Pięciu pianistów
Popołudniowy koncert był niestety czasem straconym. Ale wieczorny wynagrodził to rozczarowanie.
Mógł to być taki miły i wesoły program. Tobias Koch i Janusz Olejniczak byli zeszłej jesieni razem w jury Konkursu Chopinowskiego na Instrumenty Historyczne i weszli w sympatyczny kontakt towarzyski. Z pomysłem koncertu na dwa fortepiany, także historyczne ma się rozumieć, zgłosili się do dyrekcji ChiJE. Obaj soliści są lubiani, Olejniczak ma na naszym rynku duże zasługi dla ruchu HIP – to on jako pierwszy polski pianista dotknął instrumentu historycznego (kiedy grał Chopina w Błękitnej nucie Andrzeja Żuławskiego; pomyśleć, że było to trzy dekady temu), więc projekt wydawałoby się pasował do jubileuszowego festiwalu. I gdyby został wykonany naprawdę dobrze, mogłoby być wiele śmiechu i zabawy, a tak była udręka, kiedy to się wreszcie skończy i zdziwienie, że NIFC-owi nie było żal dwóch zabytkowych erardów… W programie znalazł się i barok – Rameau, lubiany przez obu artystów (suita z Les Indes galantes), i groteskowa transkrypcja Sonaty b-moll Chopina dokonana przez Camille’a Saint-Saënsa (nie wiadomo po co, chyba dla salonowej zabawy dla tych, którzy nie umieliby jej zagrać samodzielnie), i akcent moniuszkowski – wirtuozowska i zabawnie kiczowata Fantazja na tematy z „Halki” kolegi Chopina z klasy Elsnera, Józefa Nowakowskiego, i w końcu wiek XX – groteskowa Gogol-Suite Alfreda Schnittkego i dwa hity Piazzolli. Wszystko to miałoby wielki wdzięk pod jednym warunkiem: trzeba byłoby się tego nauczyć i trochę razem poćwiczyć. Szkoda, że tak się nie stało. Trafnie skomentował tę sytuację pianofil, który powiedział, że czuł się jak na mocno zakrapianym przyjęciu, na którym musiał zachować trzeźwość, żeby potem odwieźć gości samochodem do domu. Tak, na przyjęciu towarzyskim to mogłaby być dobra zabawa. Ale to jest poważny festiwal – nie chcę przez to powiedzieć, że ma być na nim śmiertelnie poważnie, tylko że poważnie ma być traktowana publiczność. Choć części się chyba coś w tym podobało, bo były i brawa, i podobno nawet stojak (wyszłam po pierwszym bisie, więc relata refero).
Za to poważnie potraktowali nas muzycy na koncercie wieczornym. Sinfonia Varsovia w mniejszym składzie niż na poprzednich koncertach brzmiała zupełnie inaczej pod batutą Howarda Shelleya, który tradycyjnie poprowadził dwa koncerty, a do trzeciego sam zasiadł. Poza nim solistami byli laureaci ostatniego „dużego” Konkursu Chopinowskiego – Eric Lu i Charles Richard-Hamelin. Lu zagrał Koncert A-dur Mozarta KV 488 – pięknym dźwiękiem i precyzyjnie, choć w finale trochę popędził. Na bis zagrał nastrojowo Preludium deszczowe. Po nim Koncert F-dur Hummla, wykwit stylu brillant (w finale czuło się pokrewieństwo z finałem Koncertu f-moll Chopina), choć wciąż słyszalne w nim są dalekie echa jego mistrza i idola – Mozarta. Aż przyjemnie było słuchać Shelleya, który ukazał całą błyskotliwość partii solowej, pozostając po prostu wspaniałym muzykiem. I wreszcie Koncert e-moll Chopina w wykonaniu Kanadyjczyka – wreszcie taki, jak trzeba. Wirtuozeria, ale zarazem ciepło, precyzja i humor. Plus bis – Nokturn cis-moll op. posth. Wychodziło się z tego koncertu z przywróconą wiarą w pianistykę.
