Ciemno wszędzie, głucho wszędzie…

…we wszystkich filharmoniach i operach. Co to będzie, co to będzie? Tego nie wie nikt.

Z początku wydawało się nam, że wystarczy trochę poczekać, że może to potrwa parę tygodni (pamiętam z czasów licealnych epidemię jakiejś bardzo złośliwej mutacji grypy, kiedy zwolniono nas ze szkoły właśnie na parę tygodni). Potem – że parę miesięcy. Zostaliśmy w domu i coraz bardziej odczuwamy nierealność, wręcz surrealizm tej sytuacji. Ale to jeszcze nic. Wielu zaczyna ona boleśnie dotykać finansowo, a to będzie się tylko zwiększać. Wiele dziedzin gospodarki staje przed sytuacją tragiczną. Także niestety kultura, w tym nasza ukochana muzyka.

Oczywiście muzyka jako taka nie, bo ona jest wieczna, ale muzycy. A i publiczność. Z dnia na dzień coraz bardziej zdajemy sobie sprawę z tego, że to draństwo, które nas napadło, jest o wiele bardziej wredne niż się wydawało. Primo, bo strasznie zaraźliwe. Secundo – bo nigdy nie wiadomo, czy przejdzie się to bezobjawowo, czy się od tego padnie; po prostu loteria. Tertio – bo nie znamy jeszcze do końca właściwości tego wirusa i nie mamy na niego lekarstwa (jakieś tam się stosuje metodą prób i błędów) ani szczepionki – trwa wyścig, a prognozy są takie, że być może będzie gotowa dopiero za rok w najlepszym wypadku (choć naukowcy z Oxfordu mówią o wrześniu, ale to chyba mało realne). I co w tym czasie?

O ile można sobie jeszcze wyobrazić muzyków na scenie grających utwory kameralne w bezpiecznej odległości od siebie, to jak grałaby orkiestra w maseczkach? I to zwłaszcza wielka orkiestra, z trudem mieszcząca się na scenie? A co z widownią? To chyba jeszcze mniej realne. Siedzieć co drugie miejsce od siebie? A jeszcze na dodatek większość publiczności abonamentowej, nie tylko w Polsce, to ludzie znajdujący się w grupie ryzyka, tak się bowiem niestety składa, że ten cholerny wirus jest jeszcze na dodatek obrzydliwie ejdżystowski. Do tego stopnia, że słychać już pomysły, by seniorów powyżej 60-ki przetrzymać w domu parę miesięcy dłużej niż wszystkich innych, a może nawet aż do wynalezienia szczepionki. Tu zresztą też jest loteria, bo słyszymy nawet o stulatkach, którzy przetrzymali wirusa, ale z drugiej strony kto, nawet dziarsko się czujący, jest pewien, że nie ma jakichś bezobjawowych czynników, które sprawią, że przejdzie chorobę ciężej?

Nie ma więc sceny, nie ma widowni, a w przypadku opery nie ma też możliwości tworzenia całej reszty. Nie sposób planować kolejnych sezonów, festiwali, konkursów (obawiam się, że i na Chopinowski nie ma szans), bo nie wiadomo, jak pandemia się rozwinie. A kiedy życie zamrze na dłużej, z czego artyści mają żyć?

Bo oglądamy te wszystkie cudowności w Internecie za darmochę, w prezencie od różnych instytucji czy indywidualnych artystów, co jest dla nich po prostu koniecznością, żebyśmy o nich pamiętali. To jest dobre może na te parę miesięcy, ale co dalej? Już słyszy się wieści o zwalnianiu muzyków orkiestrowych na świecie (najgorzej mają ci w Wielkiej Brytanii, gdzie w większości zespołów grają na odnawianych kontraktach). U nas dyrektor Filharmonii Narodowej zaapelował do publiczności, żeby nie żądała zwrotu pieniędzy za bilety na odwołane koncerty. Z jednej strony taki apel jest skrajnie nietaktowny (żadna inna filharmonia czy opera w kraju nie wystosowała czegoś takiego, a na instytucję narodową rząd zawsze będzie przecież miał jakieś pieniądze), z drugiej rozumiem, że szefowie filharmonii widzą przed sobą ciemność. Ale przecież nie tylko oni.

A czym my się tu mamy zająć? Cóż, chyba długo jeszcze sieć będzie głównym miejscem odbioru naszej ukochanej sztuki. I chyba tylko o tym, jeszcze może ewentualnie o płytach (ale chyba starych…) przez dłuższy czas będzie można tu pisać. I podrzucać sobie linki, np. takie jak ten (zapdejtowany zestaw z Musical America). Dobre i to.