Roger sterany życiem

Międzynarodowy Dzień Muzyki, który też od paru lat jest Dniem Muzyki Polskiej, Opera Bałtycka obeszła dając premierę Króla Rogera.

Innym świętem, które dziś tu obchodzono, był jubileusz 35-lecia pracy artystycznej barytona Leszka Skrli. Być może również dlatego rola Króla Rogera, w której wystąpił jubilat, została ustawiona jako rola człowieka starego, zmęczonego, zamkniętego na inne wizje świata. Koleżanka złośliwie zatytułowała drugi akt, w którym następuje zderzenie cywilizacyjne Rogera i Pasterza: „Prezes w Wiedniu” (kto śledzi politykę krajową, domyśli się, o co chodzi).

Z drugiej strony jednak bywa zabawnie, gdy dopiero po spektaklu czyta się w programie streszczenie libretta dokonane przez reżysera, Romualda Wiczę-Pokojskiego, który sam był sobie dramaturgiem, czyli tym, co zmienia treść dzieła dopasowując je do wizji scenicznej. Na oko sam początek wygląda jak pogrzeb – w głębi sceny śpiewają chóry, mężczyzna i kobieta idą z kwiatami, a Roger (jeszcze nie wiemy, że to Roger) leży jak martwy na – wydawałoby się – katafalku, który okazuje się łożem (król zaś ożywa). W opisie czytamy, że jest to czuwanie przy łożu śmierci. Nie bardzo to ma sens, skoro delikwent zaraz wstaje, a na koniec II aktu nawet wybiera się w drogę za Pasterzem. Bo II akt jest właściwie bez zmian, tyle że Roger też głównie przebywa na łożu lub jego okolicach.

Natomiast opis III aktu jest zaskoczeniem: na scenę wchodzi Edrisi z Roksaną, która znów trzyma bukiet białych kwiatów, a Roger w czerni stoi z boku sceny. Wedle opisu już umarł i jest tylko duchem. Nie bardzo to pasuje do tekstu. Już więcej sensu miała wrocławska realizacja Trelińskiego, w której to właśnie w ostatnim akcie Roger jest na łożu śmierci, a jego hymn do słońca jest ostatecznym odejściem w „życie po życiu”.

W ogóle jednak koncepcja starego Rogera i przeciwstawienie go „młodzikowi” Pasterzowi jest warta uwagi. Nigdy nie zastanawialiśmy się nad wiekiem króla, przyjmowaliśmy, że to wiek średni. Ale do wieku podeszłego pasuje zamknięcie, jakie cechuje Rogera – powstaje nie tylko konflikt cywilizacyjny, ale też konflikt pokoleń. Na plus temu spektaklowi można również zapisać, że jest dość dyskretny, nie ma w nim jakichś żenujących wygłupów jak np. w pamiętnej realizacji Warlikowskiego w Paryżu.

Opera jednak to przede wszystkim muzyka, więc jeszcze parę słów na ten temat. Szefem muzycznym był Yaroslav Shemet – orkiestra i chóry pod jego batutą brzmiały znakomicie (z poprawką na niełatwe warunki akustyczne). Roger rozśpiewał się na dobre właściwie dopiero w ostatnim akcie; wcześniej wibracja zacierała nader często linię melodyczną. Olga Pasiecznik jako Roksana też jakoś dziś wibrowała więcej niż zwykle. Edrisiego śpiewał Witalij Wydra pochodzący z Ukrainy, ale działający od lat w Polsce – trochę ostrą miał barwę głosu. Pavlo Tolstoy, niemal etatowy Pasterz na naszych scenach, też wydawał się trochę zmęczony, choć wciąż trzyma klasę. Ciekawa byłabym drugiej obsady (Roger – Mariusz Godlewski, Roksana – Anna Fabrello, Pasterz – Andrzej Lampert), ale już niestety nie mogę zostać.

Nadmienię jeszcze, że nad sceną wyświetlany jest tekst – z jednej strony to dobrze, bo wiemy, o czym mowa, z drugiej niestety nader często wywołuje rozbawienie i refleksję, że można napisać genialne dzieło muzyczne do, co tu dużo gadać, grafomańskich słów. Cóż, takie czasy i taka estetyka.