Ostatni jubileusz SV w TWON?
Wielki trzyczęściowy koncert z trojgiem dyrygentów odbył się z okazji 35-lecia powstania Sinfonii Varsovii. Szkoda, że w nieakustycznej sali Teatru Wielkiego-Opery Narodowej, ale z tym miejscem zespół ma związki osobowe poprzez dyrektora Waldemara Dąbrowskiego, który był tej orkiestry, by tak rzec, akuszerem.
Był wtedy szefem Centrum Sztuki Studio, pod którego skrzydłami działała Polska Orkiestra Kameralna Jerzego Maksymiuka. Przypomnijmy w skrócie: Jerzy Maksymiuk dostał angaż do BBC Scottish Symphony Orchestra i postanowił porzucić swój osobisty zespół. Ale szkoda było energii ludzkiej i gdy okazało się, że Yehudi Menuhin poszukuje orkiestry, dokooptowano dęte do POK. Byłam na inauguracyjnym koncercie (było to 27 kwietnia 1984 r.), solistą był skrzypek Leland Chen, uczeń Menuhina. I tak się zaczęło.
Na jubileuszu było niemało oficjeli, ale tylko tych związanych z miastem i z Koalicją Obywatelską – przede wszystkim prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski, który podkreślał, że to dla niego honor znaleźć się na scenie z takim zespołem, z czego zdaje sobie sprawę, ponieważ jest synem kompozytora; ponadto HGW, już na zawsze związana ze sprawą miejsca dla orkiestry (to za jej kadencji otrzymała teren na siedzibę i podpisany został kontrakt z architektem), Paweł Rabiej, Michał Szczerba („Panie marszałku kochany, muzyka łagodzi obyczaje”), a także radni i urzędnicy z ratusza. Miło, choć niestety miasto w tym roku bardzo – za bardzo – tnie pieniądze na kulturę (z powodu żłobków?), kłopoty ma nawet tak przecież niedrogi festiwal jak Ogrody Muzyczne, a co do nowej siedziby SV, kiedy zostanie wybudowana, diabli wiedzą. Dyrektor Janusz Marynowski wyraził nadzieję, że następny jubileusz zespołu będziemy obchodzić już w nowej siedzibie – teoretycznie nie jest to wykluczone, przypomnijmy, że NOSPR zbudowany został w dwa lata. Ale czy to realne? Waldemar Dąbrowski rzucił, że Gdańsk wypłacił Lechii 7 mln za promocję miasta, na co Trzaskowski z refleksem odrzucił, że Warszawa ani Legii, ani Polonii niczego nie wypłaca (to akurat rozumiem).
Jak pięknie będzie na Grochowie, można było sobie pomarzyć oglądając w przerwach (były dwie) w foyer głównym na telebimie wizualizacje przyszłej siedziby SV; stała tam też makieta obiektu. Na drugim telebimie pokazywano zdjęcia z historii orkiestry, w tym Polskiej Orkiestry Kameralnej, a piętro niżej, przy wejściu na poziom parteru – zdjęcia wybitnych postaci związanych z orkiestrą, utrwalone w obiektywie Janusza Marynowskiego, który jest rzeczywiście utalentowanym fotografem. Szczególnie ujmujące są zdjęcia Yehudi Menuhina czy państwa Pendereckich, uchwyconych w chwilach zmęczenia i prywatności.
A koncert? Bardzo zróżnicowany, jako się rzekło – z trojgiem dyrygentów. Zdziwiłam się obecnością i repertuarem Hervé Niqueta, którego kojarzyłam dotąd tylko – jako klawesynistę i chórmistrza – z jego zespołem Le Concert Spirituel (był z nim w FN dwa lata temu), ale, jak się okazuje, od pewnego czasu swój repertuar poszerza o muzykę XIX, a nawet XX w. Sinfonietta per archi Pendereckiego nie jest taka trudna do dyrygowania; ona została wybrana na początek, ponieważ Krzysztof Penderecki wciąż pozostaje dyrektorem artystycznym SV (byli wraz z małżonką na koncercie). Po „mowach tronowych” stary przebój orkiestry jeszcze z Menuhinem – uwertura do Włoszki w Algierze Rossiniego. Pamiętam, że tempo zwykle bywało zawrotne, natomiast wstęp trochę wolniejszy, żeby dać się solowemu obojowi wyśpiewać; Niquet jednak także ten wstęp zapędził niestety. A na zakończenie swojego występu poprowadził popularny poemat Paula Dukasa Uczeń czarnoksiężnika. Pokazał się w tych utworach jako showman, czego z jego barokowych występów nie pamiętam. W strojnym kabaciku, najpierw czarnym z fakturką i połyskiem, potem z połyskiem czerwonym (przebrał się przed Dukasem), niemalże przykucał na podium i wykonywał przesadne gestykulacje. Jego obecność miała symbolizować związki zespołu z Francją (spotkali się kiedyś na Szalonych Dniach w Nantes).
Drugą część, amerykańską, poprowadził Roderick Cox, dyrygent wciąż młody, ale już uhonorowany nagrodami, czemu się nie dziwię – jest bardzo sugestywny, skupiony. II Essay for Orchestra op. 17 Samuela Barbera był chyba najciekawszym punktem programu – dzieło to mało znane jest w Polsce. Stało się jakby pewną analogią do Sinfonietty Pendereckiego z powodu zbliżonej formy. Tańce z West Side Story Bernsteina to był z kolei sam żywioł i drapieżność.
Na koniec polska batuta – Marzena Diakun. Dyrygowała z pamięci – imponujące, zwłaszcza w przypadku drugiego z utworów. Ponoć orkiestra wymusiła szybsze tempo Symfonii klasycznej Prokofiewa niż dyrygentka początkowo chciała, ale na szczęście udało się jednak utrzymać lekkość brzmienia, a finału udało się nie zapędzić, choć niewiele brakowało. Z pełną dyscypliną poprowadzony był Krzesany Kilara – fajerwerk na koniec.
Komentarze
🙂
27 kwietnia 1984 r.
https://www.youtube.com/watch?v=6Q62TLOJalU
1. Niquet zmieniał frak nie 2, ale 3 razy – do każdego z utworów, najpierw marengo z subtelnym brokacikiem, potem też marengo, ale z większymi błyszczydełkami i wreszcie, jako „czarnoksiężnik” w jakby żelazowej czerwieni, też brokatowanym. Znany jest z tego, że występuje w odlotowych ubrankach, hm… dosyć barwnych. Swoją drogą, to iż nie tylko kreacje, ale i liczne elementy tzw. „mowy ciała” (także „winkrustowane” w choreografię dyrygencką) zdecydowanie przynależały do estetyki qiuer, to że drugim dyrygentem był Afroamerykanin, a trzecią częścią dyrygowała maestra – był to swoisty parytet. I bardzo dobrze – bo artystycznie wszystko się (zasadniczo) broniło, a Warszawa, której jedną z emanacji jest SV objawiła się jako miasto barwne, nowoczesne i wesołe. Tak trzymać! Polityczne uszczypliwostki pod adresem „pana marszałka kochanego” w przemówienia prezydenta Trzaskowskiego były – i nie wszystkim się podobały po koncercie, jakiś rozjuszony facet wyżalał się hostessie z czekoladkami, że to chamstwo było, a przy okazji cały czas wyżerał te czekoladki (swoją drogą znakomita figura dla tej formacji). A czekoladki były – okazało się, że nie tylko państwowe Orlen i Lotos mogą się szarpnąć na pomadki dla gawiedzi, ale miasto stołeczne też (przy czym na czekoladkach, Lindta, takich jak zawsze na imprezach z patronatem państwowym) było logo SV, a nie np. Urzędu Miasta. No i rozdawały normalne miłe dziewczyny w normalnych, czarnych eleganckich strojach a nie dwumetrowe modelki w kilogramem tapety na twarzy wyglądające jak kandydatki na castingi do haremu sułtana Brunei (z pewnością nie jak hrabianka Antonietta Frapolli Suini wstępująca do haremu beja Algieru w operze Rossiniego, do której uwerturę grano). Te polityczno-obyczajowe dywagacje nie byłyby na miejscu, gdyby nie to, co napisała PK – też odniosłem wrażenie, że całość miała charakter jakiejś demonstracji – bo pewni politycy byli bardzo, innych nie było wcale. Ale nie było też np. wielu osób z tzw. nowego rozdania, które zazwyczaj są i bardzo je widać (np. nowy dyrektor Bardzo Ważnej Placówki Muzealnej), a teraz się nie pojawiły. I pewne osoby z mediów publicznych z branży „muzyka poważna”, które były, ale były tak jakby nie duszą i nie były obskakiwane jak zwykle i ogólnie miały miny jakby uczestniczyły w długim nabożeństwie obcego obrządku.
