Dalszy ciąg uczty

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj

W poniedziałek grali osobno, w czwartek razem. Alena Baeva i Vadym Kholodenko to duet doskonały. Ciekawe tylko, że z różnych miejsc sali, także FN, brzmi to różnie.

Znajomi siedzący na balkonie uważali, że pianista zagłuszał skrzypaczkę. Na dole w niektórych miejscach z kolei mogło się wydawać, że pianista momentami przepraszał, że żyje. Prawda oczywiście leży tam, gdzie leży. Ja w każdym razie w XII rzędzie byłam z proporcji zadowolona.

Niesamowity rozrzut repertuaru. Początek – dość banalne Wariacje WoO 44b Beethovena oraz Fantazja C-dur op. 131 Schumanna – był właściwie wstępem do głównej części programu, zawierającej dzieła z XX w. A przed nimi jeszcze krótki utwór współczesny, An Essay of Love Marka Simpsona, z którym związana jest dość łzawa historia opisana pod tym filmikiem; nie zachwycił mnie jednak sam w sobie.

Piszemy o tym, co ważne i ciekawe

Z tej ciąży nie ma już co zbierać, mówi lekarz na USG. „I czego pani od nas oczekuje?”

Nie wrócę do ginekologa, który prowadził moją ciążę, bo musiałabym skłamać, że poroniłam, opowiada Wioletta. Przez kilka tygodni żyłam jak tykająca bomba, nie jadłam, nie spałam, wyznaje Karolina. Obie przerwały ciążę w drugim trymestrze.

Agata Szczerbiak

Wspaniałą niespodzianką był Temat z wariacjami Grażyny Bacewicz z 1934 r., czyli stworzony przez 25-letnią kompozytorkę i skrzypaczkę (sama go zresztą prawykonała razem z bratem). Dzieło zgrabne i efektowne, napisane ze znakomitą znajomością obu instrumentów, temat o lekkim posmaku ludowym – w pełni dojrzała twórczość. A potem jeszcze jedno polonicum: Partita Lutosławskiego. Nie wiem, czy można lepiej zagrać ten utwór. I na koniec cudowna Sonata Ravela, z dowcipnym bluesem i szalonym Perpetuum mobile. Stojak był obowiązkowy.

Co zaś do popołudniowego występu Alexandra Melnikova, to był to koncert ciekawostek przyrodniczych. Najlepiej wypadła chyba Fuga a-moll Chopina. Kilka dowcipasków z Grzechów starości Rossiniego chciałoby się usłyszeć w lepszym wykonaniu, bez takiej ilości „sąsiadów”, choć historyjka o pociągu, komentowana przez pianistę ustnie (po polsku!), była sama w sobie zabawna. Natomiast Symfonia fantastyczna Berlioza w opracowaniu fortepianowym Liszta to była jakaś paranoja. Po co to w ogóle wykonywać w takiej wersji, jeśli najważniejszym walorem tego utworu jest instrumentacja, te wszystkie wyrafinowane brzmienia, rożek angielski, klarnet Es czy dzwony kościelne. Na dość płaskim jednak brzmieniowo erardzie niewiele z tego da się oddać, tym bardziej, że i tu „sąsiadów” nie brakowało. No, ale wyczyn był.

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj