To miał być miły wieczór
…sympatyczne święto polsko-włoskie. Teatr Wielki, skrzypce Paganiniego, Vadim Brodski i zespoły teatru pod batutą Patricka Fournilliera. Niestety…
Wielu dziś w teatrze miało kaca, że tu jest w taki straszny dzień. Sama miałam wątpliwości, czy iść, ale w końcu poszłam. Czekaliśmy jednak na jakiś aktualny akcent i dlatego, gdy ambasador Włoch Aldo Amati (cóż za skrzypcowe nazwisko) wygłaszając słowo wstępne po polsku wspomniał o solidarności z Ukrainą, sala rozbrzmiała wielkimi oklaskami i wstała jak jeden mąż. Waldemar Dąbrowski również wspomniał słówko we właściwy sobie kwiecisty sposób – że energię naszej polsko-włoskiej przyjaźni posyłamy w stronę Ukrainy, czy jakoś tak.
Jednak zaplanowany był wesoły teatrzyk i nie zrezygnowano z niego. Ambasador zażartował, że będziemy mogli być może zobaczyć na sali ducha Paganiniego, ale mamy się nie bać, bo on tylko słucha, czy Vadim dobrze gra na jego skrzypcach. Dokładnie rzecz biorąc, są to tzw. skrzypce „Il Sivori”, które paryski lutnik Jean-Baptiste Vuillaume zbudował na zamówienie Paganiniego na wzór jego ulubionego guarneriusa „Il Cannone” – wirtuoz grał na nich przez ostatnie 7 lat życia, a potem ofiarował swojemu uczniowi, Camillo Sivoriemu. Podobno są lepsze od oryginału. Rzeczywiście, same w sobie brzmią pięknie.
Teatr związany z tym instrumentem, podobnie jak z „Il Cannone” (na których Vadim Brodski również miał okazję grać ćwierć wieku temu – jako zwycięzca konkursu w Genui miał do tego prawo), polega na tym, że są one stale pilnowane. Strażnik ich praktycznie nie odstępuje. Kiedy skrzypek wyszedł na scenę, miał w ręce tylko smyczek, za nim wszedł pan strażnik w maseczce i przekazał mu instrument. Solista zaczął odprawiać swój teatrzyk: gdy wziął skrzypce w ręce, ucałował je, a w przerwach udawał, że poleruje je chusteczką. Przez cały Koncert D-dur Paganiniego, który trwa ze 40 minut, strażnik stał z boku na scenie.
Niestety, im więcej było teatrzyku, tym mniej muzyki. To nie jest już ten sam skrzypek co kiedyś – pamiętam, jak grał ten utwór nieskazitelnie. Teraz ma po prostu kłopoty z intonacją i przykrywa je pozą. Jedno, co było naprawdę udane, to jego własna, całkiem zgrabna kadencja.
Na wstępie koncertu orkiestra zagrała uwerturę do Cyrulika sewilskiego – niestety waltornia efektownie skiksowała. Po pierwszej części byłam zła, że przyszłam, ale druga część całkowicie to zrekompensowała. Patrick Fournillier, któremu muzyka włoska jest bliska, poprowadził fragmenty orkiestrowe i chóralne włoskich oper z wyczuciem: wolne subtelnie, szybkie z energią. Szczególnie pozytywne wrażenie zrobiła na mnie uwertura do Mocy przeznaczenia – owe słynne trzy oktawy na początku zwykle są „o niczym”, tym razem były „o czymś”, miały w sobie pasję. No i wielkie brawa dla wiolonczelistów, z wypożyczonym z Sinfonii Varsovii Marcelem Markowskim na czele, za początek uwertury do Wilhelma Tella. Muzycy byli zmęczeni, ale dali dwa bisy. I tyle oderwania się od strasznej rzeczywistości…
Komentarze
Wypozyczony jak wypozyczony, pare miesiecy temu wygral konkurs na soliste w grupie wiolonczel i jest pelnoprawnym etatowym czlonkiem orkiestry 🙂
Pobutka
https://www.youtube.com/watch?v=AaN-th9AZmY
@ masa – o, to nowość. Czy to znaczy, że odchodzi z SV? Szkoda byłoby. Ale może teatr lepiej płaci. W każdym razie solówkę zagrał przepięknie.
Wczorajszy solista poprosił mnie, żeby parę rzeczy sprecyzować. Przede wszystkim, że konkurs im. Paganiniego, w którym triumfował, miał miejsce 35 lat temu, a „Il Cannone” dostał do ręki 25 lat temu, więc 10 lat po konkursie (ale dodam, że o ile pamiętam, to właśnie wygrany konkurs mu to ułatwił). A co do chusteczek, którymi wycierał skrzypce: o tyle nie był to teatr, że pocił się podczas gry, a ludzki pot zawiera podobno substancje, które niszczą lakier.
@Dorota Szwarcman – o to juz nalezy pytac samego zainteresowanego 🙂 Co do solo, oczywiscie pelna zgoda, cala grupa wiolonczel spisala sie na medal, rozpoczynajac niejako wlasciwy koncert, gdyz pierwsza czesc nalezy chyba po prostu przemilczec.
Nie rozumiem złośliwego tonu wypowiedzi , sam koncert jak sceniczna charyzma Vadima Brodskiego była czymś wspaniałym dla publiczności która zresztą gromko oklaskiwała skrzypka. Zwracanie uwagi dotyczące wycieranie potu ze skrzypiec aż niebywałe by komentować ? Wspaniale spędzone 2 h!
