Powrót do wajnbergozy

Dawno tu o Wajnbergu nie było. A za dwa dni kolejny jubileusz – 25. rocznica śmierci. Ale nie tylko dlatego o nim mówię.

Jest kilka mocnych pretekstów. Przede wszystkim: nadmieniałam tu niedawno, że od kilku miesięcy istnieje Instytut Mieczysława Wajnberga. Jego założycielami byli skrzypaczka Maria Sławek (prezeska), flecistka Ania Karpowicz (wiceprezeska) i Aleksander Laskowski (członek zarządu). De facto został zarejestrowany jako fundacja dwa tygodnie temu. Każda z tych osób ma swoje związki z Wajnbergiem: Maria Sławek nagrała płytę z jego muzyką, zrobiła doktorat z jego sonat i zorganizowała na stulecie jego urodzin sesję muzykologiczną na Akademii Muzycznej w Krakowie (brałam w niej zresztą udział). Ania Karpowicz też gra jego utwory i organizuje festiwal WarszeMuzik. Alek Laskowski pilotował Rok Wajnberga na świecie, kiedy jeszcze pracował w Instytucie Adama Mickiewicza; odszedł stamtąd, kiedy zamknął ten rozdział.

Poznali się wszyscy stosunkowo niedawno i stwierdzili, że postać Wajnberga jest dla nich na tyle ważna i bliska, że trzeba coś w związku z nim zrobić. Maria Sławek mówi, że po tych kilku latach zajmowania się nim „traktuje go rodzinnie” i że jest to „twórczość, która nie daje spokoju”. Dla Ani Karpowicz szczególnie ważne jest przywrócenie Wajnberga (Mietka – jak mówią obie) jego rodzinnemu miastu, Warszawie. Tablica na domu rodzinnym przy Żelaznej 66 już jest. Będzie też ulica. Zamierzają zrobić spacerownik „Warszawa Wajnberga”, choć będzie to głównie spacer po nieistniejącym już mieście.

Wieści o działalności instytutu i w ogóle związane z kompozytorem pokazują się na Facebooku. Można tam m.in. znaleźć zdjęcia z odsłonięcia wspomnianej tablicy, wiadomości o różnych inicjatywach związanych z Wajnbergiem (np. takiej), a także zapowiedź uczczenia 25. rocznicy jego śmierci piątkowym koncertem w ramach Polin Music Festival (w tym roku całkowicie online). Z kolei jutro wieczorem odbędzie się spotkanie zoomowe na temat planów działalności instytutu.

Wciąż też wychodzą nowe płyty. CD Accord wydało właśnie kolejną, piątą już pozycję w cyklu kwartetowym w wykonaniu Kwartetu Śląskiego (pozostały im do nagrania jeszcze dwie). Tym razem są to dwa ostatnie utwory tego gatunku, XVI i XVII Kwartet, a między nimi I Kwartet, jeszcze warszawski, z 1937 r. Wajnberg go opracował po latach i nie wiadomo, jak wiele w nim zmienił, ale pozostał ten szczególny rodzaj melancholii, zupełnie inny od późniejszego – taki młodzieńczy spleen w kierunku ekspresjonizmu; ostatnia część jest taneczna i choć Danuta Gwizdalanka w omówieniu porównała jej temat do żydowskiego freilechs, to ja tu słyszę melodię bardziej uniwersalną, trochę słowiańską. Najbardziej jednak powala XVI Kwartet, poświęcony siostrze Esterze; taki cichy lament bez łez, bo wszystkie dawno wyschły. Po prostu ciarki chodzą.

Dostałam też cykl wydany przez DUX w wykonaniu Orkiestry Kameralnej Polskiego Radia Amadeus pod batutą Anny Duczmal-Mróz. Wcześniej dotarła do mnie tylko pierwsza płyta z serii, z Symfoniami kameralnymi I i III oraz I Koncertem fletowym z Łukaszem Długoszem; do tego doszedł dwupłytowy album z Symfoniami kameralnymi II i IV, II Koncertem fletowym (z tym samym solistą) i II Sinfoniettą. Na kolejnej płycie są II i VII Symfonia. Tym samym jest to pierwsze polskie wykonanie kompletu Symfonii kameralnych, a zdaje się, że to jeszcze nie koniec. To wykonanie jest zupełnie inne niż znane nam z albumu Kremeraty, bardziej refleksyjne, momentami wręcz hipnotyczne. Szkoda tylko, że autor omówienia utworów w książeczkach, Dariusz Marciniszyn, skupił się na zewnętrznym opisie i pominął rzeczy najważniejsze, np. że pierwsze trzy Symfonie kameralne to opracowania młodzieńczych kwartetów smyczkowych, tylko czwarta rzeczywiście powstała pod koniec życia Wajnberga, też zresztą z udziałem cytatów z wcześniejszych dzieł.

Już pierwszą z tych płyt zachwycił się hiszpański magazyn muzyczny „Scherzo”, przyznając jej nagrodę Excepcional, czego jedną z konsekwencji było poproszenie dyrygentki o napisanie eseju o kompozytorze. Ukazał się na łamach w numerze z maja 2019; niestety po hiszpańsku i tylko na papierze. Pani Anna dołączyła do płyt list, którego fragmenty pozwolę sobie zacytować (mam nadzieję, że nie będzie mi tego miała za złe): „…Kilka lat intensywnie analizowałam życie kompozytora i wnikliwie starałam się przekazać dźwiękiem to, co Wajnberg przeżywał na każdym etapie swojego życia w momencie, w którym przelewał je na papier. (…) Rozprzestrzenianie muzyki tegoż kompozytora na świecie jest dla mnie niebywale ważną misją. Całkowicie pochłonął on moje życie i myśli”. Ten Wajnberg naprawdę coś z ludźmi robi. Zwłaszcza z dobrymi muzykami.