2. Też miałem wrażenie, że Second Essay for Orchestra Barbera nie był wybrany przypadkowo. Oczywiście Cox, który choć teraz w Berlinie, ale długo w Minnesocie dyrygował, chciał pewno pokazać się w czymś takim. Ale ten utwór AD 1942, z agresywnym, schromatyzowanym fugato i recytatywowymi solówkami brzmiał o wiele lepiej, niż rozpoczynająca całość kompozycja największego kompozytora na świecie (jak piękny Waldemar nie omieszkał na wstępie kurtuazyjnie przypomnieć), utwór dokładnie o 50 lat późniejszy. Swoją drogą – Barber całe życie w związku partnerskim z Giancarlo Menottim, Bernstein – odpowiadający ostatniej literce LGTB, do tego Dukas – Francuz pochodzenia żydowskiego, „West Side Story” to opowieść o problemach społecznych wynikających z trudnej adaptacji imigrantów… Tylko ten „Krzesany” na koniec „uratował sytuację” 🙂 To co napisałem wyżej, to są rzecz jasna bzdety – ale niestety bzdetem jest ogólnie dyskurs, który się u nas wytworzył i zatruwa on wszystko dookoła.
3. „Klasyczna” Prokofiewa zabrzmiała naprawdę bardzo pięknie (tym razem to PK siedziała za blisko, chi, chi, u nas w 16 rzędzie „na górce” parteru było b. dobrze, choć tu NOSPRU nigdy się nie zrobi) – Marzena Diakun to jest klasa. Może rzeczywiście czas już na zasadnicze zmiany pokoleniowe? 2 tygodnie temu w FN Borowicz dyrygował rewelacyjnie „Reńską”. Czy aby nie pora, by NAJLEPSZE polskie orkiestry dać po prostu najzdolniejszym 30-40 latkom? Swoją drogą to jest coś – nie ruszając sie z Poslki usłyszeć w ciągu zalewie miesiąc na żywo aż 3 różne symfonie Prokofiewa (1., 5. i 7.) i jeszcze 2. koncert skrzypcowy! Chciałoby się więcej.
4. W FN w piatek, wczoraj i anwet dziś idzie program też z takich fajerwerków posklejany – Kaprys hiszpański Rimskiego, Koncert wiolonczelowy Offenbacha (efektowny i nużący zarazem), uwertura do „Bitwy pod Legnano” i na koniec „Rok 1812” Czajkowskiego ze wszystkimi szykanami. Wysłuchanie dzień po dniu obu czołowych orkiestr warszawskich w takich „popisówkach” [słowo „popisówka” nie ma tu związku z nazwą partii rządzącej i nie odnosi się do domniemanej sytuacji po następnych wyborach parlamentarnych] daje do myślenia. Obie orkiestry się ewidentnie starały, choć SV bardziej, w końcu to ich jubileusz i obie wypadły dobrze. Cieszy to, bo obie w ostatnim czasie potrafiły też grać niezbyt halo (SV – przypomnijmy koncert z Markiem Janowskim i te kiksy w Beethovenie, a FN – kilka masakrycznych koncertów w tym sezonie, ale też kilka bardzo dobrych). Nie jest źle, ale z pewnością może być jeszcze lepiej.
5. Do myślenia dały popisowe kawałki na koniec. „Rok 1812” Piotra Ilicza oraz „Krzesany” autora niezapomnianego „Alla Polacca”, sygnału Dziennika Telewizyjnego w latach 80-tych. Oczywiście „Krzesany” to nie jest jednak „Exodus”, mistrzowsko łączący mastrubacyjny charakter „Bolera” Ravela z wsadem pień chóralnych z ducha naszej ludowej pobożności, przy czym jest to niby o Żydach, ale po łacinie, czyli o Polakach 🙂 (wszystko bardzo perwersyjne, choć jakże aktualne dziś), ale jednak efekciarstwo wielkie. W jednym z opowiadań jakże niesłusznie zapoznanego Sakiego, jest taka scena, kiedy Baronessa wyraża życzenie: „Tell me a story… One just true enough to be interesting and not true enough to be tiresome”. I tu jest podobnie – „Krzesany” jest na tyle nowoczesny, by być jednak jakoś interesującym, ale nie na tyle, by być męczącym dla pani Basi i pana Władka, co to do Filharmonii lubią chodzić na Chopina i Brahmsa. Przez ten utwór można było sobie oglądać te okropne aleatorycznosci i inne awangardowe brewerie jak tygrysa przez klatkę w ZOO. Tak jak w „Roku 1812” są tam dzwonki, różne perkusyjne ekstraordynatoryjności, a na koniec naprawdę duży, duży hałas, blacha, perkusja, wielkie bum! I zawsze efekt WOW!!! gwarantowany. Ale jak się obie te rzeczy dobrze zagra, to w sumie od czasu do czasu można dać się ponieść 🙂
No kurcze, ile mnie ominęło. I świadomość, że pan Niquet przebierał się dwa razy, i że to było marengo, i czekoladki… 😆 To ostatnie pewnie dlatego, że na przerwach zajmowałam się raczej oglądaniem wymienionych przeze mnie telebimów albo plotkami…
Z mediów publicznych spotkałam tylko dwie koleżanki, z których jedna jest raczej skromną, nie obskakiwaną osobą, a druga – żoną muzyka z SV 🙂 Nie wiem nawet, czy było więcej osób z Dwójki. Co do Bardzo Ważnych Placówek Muzealnych, one nie podpadają pod miasto i w tym rzecz 😛
Co zaś do Exodusu (już i nawet tu musi być o masturbacji? 😀 ), to jest on oparty na melodii jak najbardziej śpiewanej przez Żydów – Szoszanas Jakow (akurat aktualnej, bo na święto Purim), w jednej ze starszych, zapomnianych wersji. Z polską ludową pobożnością nie ma więc ten utwór wiele wspólnego.
A Krzesany… pamiętam jego prawykonanie na Warszawskiej Jesieni, jak buzia mi się coraz bardziej otwierała: taki filmowy kawałek na tym festiwalu? Kilarowi się chyba coś pomyliło…
Ja wiem doskonale, na czym jest oparty „Exodus”, wiem, że melodia powstała w Dęblinie (Modzists) itp. etc. Ale pamiętam też kontekst w jakim to coś powstało i było wykonywane, w 1981, pamiętam, jak pacholeciem bedąc zostałem zaprowadzony na wystawę w dolnym kosciele Św. Krzyża, gdzie eksponowano sztukę niepokorną, i tam wisiał obraz Dudy-Gracza właśnie pod tytułem „Exodus”, co zrobiło na mnie wielkie wrazenie (potem było to na okładce partytury; okres fascynacji malarstwem Dudy-Gracza przypadał u mnie na 9-14 rok życia, muzyką Kilara na 15-25, potem z jednego i drugiego wyrosłem). Wiec to jest niby żydowskie, ale… Niech PK pojedzie sobie do Torunia, w celu zapoznania się z Bazyliką Najświętszej Marii Panny Gwiazdy Nowej Ewangelizacji i Św. Jana Pawła II i przeanalizuje sobie przebogatą ikonografię. Przekona się wówczas, że to Polacy są Nowymi dziećmi Izraela, że program ikonograficzny świątyni nawiązuje do koncepcji Polski jako „Mesjasza Europy”, że wszystkie wątki narracji związane tam są z koncepcją Trzeciego Przymierza z Polską i narodem polskim w centrum. W dolnym kościele jest regularna Arka Przymierza, ale z Maryją w centrum, balustradka jest z menor, a na ścianie nazwiska Polaków (niezliczone), którzy mieli zostać podczas wojny zamordowani za ratowanie Żydów (nowa Ściana Płaczu), nazwiska te są cały czas czytane przez lektora na tle nokturnów i mazurków Chopina (TAK!); za Maryją-Nowa Arką Przymierza są natomiast relikwiarze świętych (tylko polskich). Tak to sobie Ojciec Dyrektor wykoncypował. Wiecej nie zdradzę, bo pisze o tym właśnie artykuł. W tym kontekście „Exodus” uważam za swoistą prefigurację tej ideologii, która jest teraz bardzo, ale to bardzo silna, tylko mało kto to dostrzega.
Uuu… to rzeczywiście nie jestem au courant. W Toruniu nie byłam od lat 90.
