Bardzo żywe dialogi

Myślę, że to, co publiczności tak się dziś spodobało w występie Jakuba Józefa Orlińskiego i zespołu Il Giardino d’Amore Stefana Plewniaka, to przede wszystkim pozytywna energia.

Nie było w ich dzisiejszym muzykowaniu w sopockim kościele Stella Maris jakiegoś perfekcjonizmu, za to było mnóstwo zabawy, którą obaj muzycy – solista i lider zespołu – kochają. Obaj są skłonni do muzycznych psikusów, obaj są nieobliczalni, a przede wszystkim – obaj są ludźmi teatru. I ten teatr absolutnie był na pierwszym miejscu, choć oczywiście i muzyki nie brakowało.

Program złożony wyłącznie z dzieł Vivaldiego i Haendla; utwory instrumentalne – tylko tego pierwszego, głównie koncerty solowe; arie przede wszystkim Haendla, choć dwie również Vivaldiego. Tytuł Dialogi, którzy muzycy nadali temu programowi, pasował do niego bardzo: nie były to tylko dialogi między śpiewakiem a skrzypkiem (choć te były najbardziej efektowne, zwłaszcza w powtórzonej na trzeci bis arii „z ptaszkami” z Juliusza Cezara), ale też między dwojgiem skrzypków czy violą d’amore i lutnią. W pewnym momencie do gry wkroczył Orliński jako… gitarzysta (komentując, że wciąż poszerzają narzędzia konwersacji) i podobno był to jego debiut w tej roli. Stefan Plewniak też, jak twierdzi, miał na tym koncercie debiut: w grze solowej na violi d’amore.

Charakterystyczne, że w zespole wszyscy poza klawesynistką grali z pamięci – trochę też traktowali swoje partie jak role w teatrze. Częściowo zresztą mieli je „rozpisane” – na zasadzie przygotowanych improwizacji. Ich też nie brakło: po krótkiej przerwie technicznej zaczęli (wraz z Orlińskim na gitarze) właśnie od czegoś takiego, trochę w charakterze dawnej Arpeggiaty, co stopniowo zmieniło się w pierwszą część Koncertu C-dur Vivaldiego (koncerty Vivaldiego nie były wykonywane w całości), a we wspomnianym trzecim bisie obaj soliści, kontratenor i skrzypek, konwersowali ze sobą na poły improwizacyjnie.

Wspominałam właśnie ich wspólny koncert na tym festiwalu (NDI Sopot Classic) pięć lat temu (zespół towarzyszył im wówczas pod inną nazwą: Cappella dell’Ospedale della Pietà). Jak porównać, to dziś obaj muzycy wydają się o wiele swobodniejsi – zwłaszcza Orliński w sprawach wokalnych. Już wtedy byli żywiołowi, ale dziś są jeszcze bardziej. I świetnie się przy tym bawią. A publiczność z nimi.

PS. A propos żywiołowych dialogów, nie mogę się oprzeć i wrzucę tu pewną „konwersację”, którą dostałam dziś. Nie chcę przez to powiedzieć, że ona przypomina mi to, co dziś słyszeliśmy na koncercie, choć… może pewna jej rytualność i symetryczność… Ale ta koncertowa w odróżnieniu od tej zwierzęcej nie miała w sobie agresji, wręcz przeciwnie.