Między nami dyrygentami

Przeczytałam w końcu wywiad-rzekę, jaką z Antonim Witem przeprowadziła Agnieszka Malatyńska-Stankiewicz. I jeden szczegół bardzo mnie zdziwił.

Ogólnie wspomnienia są interesujące. Mnie zaciekawiło głównie kształtowanie się bohatera – i że sam przyznaje, jakie aspekty jego młodego życia spowodowały, że stał się taki, jaki się stał (co więcej, sam o sobie mówi z pełną świadomością, że ma trudny charakter). Ale też interesujące jest przypomnienie jedynego praktycznie pedagoga dyrygentury, jakiego miał i jakiemu zawdzięcza prawie wszystko – Henryka Czyża. Nawet tytuł samej książki, który, przyznaję, brzmi dość intrygująco: Dyrygowanie. Sprawa życia i śmierci, okazał się cytatem z Czyża.

No i opowieści o poszczególnych etapach kariery i poszczególnych sprawach, także tych, które obserwowałam, a co do pewnych punktów miałam zupełnie inne relacje z innych stron. Ale ogólnie wiadomo, że jest to postać zasłużona, szczególnie dla utrwalania muzyki polskiej na płytach – miał prawdziwe szczęście spotkać się z wytwórnią Naxos (komplet koncertów fortepianowych Prokofiewa z Kun Woo Paikiem, dzięki któremu współpraca została nawiązana, stoi gdzieś na mojej półce), która ma fantastyczny system dystrybucji, stąd więc obecne na całym świecie serie nagrań muzyki Szymanowskiego, Lutosławskiego, Pendereckiego… i nagrody Grammy.

Ale wspomniałam o czymś, co mnie zdziwiło. Otóż chodzi mi o szczególny moment w karierze młodego dyrygenta: konkurs dyrygencki Herberta von Karajana w Berlinie. Antoni Wit przystąpił do niego w 1971 r. i, jak wiadomo, uzyskał II miejsce, ex aequo z Marissem Jansonsem zresztą, więc z nie byle kim. Wyróżnienie otrzymał wówczas Jiří Bělohlávek, więc też nie byle kto. Ich nazwiska Wit wspomina, ale… zacytujmy: „…drugie miejsce, srebrny medal, to był wspaniały rezultat. Pierwsze zajął dyrygent z Izraela i według powszechnej opinii był to gest polityczny ze strony Karajana”.

Kim był ten „dyrygent z Izraela”? Nie ma jego nazwiska nawet w indeksie nazwisk. Choć widnieje ono na tej samej stronie. A mianowicie w podpisie do dużego zdjęcia laureatów zamieszczonego na kolejnych dwóch stronach. Bez adnotacji, że to zwycięzca. „Od lewej: Herbert von Karajan, Mariss Jansons, Emil Czakarow, Antoni Wit, Gabriel Chmura”. I fakt, stoi po tej prawej stronie niewysoka, skromna postać Gabriela.

Był on wówczas „dyrygentem z Izraela” w równym stopniu, co z Polski: i we Wrocławiu, i w Tel Awiwie mieszkał po 11 lat. Potem studiował w Paryżu u Pierre’a Dervaux i Wiedniu u Hansa Swarowskiego. Czy „gestem politycznym” było, że w 1970 r. wygrał również konkurs w Besançon, a w rok później, przed konkursem berlińskim, jeszcze ten imienia Guido Cantellego w La Scali? (Ten ostatni Wit odwiedził dwa lata wcześniej, ale nie wszedł do finału).

Niezwykle mnie to zdanie Wita zdumiało, zwłaszcza że przecież to właśnie Chmura został jego następcą w NOSPR (o tym też nigdzie w książce nie ma mowy). O co jak o co, ale akurat o antysemityzm nigdy go nie podejrzewałam (w ogóle różne wypowiedzi polityczne zawarte w tej książce świadczą o tym, że jesteśmy z tej samej bańki). Posłuchałam więc drugiej strony, czyli znalazłam na stronie radiowej Dwójki Zapiski ze współczesności, w których mówi o swojej historii Chmura. Jak zwykle rozbroił mnie charakterystyczny dla niego sposób opowiadania i skromność: dlaczego wygrał te konkursy, to właściwie nie wie, bo przecież jeszcze mało co umiał. Co więcej, po wygranej w Berlinie i po tym, jak przez pewien czas był asystentem Karajana, co należy do nagrody, kiedy przedstawiono mu kilka propozycji pracy, poprosił o mało znaną orkiestrę w Akwizgranie, bo stwierdził, że więcej będzie się mógł nauczyć. I został tam Generalmusikdirektorem – najmłodszym w Niemczech, bo miał wówczas 28 lat.

Kiedy wspominał konkurs Karajana, oczywiście powiedział, że Wit otrzymał II nagrodę i że wtedy się poznali. I w jednym z kolejnych odcinków… opowiedział, jak Wit zadzwonił do niego po latach (on w tym czasie był już także po epizodzie kanadyjskim ze znakomitą orkiestrą NACO) – „wtedy zetknąłem się z nim po raz pierwszy od Berlina” – żeby go zaprosić do NOSPR, z którego miał niedługo odejść, i – relata refero – namawiał go, żeby się zastanowił, czy by nie przyjść do tej orkiestry na stałe. Wit w swoim wywiadzie o niczym takim nie wspomina. Trafiłam jednak na wspomnienie Joanny Wnuk-Nazarowej na łamach „Ruchu Muzycznego”: ” Gdy po powrocie z Kanady [Chmura] osiadł w Brukseli, z NOSPR akurat po 17 latach dyrektorowania odszedł Antoni Wit, a ja wygrałam konkurs na stanowisko dyrektora artystycznego. Gabriel już wcześniej koncertował z katowicką orkiestrą, został przez nią wtedy bardzo dobrze przyjęty, więc na moją propozycję objęcia przez niego kierownictwa artystycznego zespołu obie strony zgodziły się bez wahania, a Polskie Radio podpisało z nim kontrakt”. Tak więc jedno na pewno się zgadza: to Wit pierwszy zaprosił Chmurę. To dlaczego go we wspomnieniach całkowicie pominął? A bo ja wiem. Między nami dyrygentami.

Dziś mija rok, odkąd nie ma z nami Gabriela. Mówi się, że nie ma ludzi niezastąpionych. Ale kogoś takiego jak on strasznie brak i długo będzie brak. Poznańskiej operze też brak, i dlatego 23 listopada organizuje w Auli UAM koncert poświęcony jego pamięci. Nie jadę tam, ale ma być transmisja online; jak dostanę link, to podrzucę. Zespołami tamtejszego Teatru Wielkiego zadyryguje Justin Brown, a w programie I Koncert skrzypcowy Maxa Brucha (solista: Boris Belkin) oraz ukochane przez Gabriela Niemieckie requiem Brahmsa.