Różne rodzaje zabawy

Tylko na jeden dzień mogłam zajrzeć na krakowskie Sacrum Profanum. Warto było – oba koncerty tego wieczoru były bardzo ciekawe.

Reinhold Friedl dał w Cricotece recital na fortepianie preparowanym. To jeden z tych pianistów, którzy znakomicie umieją wykorzystywać ten środek – wbrew pozorom to wcale nie jest łatwe. W jego programie znalazły się utwory kompozytorów niesłusznie zapomnianych i w każdym z nich sposób wykorzystania preparacji był nieco inny. Znalazły się tu dwie kompozycje – graficzne oczywiście – Romana Haubenstocka-Ramatiego, które Friedl zinterpretował grą wewnątrz fortepianu, subtelnymi plamami barwnymi i jazda palcami wzdłuż strun. Jednak rozmiarowo zdominował ten program utwór Early Floating Lucii Dlugoszewski z 1961 r. Ta amerykańska kompozytorka o polskich korzeniach była jedną z bohaterek tegorocznego festiwalu – jej kompozycje wykonano jeszcze wcześniej na dwóch koncertach. Długie zabawy brzmieniami i rytmami (obejrzałam w nutkach – wszystko wypisane) obejmowały zarówno grę wewnątrz instrumentu, jak na klawiszach. Z kolei na klawiszach właściwie wyłącznie (ale z preparacją) grana jest Klavier-Utopie na taśmę i fortepian zmarłej przedwcześnie Any-Marii Avram, kompozytorki rumuńskiej – rumuński spektralizm był jednym z tematów festiwalu sprzed dwóch lat. Jednak tego utworu nie nazwałabym spektralnym. Partia elektroniczna, zaczynająca się od niskich dźwięków, później rozszerzająca się na całą skalę, jest silną podbudową do partii fortepianu, splata się z nią, wzajemnie się wspierają. Największe brawa były po tym właśnie dziele.

Później w Małopolskim Ogrodzie Sztuki wystąpił zespół Małe Instrumenty pod wodzą Pawła Romańczuka, z gościnnie występującym Arturem Zagajewskim. W utworze Romańczuka, Metale, grał po prostu, jak pozostała czwórka, na (metalowych oczywiście) instrumentach perkusyjnych – było parę tradycyjnych gongów i cała kolekcja krowich dzwonków, ale większość to radosna twórczość Romańczuka. To dopiero jest zabawa i frajda – na pewno była nią dla konstruującego, a potem – dla grających i słuchających. Dźwięki piękne i zabawne, najpierw przynoszące humor, potem zadumę.

W drugiej części całkowita zmiana nastroju – i zmiana roli Artura Zagajewskiego, autora utworu POWERBIT! opartego na kilku fragmentach wyciągniętych z książki Doroty Masłowskiej Inni ludzie. Tym, co jej nie znają, wyjaśnię tyle, że autorka popełniła to dzieło jako coś w rodzaju libretta do czegoś w rodzaju musicalu, ale z rapową nawijką zamiast śpiewu. Gdyby jakoś kompozytor się uparł, mógłby zrobić z tego pełnometrażowy spektakl, ale obawiam się, że mogłoby to być nużące. Zagajewski zmontował pół godziny, świetnie wybrał fragmenty, nawiązując do powtarzającego się motywu marzenia głównego bohatera o nagraniu własnej płyty – po prostu „nagrywali” tę płytę, kolejne „zwrotki”, na bieżąco, z komentarzami. On sam rapował tekst i grał na syntezatorze, Małe Instrumenty grały na jednej ze specjalności tego zespołu – pianinach-zabawkach, ale czasem też chóralnie pomagały mu w rapowaniu. Świetna zabawa, chwytliwe refreny (no i proszę, można wyjść z koncertu muzyki współczesnej i nucić sobie jakiś motyw, powiedział kompozytor po wykonaniu), ale od tekstów chwilami włos się jeży. Masłowska zawsze umiała bezlitośnie portretować rzeczywistość i trafiać opisami w sedno. A Zagajewski potrafił zrobić taką kompilację, że wrażenie jest jeszcze mocniejsze.