Monteverdi zawsze górą

To był pomysł dyrektora artystycznego Opery Rary, Jana Tomasza Adamusa, żeby do dzieła Monteverdiego dodać współczesną interpretację muzyczną, on też wybrał do tego celu kompozytorkę Teoniki Rożynek.

Spektakl w MOCAK-u w reżyserii Magdy Szpecht, który będzie można jeszcze obejrzeć 10, 11 i 13 lutego, jest szczególny: nie tylko nie jest, jak łatwo się domyślić, prostą inscenizacją Il ballo delle ingrate, lecz dość abstrakcyjną wizją nakreśloną obok treści spektaklu. Dla samej reżyserki, jak twierdzi, teatr jest bardziej krajobrazem niż opowieścią i bardziej poezją niż prozą. Nie będę tu może robić wielu spoilerów, powiem tylko, że zaskakujące są przebrania wszystkich muzyków, a są to odblaskowe w większości kombinezony robocze; grający mają też kaski, a najlepiej ubrany jest prowadzący to przedsięwzięcie Marcin Świątkiewicz, z twarzą całą zabudowaną maską, w dresowej bluzie i spodniach do kolan. Co mu zresztą nie przeszkadza znakomicie grać na klawesynie i pozytywie.

Zarówno ten zespół, nazwany tu Festival Ensemble, faktycznie składa się z muzyków Capelli Cracoviensis, jak grupa solistów, w większości z Chóru CC. Ale, jak wiadomo, ten chór składa się ze znakomitych śpiewaków, którzy już nieraz dali się poznać również solo. Sopranistka Jolanta Kowalska-Pawlikowska jest jego gwiazdą od dawna, ale nie znałam wcześniej pozostałych: Ilony Szczepańskiej o ciepłym mezzosopranie, tenora Piotra Windaka i prawdziwego basa, który wystąpił w roli patriarchalnego Plutona – Jerzego Butryna. Gościem był znany nam dobrze z Arpeggiaty kontratenor Vincenzo Capezzuto; nie jestem wielbicielką bardzo jasnej i trochę płaskiej jego barwy głosu, ale przyznaję, że jest bardzo sprawny, także fizycznie zresztą. Zresztą ten głos, mający w sobie coś kobiecego, został trafnie wykorzystany właśnie w kobiecej roli, śpiewał on bowiem rolę Wenus, za to Jolanta Kowalska ze swoją czystą, trochę chłopięcą barwą również pasowała do syna Wenus, czyli Amora.

A na czym polegał wkład do spektaklu Teoniki Rożynek? Na początku, jako wstęp, umieściła lament Barbary Strozzi, z lekka uwspółcześniony: Andreas Arendt, który w utworze Monteverdiego grał na teorbie, tu używał gitary, również grając na niej smyczkiem, a akordy momentami miały posmak popowy. Z kolei na końcu, bezpośrednio po tym, jak Pluton swoim monologiem wysyła tytułowe „niewdzięczne” do piekła, dodaje owo „piekło” elektroniczne, rozwijając końcówkę utworu Monteverdiego z nagranymi głosami. Interpretacja więc dyskretna, ale sugestywna, nie detronizująca Monteverdiego, bo też to jest niemożliwe.

Treść Il ballo delle ingrate jest oczywiście z dzisiejszego punktu widzenia emanacją patriarchalności, a zarazem wręcz paternalizmu: otóż zakłada się tu, że powinnością kobiet jest wdzięczność za męskie zaloty, a jeśli nie wyrażają one owej wdzięczności, należy im się piekło. Ale czy koniecznie musimy to brać serio i polemizować z takim poglądem z pozycji feministycznych? Magda Szpecht nie poszła tą zbyt łatwą drogą, i dobrze. Tym bardziej, że ważna tu jest przede wszystkim muzyka, a tekst to przecież tylko pretekst.