Pożegnaliśmy dziś Daniela Passenta.
https://www.youtube.com/watch?v=vHKmEkZ-kUY
Biorąc pod uwagę specyfikę tego blogu, zwrócę uwagę, że Marian Turski mówił o miłości pana Daniela (a właściwie ich obu) do muzyki. Tak było, choć mawiał, że „słoń mu nadepnął na ucho” – ale na pewno tak nie było, po prostu nigdy muzyki nie uprawiał, ale ją kochał. A co do spotkań w filharmonii, wciąż mam w pamięci to popandemiczne:
https://szwarcman.blog.polityka.pl/2021/05/28/powrot-do-filharmonii/
na którym z p. Danielem się wyściskaliśmy – to jego miałam na myśli. I Zygmunta Krauzego oczywiście.
Pożegnany został przy dźwiękach łagodnego jazzu – saksofon i gitara.
Smutno bardzo. Kiedy odchodzą tacy ludzie, świat staje się mniej przyjazny.
Pozwolę umieścić tutaj swój wpis ze sztambucha, bo sytuacja wyjątkowa a wpis po trosze muzyczny. Pozdrawiam wszystkich.
Świt
Jak co prawie w każdy świt słucham Bacha panie Putin. Wiem, wiem, że pan zna! Wiadomo Drezno, Lipsk i Enerde. Stare, dobre czasy. A czego pan, jeśli oczywiście można spytać słucha rano? Raportów, podsłuchów i wyroków!? O, to może szkodzić, negatywna energia, rozumiem.
A o której pan wstaje, bo ja przed świtem. Cenię sobie spokój czarnych ranków, gdy nie przeszkadza nic. Tak, tak trzeba wcześnie się kłaść, żeby wcześnie wstać. Leki? Nie, żadnych nie biorę. Czasem jakaś herbata na uspokojenie a czasem kładę się po prostu na tak zwanej bani. A pan leki, tak? No cóż, widać to nieraz.
A jak u pana z używkami? Widziałem, że ciężko było w czasach zarazy. Izolacja, brak kontaktu z drugim człowiekiem. Ludziom odbiło z tego powodu. A u pana jeszcze na dodatek całe państwo, cały świat na głowie! Po twarzy trudno poznać, bo jak na moje oko to zbyt dużo w czoło wstrzyknął pan botoksu.
Nie, nie wierzę, że ni grama w czole i kieliszku! Dobra, nie będę nalegać. Ja na ten przykład za kołnierz nie wylewam. Wiadomo, piję jak Polak albo Ukrainiec, tak to chyba w Moskwie mówią.
Kończy mi się ten dzisiejszy Bach panie Putin, czas rozpocząć nowy dzień. W Kijowie spadają już pierwsze bomby a do dat urodzin dopisują DZISIAJ tym co mieli pecha.
Pan już wie, że przegrał prawda? Że nie będzie pan Stalinem ani Katarzyną, w której łóżku teraz sypia. Niewygodnie tam i pewnie ciężko ze snem, gdy o czwartej wypełzają bloki moskiewskie w powietrze wysadzone, zabici, porwani i samotność, w której ginie własny dech.
Nieznośne delle piccole ore, małe godziny tuż przed świtem, kiedy wszystko takim jest jakie jest. Oczywiście też je mam i też się budzę! Ale potem drzemię płytko. Ale, ale, o czym ja to mówiłem? Aha, właśnie: przegrał pan i umrze.
Zostanie kilka nekrologów, jakiś plac czy pomnik do zburzenia. Ile stron w podręcznikach? Nie jestem pewien, ale chyba niewiele. Coś pomiędzy Berią a Tołstojem, ale tym drugim, mniej znanym Aleksiejem co to pisał dla Stalina. Nie, nie jestem złośliwy. Mogę się oczywiście mylić i nie doceniać pana.
Z każdą bombą w Ukrainie ginie jeden pański dzień. Skończył się dzisiejszy Bach. Skończy się i pan. Do Niego wracać będą zawsze, do pana nigdy. Żegnam.
tomekT.T poeta podmiejski. Luty dwudziestego drugiego.
DOROTA SZWARCMAN
25 LUTEGO 2022
22:51
Dziękuję,że napisała Pani o tym pożegnaniu..
Wczoraj o 14:00 odtworzyłam dla red. Passenta parę wybranych utworów.
Jednym z nich był Elgara Nimrod…
Czy ktoś był wczoraj (bądź dzisiaj) na koncercie w Filharmonii Narodowej? Wybrałam się wczoraj, z potrzeby posłuchania Requiem Mozarta, które akurat było w programie. Dziwne, niespójne wykonanie z tempami wziętymi z kosmosu. Miałam wrażenie, że Agnieszka Duczmal chciała na siłę je udziwnić. Zrobiła z niego dzieło monumentalne. Te forte, te kotły i te pauzy! W każdym razie Mozart brzmiał jak Verdi, a Lacrimosa jak walc Waldemara Kazaneckiego. Na szczęście brzmienie orkiestry, chóru i ansambli rekompensowało udziwnioną formę.
Był w piątek pianofil, z którym spotkałam się wczoraj w Nowym Świecie Muzyki, i miał podobne wrażenia.
A dyrygentka pewnie chciała się wyżyć, mając do dyspozycji wielką orkiestrę – zwykle prowadzi kameralną.