Komentarze
Nie byłam na pierwszym koncercie, choć przez moment się zastanawiałam czy nie pójść, bo miałam ochotę na więcej po wczorajszym lekkim i żartobliwym występie Tobiasa Kocha z Oh!. Teraz czytając recenzję cieszę się, że jednak nie poszłam i ze świeżą głową wybrałam się na 20.00. Koncertu Hummla nie znałam i oprócz paru pięknych romantycznych momentów, wydał mi się nudny i niespójny, choć z zainteresowaniem obserwowałam Howarda Shelleya i jego błyszczącego Ipada. Koncert e-moll Chopina mnie zachwycił. Zgadzam się z „ciepłem, precyzją i humorem”. Charles Richard-Hamelin pokazał, że jest artystą i ma wiele do powiedzenia, nie przechwalając się. Jego pasaże raz selektywne, a raz łączące wszystkie nuty w jedną piękną frazę wydawały się wypływać z niego naturalnie, uczciwie, bez chęci szpanowania. Zaraz poszukam czy może nagrał coś Bacha….
W przerwie zagadnąłem Pianofila, że preludium na bis zagrane przez Lu to był jak dotąd najlepiej wykonany utwór patrona festiwalu. Jednakże po przerwie musiałem zrewidować swój pogląd.
Prawdę mówiąc nie pamiętam kiedy ostatnio słyszałem tak dobrze zagranego e-molla. Z takim wyczuciem stylu, tak wypieszczonym dźwiękiem, fioriturami jak perełki, a jednocześnie bez ekstrawagancji i silenia się na oryginalność. Zważywszy na to, że główny laureat z 2015 rozczarowuje ostatnio, cieszy fakt, że Chopin zyskuje takiego ambasadora. Dodając do tego akompaniament orkiestry mamy właściwie wzorcowe wykonanie tego koncertu. Tylko wytłoczyć na płycie i pokazywać jak wzorzec z Sevres.
Koncert o 17:00 był nader przykrym doświadczeniem z kilku powodów. Oczywiście przede wszystkim ponad dwie godziny słuchania fatalnej produkcji. Nie brzmiały te dwa Erardy ładnie razem, nie wpasowały się dobrze w tę „nadreaktywną” akustykę Sali Kameralnej i nawet jakby grali idealnie, to i tak by to chyba nie brzmiało idealnie. I nie wiem, czy akurat ten repertuar w ogóle był na te fortepiany. Jakieś „gryzące się” alikwoty, jakieś dziwne sprzężenia. Ale przede wszytskim była to męka psychiczna: bo mieliśmy przed sobą 2 artystów, których lubimy bardzo, cenimy bardzo, a widać było, że obaj dokonują tytanicznego wysiłku, by się wywiązać „z kontaktu”, a uczciwiej byłoby powiedzieć – Proszę Państwa, przeszarżowaliśmy, nie wychodzi na to, dajmy sobie spokój. Była to chyba „klasterowa” sekwencja błędów – począwszy od złego wyboru Sali i instrumentów, wyboru niebywale w istocie trudnego repertuaru (interpretacyjnie i technicznie), braku czasu (jak sądzę) na staranne wyszlifowanie tego, plus pewna nonszalancja – że damy radę, bo jesteśmy fajnymi facetami, lubimy się i rozumiemy w mig i mamy ogromne doświadczenie. To wszystko prawda, ale to tak nie działa – czasami działa, a czasami nie. Nie zadziałało. Te kawałki, to nie jest dziecinny w sumie do grania koncercik Paisiella, co to go sobie można spacerkiem „zrobić” z marszu. Koch oczywiście jest dosyć młody, jest świetnym muzykiem, wiadomo, ze jak w zeszłym roku kazali mu grać te wszystkie wariacje z hymnami, to usiadł i zagrał mniej więcej, niektóre poszły na płytę (pewno podczyszczone albo dosztukowane) inne (np. Czerny) tylko poleciały w eter, bo zbyt tam wiele się działo nie tego… bo trudne bardzo, pomimo banalnej formy, a uczyć się tego na jeden raz… Ale granie w duecie, to inna para kaloszy.
Dobrze, że sala kameralna nie była samolotem (z publicznością jako pasażerami) a panowie pilotami, bo mogłoby się to źle skończyć – bywało, oj bywało… Więc trzeba było się wycofać, nawet przed samym koncertem, w końcu nie jeden koncert się odwołało, publiczność wie, że artyści są tylko ludźmi i mogą mieć niedyspozycje różnego rodzaju, jak Freire może… Jeśli jeden z artystów widzi, że partner nie wyrabia, to jest rolą przyjaciela czy nawet kolegi zrobić tak, by się mleko nie wylało, to samo dotyczy organizatorów. Ale tu najwyraźniej wszyscy uznali, że jakoś to musi iść. No to poszło. W ramach pełnej połowy szklanki można to potraktować w ten sposób, że będzie się mogło długo potem zanudzać młodzież opowieściami, że się było na tym koncercie, kiedy dwóch wielkich artystów, których wszyscy znamy i lubimy wyczyniali takie hece 🙂
Co do repertuaru. Sonata Chopina/Saint-Saensa to nie jest wcale takie dno, warto to poznać we właściwej interpretacji, nim się zacznie oceniać. Saint-Saens to warsztatowo jeden z największych muzyków swego czasu, można dziś nie cenić jego estetyki, ale nie wiem, który z obecnych kompozytorów i pianistów umie tyle co on umiał. Ja to od lat znam z nagrania Węgrów, Duo Egri-Pertis, którzy dla Hungarotonu nagrali to po raz pierwszy w historii fonografii (na bardzo ciekawej płycie z Chopinowskimi transkrypcjami na ten skład):
https://www.youtube.com/watch?v=HFEXCFEMW8Q
To jest BARDZO TRUDNE do grania, jak sądzę, zwłaszcza, tak mi się przynajmniej wydaje, gdy się ma na „autopilocie” wersję oryginalną.
A tu znacznie jeszcze lepsze wykonanie, mianowicie duet Valentina Lisitsa i Alexei Kuznetsoff:
https://www.youtube.com/watch?v=kcc-gfU9CkU
Co do reszty, to w zasadzie też (poza Piazzola, którego nie lubię) były same – z mojego punktu widzenia hity, ulubione rzeczy.
O ile pierwszy koncert był o wiele poniżej oczekiwań, z drugim było odwrotnie. Miło widzieć, że w przypadku obu młodych pianistów mamy do czynienia z ciągłą linią wznoszącą. Szłuchaliśmy ich dosyć regularnie. Co do Lu – dziś jest on na topie po triumfie w Leeds. Wczoraj był na wagarach, bo jeździ teraz po Europie z orkiestrą z Szanghaju (w ramach jej 140 rocznicy powstania), będzie grał ten sam Koncert A-dur, 1 września na Promsach, a jutro z kapitalną Manchester Camerata w Manchesterze, tak się przed tymi Promsami rozgrzewa. Ostatnio zastępuje też Marthę, jak ta odwołuje, np. w Singapurze. Ja akurat może nie uważam go za aż tak kapitalnego pianistę, jak by to wynikało z tych achów i ochów po Leeds, dobzre sobie posłuchałem płyty z 4. koncertem Becia, co mu ją po tym triumfie wydali – bardzo to jest poprawne i rzetelne, w sumie bardzo dobre, lepsze, niż dotąd, ale jeszcze mi coś brak. Niemniej on ma 21 lat, więc wszystko przed nami. Hamelin – rok temu miałem wrażenie (i tu to komentowałem), że to jest pianista miotający się, od kawałków cudownych, po jakieś mielizny, w które popadał. Koncert Fryca kupiłem na płycie Analecta pod Nagano i – podobało mi się dosyć. Są krytycy nad Wisłą, co to zjechali okrutnie, ale to ci, co mają alternatywne uszy i gust w stosunku do mnie (mają prawo). Wczoraj było bardzo dobrze. Co nie znaczy, że najlepiej na świecie. Ale w tym miejscu i czasie na tyle dobrze, że przez te 40 minut słuchałem skupiony – a to mi się przy koncertach Chopina, zajeżdżanych tu nieustannie, rzadko zdarza. I Shelley, jako pianista i doświadczony juz dyrygent, poprowadził orkiestrę znakomicie. To jeden z najlepszych akompaniamentów, jakie w ogóle słyszałem – po prostu, jak sądzę, pianista który grał to sto razy sam wie, co robić, by dać zagrać jak trzeba drugiemu pianiście. Sinfonia Varsovia wróciła po tej hiroszimskiej radiacji do formy, wczoraj grali bardzo dobrze, aż miło się słuchało.
Hummel to moja miłość od 11. roku życia, i cudownie było po raz pierwszy w życiu ten koncert, znany mi z 4 nagrań, usłyszeć na żywo. Ale był pewien kiks, choć nie ze strony wykonawców. Otóż w książce programowej czytam sobie to, co wypisała tam o tym koncercie Ks.-K. Nie wiem, co ta Autorka sobie myśli, gdy pisze o koncercie F-dur op. posth. 1 Hummla:
„Można powiedzieć, że jest to dzieło przede wszystkim emanujące refleksją, napisane w ciemnych barwach, stonowane – choć z rozmachem korzystające i z bogatej orkiestry, i z możliwości dynamicznie rozwijającego się fortepianu. W konwencjonalnie trzyczęściowej kompozycji, w której niemal epizodyczna część środkowa wzięta jest w ramy dwóch ogniw Allegro, zwracają uwagę piękne fragmenty solo, powierzane miedzy innymi fagotowi i wiolonczeli”.
Otóż jest to dzieło durowe, w ogromnej większości utrzymane w nastroju pogodnym, ciemnych barw tam nie ma po prostu. Cześć środkowa trwa około 6,5 minuty, czyli proporcjonalnie tyle, co w większości klasycznych koncertów instrumentalnych (proporcje ok. 13:40 – 6:30 – 8:00), nie jest żadnym epizodem, ale pełnowartościowym ogniwem, w dodatku bardzo ciekawym, ze względu na solowe, improwizacyjne partie fortepianu. Solo fagotu i wiolonczeli są w zasadzie we wszystkich koncertach Hummla, on to tak instrumentował i wziął to od niego Chopin. Jak się pisze omówienie, to warto uważnie posłuchać, choćby na Youtube, któregoś z dostępnych każdemu nagrań, wówczas można by napisać na przykład, że finał ma charakter szybkiego walca (a przez to można związać z Chopinem). Wydaje mi się, że autorka omówienia nie słyszała dzieła, a raczej, że słyszała Koncert a-moll op. 85, w którym wszystko jest jak w jej opisie, łącznie z bardzo krótkim, w stosunku do ogniw skrajnych, Larghetto.
A propos nowego repertuaru. Natrafiłem na taką reklamę z 1909 roku.
O, jakżeż oni byli szczęśliwi. Tyle muzyki na żywo usłyszeć PO RAZ PIERWSZY. i to jakiej muzyki. To se ne varti… Ilu wówczas kompozytorów polskich pisało nowe rzeczy, które ludzie CHCIELI słuchać. I ile premier najcudowniejszych utworów, które do dziś są trzonem repertuaru. Jakież to były emocje wówczas. Dziś jesteśmy jak tłuste robaki ryjące w trupie dawnej kultury muzycznej.
SALA FILHARMONJi.
Sezon koncertowy 1909 — 1910 r.
Dyrekcja, Warszawskiej Orkiestry Symfonicznej ogłasza niniejszem
ABONAMENT
na dwanaście koncertów symfonicznych
GRZEGORZA FITELBERGA
Do programów wejdą następujące utwory, mato lub wcale nieznane w Warszawie:
1. Dvorzak Koncert skrzypcowy (1 raz)
2. Fibich – 2-a Symfonja Es dur (1 raz)
3. Fitelberg – 2-a Symfonja
4. Głazunow – 5-a Symfonja (1 raz)
5. Karłowioz – „Dramat na maskaradzie”, (dzieło pośmiertne zinstrumentowane i zakończone przez G. Fitelberga)
6. Melcer – Fantazja na fortepian z orkiestrą (1 raz)
7. Noskowski – Symfonja „Od wiosny do wiosny”
8. Novak – „Wieczna tęsknota” (1 raz)
9. Opieński – «Lilia Weneda”
10. Paderewski-Fantazja polska
11. Rachmaninow „Wyspa umarłych” podł. obrazu Böcklina (1 raz)
12. Rogowski – „Siedem księżniczek”, poemat symfoniczny podł. Maeterlincka (1 raz)
13. Różycki – „Anheli” podł. Słowackiego, (1 raz)
14. Rytel – Symfonja (1 raz)
