„Flet” minimalistyczny

Przywykłam, że spektakle Polskiej Opery Królewskiej są pewnym skansenem, nawiązując do czasów teatru Stefana Sutkowskiego. Czarodziejski flet też trochę taki jest, choć bardziej ascetyczny.

Pod reżyserią podpisał się dyrektor POK Andrzej Klimczak, więc choć może nie była specjalnie odkrywcza, to przynajmniej tworzona przez kogoś, kto zna sytuację śpiewaka na scenie. Jeśli więc kogoś było słabiej słychać, to czasami z powodu niedostatku walorów śpiewaczych – a były i takie przypadki. Ponadto w Teatrze Królewskim w Łazienkach nie ma praktycznie kanału orkiestrowego, a zespół w tej operze jest niemały, więc masa brzmieniowa jest o wiele większa i głosy śpiewaków mogą być momentami przykrywane, co nie jest przecież ich winą (taki był mój odbiór z II rzędu, na wysokości sceny; z tyłu być może proporcje były nieco inne). Dawid Runtz zarządził szybkie, energiczne tempa, co w uwerturze spowodowało pewne rozjazdy, ale w sumie orkiestra brzmiała nieźle.

Dlaczego piszę o minimalizmie tego spektaklu – z powodu dekoracji, których niemal nie było. Cała scena w czerni, bardzo efektowny wjazd Królowej Nocy na tle Księżyca z nagłym rozświetleniem licznych gwiazd, w części w krainie Sarastra tylko co jakiś czas rozsuwają się zasłony w tyle sceny odsłaniając złote wnętrze świątyni, w finałowej scenie już w pełni pojawia się złoto. Stroje w kolorach symbolicznych, trochę jak w spektaklach Peryta – Pamina, Sarastro i jego ludzie oraz Geniusze w bieli, Królowa Nocy i Trzy Damy w czerni, Monostatos w kolorze magenta (nie poznałam Wojciecha Parchema z twarzą pomalowaną na czarno), Papageno i Papagena w zieleni (symbol natury?). Kostiumy i dekoracje wykonała Marlena Skoneczko, która, jak wiadomo, potrafi zbudować na scenie wszystko w dowolnym stylu.

W dziedzinie śpiewu parę niespodzianek i parę pewników. Z tych drugich: wciąż wielka klasa Marty Boberskiej jako Paminy oraz Adama Kruszewskiego w roli Zapowiadacza, a także Wojtka Gierlacha jako Sarastra (tu niespodzianką były doły – śpiewak ten jest co prawda basem, ale zwykle wykonuje trochę wyższe partie). Sylwester Smulczyński ma niestety trochę chropawy głos, za to śpiewa o wiele bardziej czysto niż kiedyś. Aleksandra Olczyk jako Królowa Nocy popisała się dobrym aktorstwem i bardzo mocną górą, aż się zastanawiałam, czy przypadkiem nie jest nagłaśniana. Znakomity był Papageno – Paweł Michalczuk, młody baryton, od pewnego czasu już współpracujący z tą sceną; Aleksandra Klimczak (córka reżysera) jako Papagena rozbawiła zwłaszcza tekstem mówionym.

W sumie poziom całkiem niezły, więc słuchało się przyjemnie, a muzyka zawsze jest przepiękna. I tylko coraz bardziej przeszkadza tekst z paskudnymi elementami antykobiecymi i rasistowskimi. Cóż zrobić – taka historia. Arcydzieło Mozarta – miejmy nadzieję – nie padnie ofiarą cancel culture.