Jak to z tą Toscą było

A jednak postanowiłam się wypowiedzieć na temat rezygnacji Aleksandry Kurzak i Roberta Alagni z Toski w Teatro Liceu w Barcelonie. Pojawiło się więcej danych, które mówią, że nie takie to wszystko proste.

Żeby wszystko było jasne: nadal uważam, że artyści mają prawo zrezygnować z produkcji, która im z jakichś powodów nie odpowiada. Pytanie, czy rzeczywiście na pół roku przed rozpoczęciem prób to za mało. Niektórzy twierdzą, że tak, i że właściwie teatr mógłby ich za to pozwać. Z drugiej strony mają dobrych „zmienników”, i to dość szybko znalezionych, bo w parę tygodni: w roli Toski Kurzak zastąpi Maria Agresta, a w roli Cavaradossiego Alagnę – Michael Fabiano. Niewykluczone, że Liceu wygrał na tym, nie mówiąc już o publicity.

Co zaś do samej sprawy: pojawia się coraz więcej głosów, że rezygnacja, dokładniej rzecz biorąc – rezygnacja Alagni miała zupełnie inne przyczyny. Podpisał bowiem kontrakt na główną rolę w musicalu Al Capone w paryskim Folies Bergère, i to aż na 90 przedstawień! To ma być jego debiut w dziedzinie musicalu, ale nie da się ukryć, że to śpiewanie jest łatwiejsze. Między zakończeniem serii przedstawień Toski a rozpoczęciem Al Capone miałby zaledwie tydzień, za mało czasu na nauczenie się partii. Alagna jest już znany z odwołań – sama byłam w Bayreuth na premierze Lohengrina, z której ten śpiewak zrezygnował, i dzięki temu mieliśmy podwójne polskie wejście: nie tylko z wcześniej planowanym Tomaszem Koniecznym, ale i z Piotrem Beczałą w roli głównej.

Istnieje więc podejrzenie, że owo święte oburzenie, jakim nagle zapałała para śpiewaków, było tylko podbiciem decyzji wywodzącej się z czystego biznesu. Czy tak jest rzeczywiście? I tak, i nie. Obejrzałam spektakl Toski z Brukseli. W komentarzach na „Wyborczej” pod tekstami o tej historii pojawiły się co prawda pochwały dla Aleksandry Kurzak, że zrezygnowała z takiego bezeceństwa, ale też zarzuty, że jest pruderyjna i że to jest dobry spektakl. Można go zobaczyć tutaj. Jeśli chodzi o mój odbiór, to cóż, jak ma zachwycać, kiedy nie zachwyca – choć zostały przeciw niemu wytoczone zbyt ciężkie działa. Owszem, to prawda, że pojawia się w II akcie paru nagich efebów (nie epatujących jednak zbytnio słynnymi już „fiutkami”), jest też dziecko z maseczką na twarzy i jakąś uprzężą, a Scarpia do niedoszłych uciech z Toską zakłada na szyję obrożę i łańcuchy z sex shopu. Ale w sumie nie takie rzeczy już widzieliśmy w operze. Do filmu Pasoliniego bardzo temu daleko. Z tych wszystkich didaskaliów nic nie przeszkadza w śpiewie, zresztą ponoć reżyser, Rafael R. Villalobos, jest po studiach śpiewaczych, na które poszedł, by wiedzieć więcej o operze.

Bardziej mi przeszkadza coś innego: totalna sztuczność wklejenia sprawy Pasoliniego do opowieści o Tosce, Cavaradossim i Scarpii. Nie mają one ze sobą literalnie nic wspólnego. We wszystkich aktach kręci się po scenie postać mająca symbolizować Pasoliniego, a będąca alter ego Cavaradossiego – właściwie czemu? Szczytem idiotyzmu jest wklejenie przed II aktem sceny między owym Pasolinim a uwodzicielskim efebem, mającym symbolizować domniemanego mordercę włoskiego filmowca, przy akompaniamencie piosenki Love in Portofino. Tenże efeb morduje Pasoliniego (jako cień, przy zasuniętej i podświetlonej kurtynie) na początku III aktu, podczas słynnego śpiewu pastuszka. Ciało Pasoliniego leży jeszcze na scenie, gdy kurtyna się podnosi i pojawia się Cavaradossi w takiej samej zakrwawionej koszuli. Co te postacie mają wspólnego? Już nie mówię o scenie, kiedy Tosca zabija Scarpię – przy czworgu świadkach? Wszystko to jest kompletnie nieprzekonujące, czemu zresztą dano wyraz w recenzjach. Ale Kurzak i Alagna brali już udział w bardziej kontrowersyjnych produkcjach.

Mnie osobiście najbardziej w tej historii gniewa, że nikomu nie przeszkadza, że w produkcji barcelońskiej w roli Scarpii wystąpi znany „raszysta” z tatuażem ze swastyką – Evgeni Nikitin. Ani Teatrowi Liceu (który planuje również jego udział jako Klingsora w Parsifalu za rok), ani Marii Agreście i Michaelowi Fabiano. Ani najwidoczniej Aleksandrze Kurzak i Robertowi Alagni, ponieważ nawet o tym się nie zająknęli. Bo że nie przeszkadza Tokio i Mariuszowi Trelińskiemu, to już wiemy.