Marsch, Marsch, Beethoven

Trochę zapomnieliśmy, że jest Rok Beethovena, więc odrobinę rozrywki z nim związanej. Militarnej tym razem.

Któż z melomanów nie pamięta owej słynnej wojskowej trąbki wieszczącej wolność, rozbrzmiewającej pod koniec Fidelia, a pojawiającej się też w jednej z uwertur do tej opery, najpopularniejszej Leonorze III (zwykle zza kulis). Fidelio powstał zaraz po III SymfoniiEroice, która, jak wiemy, pierwotnie była poświęcona Napoleonowi. Ferdinand Ries twierdził, że widział w pracowni Beethovena pierwotną wersję partytury opatrzoną tytułem Buonaparte. Jest też kopia robocza, na której stronie tytułowej można rozpoznać, że nazwisko Bonapartego tam widniało, ale zostało wykreślone. Bo kiedy Beethoven usłyszał, że Napoleon ogłosił się cesarzem, był po prostu wściekły. Anegdota głosi, że w tej wściekłości podarł ową stronę tytułową i od tej pory symfonia ma aktualny przydomek oraz podtytuł: dla uczczenia pamięci wielkiego człowieka. Anonimowego.

Ale nie chciałam tu oczywiście pisać o marszu żałobnym z Eroiki. O Napoleonie wspomniałam dlatego, że, zmieniwszy diametralnie do niego stosunek, w 7 lat później Beethoven popełnił utwór opiewający jego klęskę. Czyli Zwycięstwo Wellingtona. I o ile pronapoleońskie dzieło, czyli Eroika, jest jednym z najlepszych jego utworów, to antynapoleońskie uważane jest za najgorsze. Choć właściwie dlaczego? Ich funkcje były przecież zupełnie inne. Zwycięstwo to po prostu chałtura do „grajszafy” skonstruowanej przez jego przyjaciela Mälzla, tego samego, który wynalazł metronom (potem jeszcze zorkiestrowana i wykonana na jednym koncercie z prapremierą VII Symfonii). Napisana właściwie pod jego dyktando, dokładny opis, co tam miało się znaleźć: od Rule Britannia po God Save the King, a to przecież ładne kawałki, na dodatek ten drugi doczekał się w opracowaniu Beethovena fugi. Nie, zdecydowanie nie jest to najgorszy jego utwór – do takich zaliczyłabym raczej Chrystusa na Górze Oliwnej, Ciszę morską i szczęśliwą podróż czy Mszę C-dur.

Jest więc w Zwycięstwie para hymnów, a pomiędzy nimi kawałek batalii, w którym huku jest tyle co w Burzy z niedawno powstałej VI Symfonii „Pastoralnej”. Ale Beethoven napisał też pięć prawdziwych marszy wojskowych na orkiestrę dętą. Powstawały one w latach 1809-10 i do dziś są bardzo chętnie grane przez wojskowe orkiestry, dobrze spełniając swoje zadanie. Tak naprawdę nie każdy pewnie wie, jeśli słyszy je na jakichś paradach, że to Beethoven. Mają one swoisty wdzięk. Najpopularniejszy jest pierwszy, tzw. Yorckscher Marsch (od nazwiska pruskiego generała Yorcka), który został zgrabnie i lekko sparafrazowany przez Paula Hindemitha zaraz po II wojnie światowej, w 1946 r., gdy kompozytor przebywał na emigracji w Stanach Zjednoczonych. To druga część utworu Sinfonia serena, pełniąca w nim funkcję scherza, a przy tym świetnie przekłuwająca ten militarny balon. Tutaj zestawienie obu utworów.

Na deser jeszcze jeden kawałek, teraz już naprawdę zły, o którym wcześniej nie wiedziałam, ale natchnął mnie niedawny wpis Normana Lebrechta (i on się czasem przydaje). Germania to miało być zakończenie kolektywnej opery Die gute Nachricht (Dobra nowina) powstałej z inicjatywy librecisty Friedricha Treitschkego  – takiego rodzaju przedsięwzięcia jak romantyczny Hexameron, w którym brał udział m.in. Liszt i Chopin. Jest jeszcze zresztą z tego okresu parę innych patriotycznych pieśni opracowanych przez Beethovena, jak ta albo ta. Też w marszowych rytmach zresztą. Ale może niech pozostaną w mrokach historii muzyki.