Dalszy ciąg jubileuszy

Tym razem już nie moich. Piętnastolecie działania obchodzi Chopin University Big Band, który dzisiaj dał pyszny koncert u siebie, czyli w sali koncertowej UMFC.

To cud, że w ogóle wówczas powstał, bo ówczesne władze uczelni nie życzyły sobie tu nauki jazzu. Wstyd, ale Warszawa była ostatnią bodaj uczelnią muzyczną w kraju, na której zorganizowano regularne studia jazzowe. Pojawiły się wcześniej na wszystkich innych akademiach, od Katowic zaczynając (jeszcze za Gierka), potem był Wrocław, Kraków i Gdańsk, Bydgoszcz, Łódź i Poznań. Upychano ten jazz bardzo różnie: w Krakowie z muzyką współczesną i perkusją, w Bydgoszczy z dyrygenturą i edukacją muzyczną, najśmieszniej w Gdańsku – z muzyką chóralną, organową i kościelną, a także edukacją i rytmiką.

W Warszawie grano więc jazz, zanim go uczono. Pierwszym prowadzącym big band był flecista Ryszard Borowski, a w pięć lat później objął go Piotr Kostrzewa, kotlista Sinfonii Varsovii i band leader z powołania (teraz jest dziekanem wydziału jazzu i muzyki estradowej). I jego dekadę na tym stanowisku również obchodzono.

Piotr Kostrzewa na koncercie nie tylko prowadził zespół, ale też sam zajął się konferansjerką. Atmosfera była niemal rodzinna: na scenie pojawił się też wspomniany Ryszard Borowski, a przede wszystkim Henryk Miśkiewicz – obaj absolwenci tej uczelni z całkiem klasycznego wydziału instrumentalnego (Miśkiewicz był na klarnecie). Ponadto wystąpił kwartet saksofonowy The Whoop Group – jego członkowie też grali wcześniej w tym big bandzie, a dziś stanowią świetny, niezwykle zgrany zespół, który sam sobie tworzy aranżacje: istnym wyczynem była interpretacja Rhapsody in Blue, w której partia fortepianu została w pełni oddana przez cztery saksofony. Ponadto paru solistów pokazało się „na wyjściu”, kończąc studia (saksofonista Jakub Wydrzyński) czy współpracę z zespołem (pianista Tymoteusz Hartman). W zespole mogą grać zarówno studenci, jak absolwenci.

Wspaniała energia była na tym koncercie. Młodzi muzycy grają z prawdziwą pasją i odczuwalną frajdą. Czują też kontakt z tradycją: entuzjastycznie przyjmowali Henryka Miśkiewicza, wspólnie wspominali (muzycznie) Zbyszka Namysłowskiego, grając ten sam utwór, który kilka lat temu na tej samej estradzie wykonali z nim samym. Sztafeta pokoleń trwa. I oby tak dalej.