Filończyk w przelocie

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj

W chwili przerwy w zagranicznych występach mieliśmy rzadką okazję posłuchać Andrzeja Filończyka z Michałem Bielem na recitalu w Studiu im. Lutosławskiego, zainicjowanym przez Operę Narodową.

28-letni baryton zaczął światową karierę bardzo wcześnie. Przewidywałam to zresztą osiem lat temu pisząc po jego debiucie w poznańskim Teatrze Wielkim, że jeszcze będzie o nim głośno. No i rozpędził się: po studiach we Wrocławiu, warszawskiej Akademii Operowej i Studiu Operowym w Zurychu ruszył w świat. I choć pandemia trochę przyhamowała ten pęd – nie udało mu się pobić rekordu młodzieńczości debiutu polskiego śpiewaka w Met (cały czas zatem rekord ten należy do Mariusza Kwietnia) i w ogóle tam jeszcze nie dotarł – to wciąż chcą go na większości ważnych scen. Ten rok rozpoczął w madryckim Teatro Real (La Bohème), potem był Paryż (Manon Masseneta), występy z monachijską Bayerische Staatsoper w Hongkongu (Die tote Stadt Korngolda), Monachium (Łucja z Lammermoor), londyński Royal Opera House (Don Pasquale Donizettiego), znów Paryż (Cyrulik sewilski), Pesaro (Hrabia Ory Rossiniego) i tak można wymieniać i wymieniać, co miesiąc gdzie indziej. W najbliższych miesiącach znów Londyn, Paryż i Neapol. Listopad akurat ma luźniejszy, więc mógł u nas wystąpić.

Był to – jak zapowiedziano – recital laureatów 9. Międzynarodowego Konkursu Wokalnego im. Stanisława Moniuszki, który odbył się w maju 2016 r.: Filończyk otrzymał wówczas I nagrodę w kategorii głosów męskich i parę nagród specjalnych, a Michał Biel – dla wyróżniającego się pianisty. Ten ostatni jest dziś jednym najlepszym w tej dziedzinie (jest nie tylko pianistą towarzyszącym śpiewakom, ale i tzw. korepetytorem) na polskim polu i również ma uznanie na świecie.

Pierwszą część wypełnił cykl Dichterliebe Schumanna. Śpiewak od razu ujął barwą głosu, którą mu po prostu natura dała – już wówczas, kiedy słuchałam go w Poznaniu, pomyślałam, że to głos na światowe sceny, u nas rzadko się takie słyszy. Ekspresja silna, nawet czasem zaskakująca – najbardziej zaskoczyło mnie Ich grolle nicht, śpiewane jakby z zawziętością („właśnie że się nie dam, nie będę się skarżył”). Były też momenty subtelniejsze, ale całość była właśnie mocna – taka interpretacja, ten jego poeta nie był wydelikacony, tylko brał się za bary z życiem.

Piszemy o tym, co ważne i ciekawe

Z tej ciąży nie ma już co zbierać, mówi lekarz na USG. „I czego pani od nas oczekuje?”

Nie wrócę do ginekologa, który prowadził moją ciążę, bo musiałabym skłamać, że poroniłam, opowiada Wioletta. Przez kilka tygodni żyłam jak tykająca bomba, nie jadłam, nie spałam, wyznaje Karolina. Obie przerwały ciążę w drugim trymestrze.

Agata Szczerbiak

Bardziej zróżnicowana była część druga, począwszy od Złotej rybkiKozaka Moniuszki, a po nich jeszcze arii Janusza z Halki (bardzo pasuje do tej roli), kilka arii z wykonywanych ostatnio na światowych deskach oper: I Puritani Belliniego, Don Pasquale, Die tote Stadt (świetna!) i na koniec przebój: aria Figara z Cyrulika, zaśpiewana efektownie i z prawdziwym humorem. Na bis jeszcze trzy pieśni Karłowicza. Trzeba powiedzieć ogólnie, że śpiewanie Filończyka nie jest kameralne – jest zdecydowanie na dużą scenę. I dodam, że jak zwykle z prawdziwą przyjemnością obserwowałam pianistę, który z wrażliwością, subtelnie, dopełniał ten teatr.

Ciekawe, kiedy znów naszego barytona w Polsce usłyszymy. Chyba trzeba będzie go śledzić za granicą, podobnie jak Krzysztofa Bączyka. A tutaj można odsłuchać dwójkową Cafe Muza z Filończykiem jako gościem.

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj