Czy Treliński to VOUYER

Taka właśnie jest pisownia jednego z neonów w Cardillacu Paula Hindemitha, wystawionym w Operze Narodowej w reżyserii Mariusza Trelińskiego. Pomyłka akurat w tym słowie wydaje się znamienna.

Nawiasem mówiąc trochę to obciach, bo spektakl był tworzony w koprodukcji z operami w Kolonii i Madrycie i ten neon pewnie by tam pojechał, ale na szczęście na razie nigdzie nie pojedzie (więc będzie można jeszcze poprawić), bo pandemia postawiła wszystkie plany na głowie. Co więcej, także u nas w przyszłym sezonie nie jest planowany. Szkoda, bo sporo włożono w to roboty, premierę przekładano dwukrotnie, spektakle były tylko trzy, a obsada jest naprawdę przyzwoita, i to – ewenement – całkowicie polska (wliczając Pavla Tolstoya, który mieszka i działa w Polsce od wielu lat).

Dlaczego akurat ta nieszczęsna pomyłka w słowie voyeur wydała mi się znamienna – ano dlatego, że reżyser bawi się w podglądanie bardzo sztucznego świata, który ma być cyberpunkową dystopią i niewiele ma wspólnego ani ze staroświeckim kryminałem zaczerpniętym z E.T.A. Hoffmanna, ani – co tu dużo gadać – z operą Hindemitha. Wizja jest rzeczywiście bardzo pobudzająca wizualnie i składa się z tylu nabudowań, że można się w nich pogubić, tak skomplikowaną konstrukcję wnętrz i ekranów stworzyli Boris Kudlićka z Bartkiem Maciasem. Sam kształt konstrukcji na obrotowej scenie przypomina pamiętny hotel z Halki, ale kolorów, i to jaskrawych, jest tu więcej, zwłaszcza w scenie w barze pod ową feralną nazwą (znów bar, znów butelki…). Powtórzenia pomysłów są i w dramaturgicznej konstrukcji, np. podobnie jak w Ognistym aniele Prokofiewa, gdzie główna bohaterka w przedostatnim akcie popełnia samobójstwo (ostatni jest zatem strasznie naciąganą retrospekcją), w Cardillacu bohater-morderca też przed finałem zostaje zamordowany (i to przez własną córkę, czego oczywiście w operze nie ma), pojawiają się nawet „filmowe” napisy końcowe, a cały finał to jakieś życie po życiu. Ponadto wprowadzona zostaje postać tancerza-Demona (Robert Wasiewicz w choreografii Jacka Przybyłowicza), który ma być alter ego Cardillaca – i to też jest „wnuczek” białej postaci np. z Oniegina. W spektaklu Trelińskiego to właśnie ów Demon morduje, a w finale mordują się z Cardillakiem nawzajem. A przecież całość oparta jest na schemacie dr Jekylla i Mr Hyde’a, czyli że jubiler i zabójca to ta sama osoba. Strasznie to pokręcone i wydaje mi się, że to nie jest dobry teatr, jeśli „właściwą” interpretację można odczytać dopiero zapoznawszy się z licznymi wstępami i wywiadami reżysera. Ale to też u Trelińskiego reguła.

Jednak to, że w ogóle wystawiono Hindemitha, cieszy. Cardillac powstał zaledwie parę lat po jednoaktówce Sancta Susanna, której słuchaliśmy na tegorocznym Festiwalu Beethovenowskim, i jakże inny to już świat muzyczny. Tamto dzieło było jeszcze pod wpływem ekspresjonizmu Richarda Straussa, to już reprezentuje takiego Hindemitha, jakiego znamy najlepiej: to narodziny stylistyki Neue Sachlichkeit (nowa rzeczowość), nawiązującej do barokowej polifonii, z elementami jazzu, mającej więcej wspólnego z neoklasycyzmem, choć nie tak lekkim jak ten francuski, ale na pewno lżejszym niż gęste faktury Straussa. Muzyka cienka i zjadliwa, która choć ilustruje Zło, stawia je po dekadencku w kabaretowym nawiasie. Zło jest tu zresztą nader dwuznaczne. Inna sprawa, że gdy w ojczyźnie Hindemitha zapanowało prawdziwe Zło, kompozytor umiał wybrać. Zresztą z czasem jego muzyka, taka właśnie, jaka była, siłą rzeczy stała się dla hitlerowców entartete Musik, więc wyjścia i tak nie miał.

Tyle jest wspaniałej muzyki XX wieku, której u nas się nie wykonuje, więc dobrze, że od czasu do czasu to się jednak zdarza. Co prawda dyrygent Tim Murray czasem za bardzo pędził, aż Córka z początku nie mogła się wyrobić (co to za choroba u dyrygentów ostatnio), ale wokalnie jest to naprawdę dobry spektakl. Tomasz Konieczny znakomicie się znalazł w tytułowej roli – nie jest tu już skacowanym dobrodusznym misiem jak Janusz w Halce, ale wreszcie pełnokrwistą postacią, która naprawdę mocuje się ze sobą. Okropnie zostali wystylizowani Córka (Izabela Matuła) i jej ukochany, zwany tu Młodym (Wojciech Parchem), za to śpiewają znakomicie, zwłaszcza ona. Ponadto niewielka, ale bardzo ładna rola Damy (Katarzyna Szymkowiak) oraz obu detektywów: Pavla Tolstoya i Wojtka Gierlacha. W sumie gdyby to jeszcze grano, namawiałabym. Niestety nie mogę.