Sevilla w Łazienkach

Właściwa premiera była w piątek, ale ja pojechałam do Tychów, więc dotarłam na drugą premierę Cyrulika sewilskiego wystawionego przez Polską Operę Królewską.

Prawdę powiedziawszy, wszystko się pozmieniało, gdyż na śpiewaków jakaś plaga przeziębieniowa padła i większość przewidzianych na pierwszą obsadę została wyłączona. Jedynie Karol Kozłowski wystąpił jako Almaviva w pierwszym spektaklu zgodnie z planem. W drugim spektaklu śpiewał tę rolę Leszek Świdziński, który zdaje się też był przewidziany na później. Totalna klęska była też z Rozynami: obie znakomite mezzosopranistki, Anna Radziejewska oraz Aneta Łukaszewicz, która po raz pierwszy miała śpiewać tę rolę, ustąpiły pola swoistemu eksperymentowi, jakim było obsadzenie w tej roli sopranistki Iwony Handzlik. Tę trzeba podziwiać, że dała radę zaśpiewać trzy spektakle pod rząd: próbę generalną i obie premiery. Trzeba było dla niej tu i ówdzie zmieniać tonacje, ponadto głos jej brzmiał trochę zbyt ostro, ale też może to kwestia przyzwyczajenia do miększej barwy mezzosopranowej. W każdym razie wyśpiewywała wszelkie ozdobniki w trudniejszych wersjach i miała niemało scenicznego dźwięku.

Trzeba właściwie powiedzieć, że nie był to może spektakl jakoś szczególnie ujmujący pod względem wokalnym, za to bardzo – pod względem aktorstwa i poczucia humoru. A to już zasługa w dużym stopniu mistrzyni – Jitki Stokalskiej. Jak to przyjemnie jest jednak od czasu do czasu obejrzeć zupełnie zwyczajne przedstawienie, niechby najbardziej tradycyjne, którego reżyser wie, o co chodzi u Rossiniego. Każda niemal nutka była sprzężona z gestem, dowcipem, przymrużeniem oka – taką koronkową robotę pamiętam chyba tylko u nieodżałowanego prof. Bardiniego. Najwięcej śmiechu budziła rola safanduły-doktora Bartolo, w której poszalał sobie dyrektor POK Andrzej Klimczak. Ale też zabawne były poboczne role, jak epizodziki Fiorilla (Paweł Michalczuk), Berty (Justyna Stępień) czy Basilia (Tomasz Raff). Do tego jeszcze zespół mimów (p. Jerzego Klonowskiego pamiętamy z WOK) i chór. Muzycznie całość prowadził sprawnie Dawid Runtz.

Marlena Skoneczko zbudowała na scenie Teatru Królewskiego Sevillę niemal 1:1 – charakterystyczne białe wąskie kamienice z kratami w oknach, madonnami na ścianach i azulejos we wnętrzach. Aż dziwne, że to się udało zrobić na tej zabytkowej scenie, tym bardziej, że dekoracje są mobilne, przesuwane. Naprawdę z przyjemnością patrzyło się na całość. Ale trzeba będzie pewnie jeszcze przyjść w styczniu, kiedy śpiewacy podzdrowieją.