Kobiece lamenty i lekcje

W Wielki Piątek, w odróżnieniu od poprzednich dni, na festiwalu śpiewały tylko panie.

Występy Agnieszki Budzińskiej-Bennett zawsze są wydarzeniem, czy to z zespołem, czy to solo, jak dziś. Zawsze są przemyślane, skomponowane i pięknie opracowane, ale to tylko ramy, z których wykraczają niezwykłe, intensywne emocje, oddane mocnym głosem. Dziś w Ratuszu Głównego Miasta był to mocny głos ściśle kobiecy – Lamentationes feminae – ale paradoksalnie większość, a może nawet wszystkie wykonane dziś utwory są męskiego autorstwa.

Poza dwiema lamentacjami maryjnymi – Crux de te volo conqueri Filipa Kanclerza (Paryż XII w.) oraz O filii ecclesie/O liben kint der cristenheit (Innsbruck XIV w.) większość nie dotyczyła tematu pasyjnego. Pojawił się motyw młodych mniszek rozpaczających, że trafiły za klasztorne kraty (z północnych Włoch z XI w. oraz z Niemiec z XIII w.), lament z kroniki Galla Anonima na śmierć Bolesława Chrobrego oraz Pieśń o Gudrun I z Eddy poetyckiej (Islandia XIII w.), opłakującej swego męża, ale długo nie mogącej uronić łzy – opracowana przez Benjamina Bagby. Artystka śpiewała a cappella albo akompaniowała sobie na lirze korbowej lub harfie romańskiej, a wszystko opatrywała wyczerpującym komentarzem jak rasowy storyteller. Na bis było Gaude Mater Polonia z lirą korbową – świetnie brzmi w tej formie.

Wieczorem – Les Arts Florissants, ale w minimalnym składzie: dwa soprany (Gwendoline Blondeel i Rachel Redmond), gamba (Myriam Rignol) oraz szef William Christie przy pozytywie. Trzonem programu były Leçons de Ténèbres pour le Mercredi Saint (na Wielką Środę) – jedyne niestety zachowane autorstwa François Couperina. Wspominałam właśnie wykonanie lata temu na Misteriach Paschaliach przez Le Poème Harmonique z udziałem cudownej Claire Lefiliâtre – pierwsza z sopranistek uczy się m.in. u niej, ale barwę ma jeszcze zbyt ostrą, obie zresztą solistki miały barwy zbliżone (co miało tę dobrą stronę, że gdy na koniec śpiewały w duecie, były zgrane). To wykonanie było dla mnie jakby wypadkową koncertów z dwóch pierwszych dni – emocji francuskiego Wielkiego Tygodnia i postawienia na silne głosy. Trzy lekcje Couperina przeplatały się z „odpowiedziami” Charpentiera oraz utworami na gambę – dla odpoczynku solistek. Dwór Artusa nie ma oczywiście atmosfery kościoła, nie było sztafażu gaszonych świec, ale światło było trochę bardziej przyciemnione niż wczoraj, i ktoś wpadł na pomysł, żeby pojawił się zapach kadzidła – mała namiastka kościelnego nastroju. Tym razem mimo natychmiastowego stojaka bisów nie było z woli szefa artystycznego – ponieważ cykl Couperina się zamknął i nie można nic do tego dodawać. Słusznie.