Dwa duety

Dziś była tylko kameralistyka. W lepszym lub gorszym gatunku.

Założenia programu duetu Alexander Rudin/Alexander Melnikov były bardzo ciekawe: pokazać powiązania Rachmaninowa z Chopinem. Nie dość, że obaj napisali sonaty wiolonczelowe w tej samej tonacji g-moll (ale zupełnie od siebie różne), to Rachmaninow jest też autorem fortepianowych Wariacji na temat Chopina op. 22. Konkretnie tematem jest tu Preludium c-moll z op. 28, ale nie zawsze jest to słyszalne – wariacje (dwadzieścia dwie) bywają dość swobodne. To dzieło bardzo trudne i wirtuozowskie i chciałoby się je usłyszeć w dobrym wykonaniu. Melnikov niestety zawiódł – czy się nie przygotował, czy też w ogóle coś z nim jest ostatnio nie tak (dawno nie słyszałam w pełni udanego jego występu). Przedtem jeszcze z Rudinem wykonali Sonatę Chopina, która też brzmiała, jakby pianista się nie przygotował, a wiolonczeliście występ był dość obojętny, co mnie bardzo zdziwiło, bo pamiętam jego pełne temperamentu występy w Nantes. Część więc publiczności wyszła znużona podczas przerwy.

Potem jednak było lepiej – Rudin w Wariacji Sacherowskiej Lutosławskiego jakby się obudził, a Sonatę Rachmaninowa obaj wykonali już dużo lepiej. Po prostu znali ją i grywali wcześniej. Niestety coraz częściej zdarzają się przypadki, że artystom nie bardzo się chce przygotować do występu, zapewne z braku motywacji – po co ćwiczyć coś, co zagra się raz. Ale to jest niepoważne traktowanie publiczności. Trochę jednak wstyd.

Alena Baeva i Vadym Kholodenko dali z kolei występ efektowny, z rozmachem, w znakomitym zgraniu. Koledzy blogowicze, jak słyszałam, byli trochę zawiedzeni formą skrzypaczki. To prawda, słuchiwało się jej w jeszcze lepszej formie, ale naprawdę nie ma na co narzekać. Na początek mały ukłon w stronę moniuszkowską: Grand duo polonais braci Henryka i Józefa Wieniawskich, popisowo przez nich wykonywanych, w którym pojawiają się dwie pieśni Moniuszki, w tym słynny Kozak. II Sonata skrzypcowa Schumanna nie jest łatwym w słuchaniu utworem, jest trochę nierówna (podobnie zresztą jak pierwsza) i trzeba się nad nią napracować, żeby wypadła efektownie. Moim zdaniem to się duetowi udało. Przerywnikiem były miłe, salonowe Trzy romance Clary Schumann, a kolejnym mocnym akcentem – Sonata Es-dur Richarda Straussa, dzieło również wymagające technicznie i bardzo patetyczne, przywodzące na myśl poematy symfoniczne kompozytora. Koniec więc w stylu grandioso.