Bardzo długie pożegnanie

Wiele niesmacznych komentarzy, sięgających granic hejtu, można było przeczytać w sieci o uroczystości ostatniego pożegnania Krzysztofa Pendereckiego. Tymczasem to wydarzenie było wielu osobom bardzo potrzebne.

Przypomnijmy: kompozytor zmarł dokładnie dwa lata temu, w początkach pandemii. Z tego powodu odbyło się wówczas bardzo kameralne nabożeństwo żałobne w kościele na Woli Justowskiej, blisko jego krakowskiego domu. Uczestniczyła w nim praktycznie tylko rodzina. Gdy pandemia na pewien czas poluzowała, zachorowała z kolei Elżbieta Penderecka (teraz stopniowo dochodzi do zdrowia).

Jednak Krzysztof Penderecki był zbyt ważną osobą, by to, co odbyło się dwa lata temu, mogło wystarczyć. Poza rangą jego postaci i tego, czego dokonał, miał po prostu przyjaciół na całym świecie, w tym przede wszystkim artystów, wykonawców jego dzieł. Wielu z nich pragnęło przyjechać i pożegnać go muzyką. To ziściło się dopiero na poniedziałkowej wieczornicy w Europejskim Centrum Muzyki w Lusławicach, w sali o wspaniałej akustyce. Zjechali się muzycy wybitni, którzy dali z siebie wszystko. Salę wypełnili przyjaciele kompozytora. Z tego, co wiem, ten piękny koncert był nagrywany i będzie odtwarzany.

Nostalgiczne Kartki z nienapisanego dziennika były jakby refrenem tych dwóch dni: w Lusławicach zabrzmiały na rozpoczęcie jako Sinfonietta nr 3 w wykonaniu Sinfonietty Cracovii pod batutą Jurka Dybała, a dziś na zakończenie mszy u św. Floriana jako III Kwartet smyczkowy wykonał je Kwartet Dafô – było to w czasie, gdy już formował się kondukt, który miał przejść Drogą Królewską (Pl. Matejki, Floriańska, Rynek, Grodzka) do św. Piotra i Pawła, gdzie znajduje się krypta zwana Panteonem Narodowym. Tu dodam jeszcze, że Kraków jest miastem, które lubi celebry i symbole; na Grodzkiej kondukt witały poczty sztandarowe krakowskich szkół.

Wracając jednak do wczorajszego koncertu, resztę programu stanowiły występy solowe i kameralne. Fiński wiolonczelista Arto Noras zaprezentował dwa napisane dla niego utwory: Preludium z Suity na wiolonczelę solo oraz niespodziankę: po raz pierwszy wykonany w Polsce krótki utwór Per Arto, który nawet nie widnieje w oficjalnych spisach kompozycji Pendereckiego. Nie podano daty powstania, ale jest to z pewnością jeden z ostatnich jego utworów; co ciekawe, kompozytor w pewien sposób odwołuje się w nim do Bacha.

Duet Julian Rachlin – Sarah McElravy zagrał opracowanie na skrzypce i altówkę Chaconne z Polskiego Requiem, które mieliśmy już w tej wersji i interpretacji prawdziwą przyjemność usłyszeć na niedawnym koncercie pary artystów w Warszawie. Przepięknie zagrał też Preludium na klarnet solo w wersji na flet włoski flecista Massimo Mercelli. I jeszcze kameralistyka: Serenata na trzy wiolonczele (Claudio Bohorquez, Arto Noras, Jakob Spahn) oraz Sekstet (klarnecista Michel Lethiec, waltornista André Cazalet, Rachlin, McElravy, Bohorquez plus pianista Barry Douglas. Słyszałam te utwory wcześniej, ale tego wieczoru wykonanie i atmosfera były zupełnie niezwykłe.

Jako że nocowałam w lusławickim Centrum, miałam możność obejrzeć, jak zmieniło się ono od mojej ostatniej wizyty w lipcu 2017 r. Parę lat temu powstał tam czarny korytarz, w którym można usiąść w jednym z kilku stanowisk i w spokoju posłuchać różnych utworów patrona i nie tylko. Pojawiły się też w korytarzu sąsiadującym duże reprodukcje jego barwnych partytur. A w dawnym „gabinecie Profesora” (gdzie przychodził pracować z naprzeciwka, czyli z lusławickiego dworu, kiedy uznawał, że goście robią zbyt duży hałas) jest teraz izba pamięci, gdzie zostały wystawione wszystkie jego odznaczenia i dyplomy. Całe Centrum jest dziełem, które wspaniale służy młodym muzykom. Mawia się, że to IX Symfonia Pendereckiego (muzycznej nie zdążył napisać, choć podobno miał ją już w głowie).

Dziś w bazylice św. Floriana śpiewały chóry Filharmonii Krakowskiej i Polskiego Radia (o kwartecie już wspomniałam), a w kościele św. Piotra i Pawła – chóry Filharmonii Narodowej (m.in. prawie cała Missa brevis) i krakowskiej Akademii Muzycznej z solistką Iwoną Hossą (Lacrimosa z Polskiego Requiem), grała natomiast znów Sinfonietta Cracovia. Ogólnie jeśli podsumować repertuar, wczoraj i dziś grano niemal wyłącznie utwory z późniejszych okresów twórczości Pendereckiego i choć lusławicka wieczornica miała podtytuł Wymiary czasu i ciszy w nawiązaniu do jego pamiętnego utworu z 1961 r., to ani on nie zabrzmiał, ani żaden inny z tego wspaniałego okresu. Wyjątkiem była zagrana na wejście w kościele św. Piotra i Pawła Aria z Trzech utworów w dawnym stylu (1963), ale to stylizacja baroku, powstała z muzyki filmowej, konkretnie z Rękopisu znalezionego w Saragossie. Cóż, w tych okolicznościach postawiono na muzykę bardziej „dla ludzi”.

PS. Wracałam z Krakowa po południu i udało mi się zdążyć na wieczorny wspaniały koncert w FN – grał Jerusalem Quartet. Może najmniej mi odpowiadało wykonanie Kwartetu D-dur KV 575 Mozarta, trochę zbyt romantyczne jak na mój gust, za to w V Kwartecie Bartóka była niezwykła precyzja i energia, a w Kwartecie Ravela – łagodny, wiosenny nastrój i zmysłowość. Na bis muzycy zagrali Melodię Skoryka (chyba najpiękniejsze wykonanie z tych, które ostatnio słyszałam) – obaj skrzypkowie, Alexander Pavlovsky i Sergei Bresler, pochodzą z Ukrainy. Cała czwórka nosiła niebiesko-żółte wstążeczki.