Ponoć kiedyś z badań na temat postaw Polaków wobec Żydów wyszło, że polskość nader często bywa utożsamiana z opozycją wobec żydostwa. A przy tym mesjanizm jest skłonnością występującą zarówno wśród jednych, jak i drugich („Polska Chrystusem narodów”). Z nałożenia jednego na drugie wynika rodzaj rywalizacji. Ciekawe. Można to też poszerzyć o hocki klocki wyprawiane wokół Shoah, udowadnianie, że Polacy tak samo cierpieli (nie wystarczy, że „też cierpieli”)…
Czy Kilar był w tym nurcie? Wiem tylko o jego związkach z Jasną Górą. Z Toruniem chyba jeśli były, to mniejsze.
Jeszcze a propos Dudy-Gracza – on w latach 60. był blisko związany ze środowiskiem żydowskim, prowadził przy katowickim oddziale TSKŻ kółko plastyczne, jeździł też na kolonie żydowskie jako wychowawca. Nie jestem pewna, czy i on nie miał jakichś korzonków. W tych czasach namalował wiele obrazów związanych z tematyką żydowską. Nie wiem więc, czy on się w to ideolo akurat wpisuje. Wydaje mi się, że nie.
Frędzelki mam pytanie, czy również macie może problem ze stroną „Dwójki”? Już od jakiegoś dłuższego czasu, gdy próbuję zobaczyć program i klikam przycisk „Ramówka” strona mi się zupełnie zawiesza. Wiem, że to może śmieszne pytanie, ale jest to uciążliwe i chciałabym wiedzieć, czy to powszechne, czy ja mam jakiś problem z przeglądarką.
U mnie ok, ramówka wchodzi.
I świetnie, bo właśnie wyczytałam, że dziś wieczorem retransmisja koncertu z NOSPR z 15 lutego, z Kremerem. To sobie włączę.
Duda Gracz jak najbardziej: https://excathedra.pl/index.php?p=/discussion/8741/droga-krzyzowa-zamy%C5%9Blenie-przy-jasnogorskiej-golgocie-jerzego-dudy-gracza
Trzaskowski słabo. Myślał, że się wymigał „refleksem”, a niestety nie zrozumiał pytania. Dąbrowski zapytał o finansowanie kultury, a on na to „no przecież Legia nic nie dostała”. Szkoda, że stosuje takie prześle, polityczne wymyśli, bo mam do niego sympatię. Poza tym miałem wrażenie, że uparcie mówi „simfonia”. Reszta – było bardzo miło i uroczyście.
@ pianofil – to jakieś przedziwne wymieszanie myśli „rozmyślającego” z tekstem JDG…
@ Pandżi – mnie się wydaje, że on dokładnie zrozumiał pytanie i że było to typowe „wymiganie się” 😉
@pianofil
na ścianie nazwiska Polaków (niezliczone), którzy mieli zostać podczas wojny zamordowani za ratowanie Żydów (nowa Ściana Płaczu), nazwiska te są cały czas czytane przez lektora
To raczej nowe Yad Vashem
W dolnym kościele jest regularna Arka Przymierza, ale z Maryją w centrum
Postac kobieca/maryjna w miejscu arki lub zwojow troche przypomina frankistow
Stanąłem trochę obok, żeby nie zostać przytłoczonym taką kupą erudycji. Udało się, żyję i skromnie uzupełniam meritum. 😉
Owóż Herve Niquet nie jest znany SV tylko z przelotnego spotkania w Nantes, bowiem parę lat temu nagrali razem przyzwoitą płytę z koncertami fortepianowymi Herolda, tego od źle strzeżonej córki, co umarł młodo. Kto grał na fortepianie, to nie pamiętam. 🙁
O, nie znam. Ale oni nagrali jakoś ponad 300 płyt, nie sposób znać wszystkich.
O, tu wisi, nawet można posłuchać fragmentów. 🙂
http://www.sinfoniavarsovia.org/pl/louis-ferdinand-h-rold-concertos-pour-piano-no-2-3-4.html#
A ja, Pani Kierowniczko, musiałem poznać. Takie życie. Do dzisiaj naliczyłem 301, ale mogą być jeszcze jakieś egzotyczne. 🙂
Milusie. Pianistę kojarzę – młody i niezły, bywał w Dusznikach. Wydała firma Mirare, czyli René Martin 🙂
Janusz Marynowski wczoraj powiedział, że 304.