15. Statkowski – Uwertura z op. „Marja-
16. Stojowski – Symfonja
17. Skriabin – Ekstaza. Poemat symfoniczny (1 raz)
18. Suk -„Baśń lata” (1 raz)
19. Surzyński – Koncert organowy z orkiestrą
20. Szopski – Fragment z op. „Lilje“
21. Szymanowski – Symfonja B-dur
22. Wałek-Walewski-„Paweł i Gaweł”, humoreska (1 raz)
23. Bach Koncerty brandenburskie Nr 1 — F-dur
24. „ Nr 2 —F-dur (1 raz)
25. „ Nr 3 — G -dur (1 raz)
26. „ Mr 4 — G-dur (1 raz)
27. Bantock „Le Pierrot of the Minute (1 raz)
28. Berlioz — Scherzo z Symfonji dramatycznej „Romeo i Julja” (1 raz)
29. Brahms – Koncert na skrzypce i wiolonczelę (1 raz)
30. Charpentier – „Wrażenia włoskie“ (1 raz)
31. Debussy – „Morze” -Trzy szkice symfoniczne (1 raz)
32. Delius „Sea Drift” (Morze) (1 raz)
33. D’lndy —„Walenstein”-Trylogja (1 raz)
34. Dukas-Symfonja C-dur (l raz)
35. Elgar – Symfonja As-dur (1 raz)
36. Handel-Concerto grosso Nr 3—e mol (1 raz)
37. Nr 6—g mol (1 raz)
38. Mahler-Symfonja G-dur (1 raz)
39. Reger – Serenada (1 raz)
40. Sibelius -„Eine Sage” (1 raz)
41. Strauss -„Don Quixote“ (1 raz)
42. „ Serenada na instrumenty dęte (1 raz)
43. „ „Z Włoch” (1 raz)
44. Weingartner -«Kraina szczęśliwych” podł. obrazu Böcklina (1 raz)
„Dramat na Maskaradzie” – no proszę.
Fitelberg był postępowcem, ale w tejże Filharmonji też siedziało skwaśniałe towarzystwo wzajemnej adoracji….
Na reklamie same nówki (poza dziwnym wtrętem koncertów brandenburskich i jednego concerto grosso Haendla). Ciekawe jak wyglądał kompletny program.
Co kto lubi 🙂
Niektóre utwory bardzo cenne, inne mniej. Ten sezon Fitelberga był zapewne czymś takim jak te kilka głośnych sezonów Wodiczki czy Andrzeja Markowskiego.
Szok, że publiczność warszawska nie znała Bacha czy Haendla. Ale też, jak się okazuje, w czasach młodości Chopina nie znała jeszcze… symfonii Beethovena. Tak to się plecie na tym świecie.
A czy ktoś nagrał sobie ten wieczorny koncert wczoraj?
Był transmitowany w dwójce.
Postaram się zdobyć dla Pana nagranie, choć nie obiecuję, że mój przyjaciel zarejestrował wczorajszą transmisję. Przyznam szczerze, od kilku lat mam ogromny problem z odbiorem gry Richarda Hamelina. To (moim zdaniem) typ pianisty dość przewidywalnego, oferującego słuchaczowi (niezależnie od wykonywanego repertuaru) jeden model interpretacji. Słyszałem go ostatnio w Dusznikach na recitalu i z nawiązką potwierdziło się, że to nie moja estetyka. Natomiast Erica Lu cenię coraz bardziej. Ciężko jest mi wysnuwać tak radykalne wnioski, ale odnoszę wrażenie, jakby Eric w ubiegłym roku coś bardzo mocno przeżył. Jego dźwięk i muzyczne myślenie zostały wzbogacone o jakiś nieuchwytny wcześniej rys indywidualny (słychać to dobrze na nagraniu Marsza z Sonaty b-moll Chopina z Dusznik z 2018 r. Materiał jest dostępny na youtube).
Byłabym bardzo wdzięczna, Panie Dariuszu 🙂
Postaram się. Obiecuję.
Mt7, Oczywiście pamiętam o nagraniu transmisji koncertu symfonicznego z udziałem Richarda-Hamelina, Erica Lu i Howarda Shelleya. niestety, nikt z moich przyjaciół nie zarejestrował radiowej transmisji. na dzień dzisiejszy z przyjemnością udostępnię nagranie koncertu Hummla z niemieckiego występu Shelleya.