciku, najpierw czarnym z fakturką i połyskiem, potem z połyskiem czerwonym (przebrał się przed Dukasem), niemalże przykucał na podium i wykonywał przesadne gestykulacje. Jego obecność miała symbolizować związki zespołu z Francją (spotkali się kiedyś na Szalonych Dniach w Nantes).

Drugą część, amerykańską, poprowadził Roderick Cox, dyrygent wciąż młody, ale już uhonorowany nagrodami, czemu się nie dziwię – jest bardzo sugestywny, skupiony. II Essay for Orchestra op. 17 Samuela Barbera był chyba najciekawszym punktem programu – dzieło to mało znane jest w Polsce. Stało się jakby pewną analogią do Sinfonietty Pendereckiego z powodu zbliżonej formy. Tańce z West Side Story Bernsteina to był z kolei sam żywioł i drapieżność.

Na koniec polska batuta – Marzena Diakun. Dyrygowała z pamięci – imponujące, zwłaszcza w przypadku drugiego z utworów. Ponoć orkiestra wymusiła szybsze tempo Symfonii klasycznej Prokofiewa niż dyrygentka początkowo chciała, ale na szczęście udało się jednak utrzymać lekkość brzmienia, a finału udało się nie zapędzić, choć niewiele brakowało. Z pełną dyscypliną poprowadzony był Krzesany Kilara – fajerwerk na koniec.