Nietypowa inauguracja

Tego jeszcze nie było: żeby sezon w Operze Narodowej inaugurował nie tylko śpiewak niezwiązany z nią na co dzień, ale i orkiestra z zupełnie innej opery.

Z Jakubem Józefem Orlińskim jest jednak trochę inaczej, co podkreślili zarówno w swoich dwóch słowach wstępu dyrektor Waldemar Dąbrowski, jak i sam solista: jest on wychowankiem tutejszej Akademii Operowej, podobnie jak towarzyszący mu w pierwszej części pianista Michał Biel. A Krzysztof Garstka, szef zespołu instrumentów historycznych Capella Regia Polona (z Polskiej Opery Królewskiej), to z kolei jego kolega ze studiów w UMFC. Można więc powiedzieć, że wszystko zostało w rodzinie.

Jeszcze w pierwszych miesiącach roku nasz kontratenor był tak zajęty, że nie dość, że Paszport „Polityki” musiała za niego odebrać mama, to nie daliśmy rady spotkać się na tradycyjny paszportowy wywiad i musieliśmy go przeprowadzić mailowo. Zanosiło się na to, że reszta roku też dla niego taka będzie i jeśli mu się zdarzy wpaść do kraju, to na chwilę. Tymczasem „od dawna nie byłem tak długo w Warszawie” – powiedział w wywiadzie zamieszczonym w programie dzisiejszego koncertu. Wielbicieli jego głosu zainteresować mogą szczególnie inne informacje z tego wywiadu: że gotowy jest już materiał, który nagrał z Capellą Cracoviensis („powinien być dostępny na początku przyszłego roku”), że wziął gościnnie udział w kilku utworach na płycie Łukasza Kuropaczewskiego i Aleksandra Dębicza (ta z kolei płyta ma się ukazać jeszcze w tym roku) i że jeszcze w tym miesiącu będzie nagrywał kolejną płytę. Pracowity jest.

A poza tym widać, że jest tak, jak on sam mówi: „…bardzo się staram, aby na moich koncertach wszyscy się dobrze bawili. Łącznie ze mną”. Świetnie się czuje na scenie, chętnie uprawia konferansjerkę, ma poczucie humoru i naprawdę bawi się tym, co robi. Z pianistą śpiewał trochę „uwspółcześnione” cztery pieśni Purcella, ponadto Cztery sonety miłosne Bairda (nie przepadam za tym dość banalnym utworem, który zresztą był pierwotnie muzyką teatralną, ale to wykonanie i mnie wciąga) i Jesień Pawła Łukaszewskiego, a na bis swój stary przebój youtubowy Vedro con mio diletto, zaśpiewany oczywiście zupełnie inaczej niż na tamtym nagraniu – sam podkreślił, że za każdym razem śpiewa inaczej. Podobnie było zresztą z utworami z drugiej części koncertu, z orkiestrą: były to pieśni z jego ostatniego albumu Facce d’amore, ale w zupełnie inny sposób, czasem wręcz brawurowo, przyozdobione. W tej części też nie obeszło się bez bisów. I tu była prawdziwa zabawa, zwłaszcza gdy odgrywał zwycięskość Nerona poprzez takie gesty, jak rozpinanie guzika od marynarki (!).

Miło więc zaczął się sezon. Jutro kolejny koncert, z cyklu Głosy gór. A w kolejnych tygodniach parę premier, które w poprzednim sezonie nie mogły się odbyć: najpierw baletowy Korsarz, potem operowy Werther. Dodam jeszcze, że sadza się tu publiczność co drugie miejsce, więc i tak ludzi jest na sali całkiem sporo. Godna też polecenia jest kolejna wystawa w Galerii Opera: znakomitej rzeźbiarki Barbary Falender.