Początek lata

Deszczowo się rozpoczęło, więc na pierwsze lipcowe imprezy polowało się między deszczami. Przedwczoraj byłam na otwarciu Ogrodów Muzycznych, wczoraj – Jazzu na Starówce.

Ogrody Muzyczne od tego roku noszą imię Ryszarda Kubiaka – ich współpomysłodawcy i dyrektora, który odszedł od nas w grudniu. Ciekawa to była postać, a to, co robił przez ostatnie lata, czyli właśnie praca przy tym festiwalu, jak również przy Szalonych Dniach Muzyki, było pracą właściwie dla idei. A tą ideą było wyjście z kulturą wysoką do szerszej publiczności i uczynienie jej dostępną dla każdej kieszeni. Wspaniały format SDM został wymyślony przez genialnego René Martina, ale przeniesienie go do Polski było zdecydowanie zasługą Ryszarda oraz Sinfonii Varsovii. Format Ogrodów Muzycznych to już jego osobisty projekt. Znamienne, że takie piękne edukacyjne projekty, które dają ludziom tyle radości, nie są specjalnie doceniane przez jakiekolwiek władze, które jeszcze przed pandemią wspierały oba festiwale coraz słabiej. A teraz doszła jeszcze pandemia, która wydrenowała fundusze.

W związku z tym choć na tegoroczny festiwal było planowane osiem koncertów, trzeba było pozostać przy dwóch: inauguracyjnym i zamykającym. Zygmunt Krauze, odpowiedzialny na Ogrodach od początku za koncerty (filmami zajmuje się obecnie Robert Kamyk, dawniej dziennikarz TVP Kultura), przemawiał na rozpoczęcie festiwalu wzruszająco, wspominając kolegę i opowiadając, jak bardzo się starali, by mimo ciosu, jakim była śmierć Ryszarda Kubiaka (który nawet wymyślił tytuł tej edycji – Grande amore, czyli wszystko o miłości), zrealizować jednak festiwal. Na scenę wyszli wszyscy współpracownicy, których publiczność przywitała gorąco. Właściwie było prawie tak jak co roku: całkiem dużo ludzi, entuzjastycznie reagujących, stęsknionych za muzyką na żywo.

Wykonawcy też dali wyraz swojemu wzruszeniu, jakie im dał występ – po długiej przerwie – przed prawdziwą, nie wirtualną publicznością. Głównym bohaterem koncertu był pochodzący z Zagórza znakomity młody akordeonista Bartosz Głowacki, dekadę temu Młody Muzyk Roku (teraz wygląda trochę inaczej…), który później wyjechał na studia do Londynu i tam pozostał, rozwijając całkiem obiecującą karierę. Miał przyjechać na zeszłoroczne jesienne Ogrody, ale nie był w stanie (ta rozmowa została przeprowadzona przed niedoszłym przyjazdem). Udało się dopiero teraz, ponieważ artysta postanowił wrócić do Polski. Odważna decyzja, ale w dzisiejszych, pandemicznych i pobrexitowych czasach całkiem zrozumiała. Należy więc życzyć powodzenia.

Z muzykami polskimi – śpiewaczką Martyną Kasprzyk-Peraltą i gitarzystą Adamem Wochem, którymi musiał zastąpić poprzedni skład swojego tria, wykonali program lekki, łatwy i przyjemny – od Monteverdiego i Vivaldiego po Gardela, Jobima i Piazzollę. Publiczność najbardziej entuzjastycznie przyjęła solowe akordeonowe wykonanie Zimy Vivaldiego – rzeczywiście niezwykle efektowne.

Wczoraj letnie koncerty jazzowe na Rynku Starego Miasta zainaugurował godnie Kwintet Zbigniewa Namysłowskiego. Lider, choć z ręką na temblaku i na siedząco, grał wspaniale, partnerowali mu znakomicie młodzi muzycy z pianistą Sławkiem Jaskułke i puzonistą Jackiem Namysłowskim (synem saksofonisty) na czele. Z prawdziwą przyjemnością słuchało się tego przeglądu przebojów z różnych płyt, łącznie z pamiętnym Kujawiak Goes Funky. Wielka klasa.