Pracowity rok Linusa Rotha

Ten znakomity skrzypek ogólnie jest osobą pracowitą, ale w tym pandemicznym roku pobił chyba rekord: ukazały się aż cztery jego płyty nakładem belgijskiego wydawnictwa Evil Penguin Classic.

Na rynku pojawiły się zresztą jak dotąd trzy z nich, ale miałam właśnie przyjemność otrzymać wszystkie cztery – ostatnia będzie miała premierę już w przyszłym roku. Będą to Partity Bacha – a ukazały się już Sonaty. Lubię Bacha w wykonaniu Rotha – miałam już kiedyś przyjemność wysłuchać na żywo Partity d-moll i bardzo mnie ujął zwłaszcza Ciaconą. To jest granie właściwie klasyczne, bez ekscesów w żadną stronę, zarazem śmiałe i wrażliwe, z duszą, a jeśli do tego dodać piękne brzmienie stradivariusa, to sama przyjemność.

„Przyjemnościową” już czysto płytą są nagrane ze stałym pianistycznym partnerem Josém Gallardo Virtuoso Dances, ale nie jest to całkiem lista hitów, choć częściowo. Bo choć zaczyna się od Tańców rumuńskich Bartóka, to po nich mamy Divertimento Strawińskiego, czyli suitę na skrzypce i fortepian wykrojoną z Pocałunku wieszczki (podobnie jak wiolonczelowo-fortepianowa Suita włoska z Pulcinelli). Ale potem już znów bardziej popularnie: Le Grand Tango Piazzolli, cztery z Tańców węgierskich Brahmsa, Rondo karzełków Antonia Bazziniego (czyli ćwiczenia na tzw. gettato – rzucanie smyczka rykoszetem), a pomiędzy nie wstawione dwa polonica: Polonez D-dur Wieniawskiego (jak dobrze pójdzie, to w przyszłym roku znów będzie słuchany do znudzenia w Poznaniu) i Nokturn i Tarantela Szymanowskiego (ciekawe, że ta ostatnia grana dość wolno, wszyscy strasznie w niej pędzą, a to przecież nie jest tam konieczne). Wbrew tytułowi płyty nie ma tu prostych wirtuozowskich popisów, jest muzykowanie, a wirtuozeria to tylko narzędzie – technikę ten skrzypek ma bezbłędną.

Szczególnie istotna dla nas jest płyta Light in Darkness, poświęcona Mieczysławowi Wajnbergowi (tu pisanemu oczywiście Weinberg). Dołożył się do niej Instytut Adama Mickiewicza – dobrze, że mimo wszystkich przykrych perturbacji parę ważnych programów się jeszcze ostało. Roth swego czasu, jeszcze dla Challenge Classics, nagrał wszystkie jego sonaty, zarówno trzy solowe, jak i siedem z fortepianem (z Josém Gallardo), do których dołączył też Sonatinę oraz młodzieńcze Trzy utwory (jeszcze warszawskie); nagrał także Koncert skrzypcowy, który został połączony na jednej płycie z Brittenem, oraz Concertino i Rapsodię na tematy mołdawskie – zestawione z kolei z Karlem Amadeusem Hartmannem (Concerto funebre) i Szostakowiczem (nieukończona sonata na skrzypce i fortepian).

Jako że artysta chciał domknąć całość dzieł Wajnberga z udziałem skrzypiec (nie licząc oczywiście kwartetów i utworów na zespoły smyczkowe), na nowej płycie zamieścił Trio fortepianowe op, 24, w którym dołączyli do niego Danjulo Ishizaka na wiolonczeli oraz oczywiście Gallardo, Sonatę na dwoje skrzypiec op. 69 z Januszem Wawrowskim oraz Dwie pieśni bez słów i Sonatensatz (Largo) – czyli wszystko to, co owi muzycy wykonali w NOSPR, Warszawie, a potem w londyńskiej Wigmore Hall. Przez ten czas, który minął od tamtych koncertów, widać, że ten kompozytor jest coraz częściej grywany i nagrywany. Wówczas nie miałam jak sprawdzić na miejscu, czy owe Largo rzeczywiście jest „recyklingiem” z wolnej części II Koncertu fletowego op. 148 (1987) – sprawdziłam to dopiero w domu na płycie Antoniny Styczeń, którą miałam. Ale dziś można ją znaleźć również na YouTube, i to nawet w polskim nagraniu – pięknym, Łukasza Długosza i Amadeusa pod batutą Anny Duczmal-Mróz. Co więcej, znalazłam tym razem również pierwowzór: jedną z pieśni z op. 110 – nr 11 (one z kolei są z 1973 r.). Z Pieśni bez słów, którym przypisywany jest rok 1947, druga jest opracowaniem przepięknej Arii op. 9 na kwartet smyczkowy, powstałej niedługo po studiach w Mińsku, w 1942 r., która doczekała się już różnych opracowań – Ania Karpowicz wykonuje ją na flecie z fortepianem, Mirga Grazynite-Tyla z orkiestrą smyczkową, można też spotkać i takie pomysły. Jest już prawdziwym hitem. Pierwsza Pieśń zapewne też jest jakimś recyklingiem, ale na razie nie doszłam, czego.

Że Roth gra Wajnberga pięknie i wkłada w wykonania jego muzyki mnóstwo empatii, tego nie muszę opowiadać. Teraz jest już w trochę innej sytuacji niż te kilka lat temu, kiedy zabierał się za nagrywanie sonat – właśnie przez to, że nagrań jest coraz więcej i można je porównywać. Bardzo ciekawe jest zwłaszcza porównanie z Gidonem Kremerem, który potrafi oddać w utworach Wajnberga całą głębię jego rozpaczy, bo zna dobrze sowiecką beznadzieję, w jakiej tworzył kompozytor. U Rotha jest tej rozpaczy mniej, ale pozostaje głębia i wrażliwość.

Można słuchać tych płyt – Partit Bacha jeszcze nie, ale i one się pokażą – na Spotify. Ja oczywiście lubię mieć płyty fizycznie, żeby słuchać ich na moich dobrych kolumnach. Ta przyjemność ma taką wadę, że z czasem płyty przysypują człowieka. Coś za coś.