Może tak być, mam informacje sprzed przeszło miesiąca. 🙂
@Dorota Szwarcman
Jeśli zrozumiał, to jeszcze gorzej. To jest najwstrętniejsza cecha polityków- uważają, że sami są super, natomiast ludzie to banda „gupków”, których można zbyć ogólnikowymi frazesami. I dlatego jego odpowiedź była wg mnie nieśmieszna. Ale może czyny będą lepsze od słów 🙂 Trzymam kciuki!
Wymigał się, zbył…ale z refleksem. Warszawa niczego nie wypłaca ani Legii, ani Polonii. To najzupełniej oczywiste…
http://warszawa.wyborcza.pl/warszawa/7,54420,24171376,stadion-na-15-tys-miejsc-i-hala-sportowa-miasto-oglasza-konkurs.html
Nadmieńmy, że jeden taki „żłobek” już stoi, przy Łazienkowskiej 😉
Dzień dobry; Z każdą kolejną odsłoną tego urodzinowego koncertu czułem się coraz bardziej 🙂 Znaczy się, że podczas przemówienia polityka czułem się jeszcze bardzo tak sobie… Ale jeśli Prokofiew dostaje (także w Polsce) wciąż jeszcze podziękowanie coś jakby odmienne niż polityk „czuję się w miarę w porządku” 🙂
I fakt, na te urodziny nie padła jakaś data, zapewnienie, że ta siedziba faktycznie zostanie kiedyś (dajmy na to już :):) za 8 lat) wzniesiona… Podpisuję się więc pod tym „diabli wiedzą”… Trzeba by może poszukać, popytać 🙂 Jak uczy i wielka literatura od diabła tez można się niemało dowiedzieć…
Więc może i w materii tej, albo tej, że w Warszawie dziś nie istnieje choć jeden normalny klub jazzowy. Nie mówię, że to akurat wina syna znakomitego kompozytora jazzowego. Może to wina wszystkich całych 2, albo 3 % tych, którym i na tym zależy… pa pa! m
Hm, koncertów Herolda nie wydał nawet Hyperion!
Jest tu sporo zainteresowanych, więc:
http://www.filharmonia.pl/aktualnosci/recital-fortepianowy7
Podobno grypa go złapała. Niech zdrowieje szybko!
Baza danych Naxos zeznaje, że istnieją dwa nagrania koncertów fortepianowych Herolda. To nasze i takie: https://www.etcetera-records.com/album/603/4-concertos-piano-and-orchestra
Lepsze, bo z wszystkimi. 😉
Dostaję właśnie plany przyszłego sezonu od kolejnych oper berlińskich – już wiszą na ich stronach. Przed chwilą podrzuciła mi je Staatsoper – dla zainteresowanych Fletem Sharona, będą go grać już we wrześniu 🙂
Naprawdę? To się cieszę, że będą go jednak jeszcze grać. Bo nic mi nie poprawiło nastroju w ostatnim czasie tak, jak ten „Flet”. Ktoś pozwolił mi i zachęcił mnie bym znów, mimo mojego wieku, mogła być dzieckiem. Nie, to nie jest sztuka dla dzieci, ani o dzieciach, to jest sztuka dla dorosłych, którzy chcą odzyskać krainę własnego dzieciństwa. Nie lubię nadętej, pełnej blichtru sztuki wysokiej. Dlatego wybierałam dotychczas filharmonię a nie operę, bo opera kojarzyła mi się jednak z tym pierwszym. Panie w długich, szeleszczących sukniach, intensywnie wachlujące się w przerwach. Tu się udało zachować ducha Mozarta i jednocześnie stworzyć świat odwrócony od tej tradycji. Pewnie nie do końca to przedstawienie rozumiem, bo nie znam aż tak dobrze libretta. Pewnie zatem nie do końca rozumiem przesłanie reżysera, ale nie o to chodzi (przynajmniej mi). Może, gdybym była miłośnikiem opery, oceniałabym inaczej. Jeszcze raz powtórzę jednak, że podoba mi się, że ktoś stworzył tak spójną reżysersko i scenograficznie koncepcję i jest tak pełna ciepła. Ostatecznie, czyż nie liczą się intencje…? Dużo się nad tym ostatnio zastanawiam.
Dodam jeszcze, że mam na myśli takie intencje zawarte w przedstawieniu, które są przekazane w inteligenty, pomysłowy, absolutnie nie nachalny, jak również nie prymitywny sposób. Myślę, że tak jest właśnie jest w tym „Czarodziejskim flecie” i dlatego cały czas mnie ujmuje.