Patriarchat czyli okropności wojny
W inscenizacji Mocy przeznaczenia Giuseppe Verdiego w Operze Narodowej Mariusz Treliński chciał zawrzeć całkiem trafne idee, ale – jak zwykle – nie bez kłopotów.
W jednym z wywiadów reżyser mówił: „W Mocy przeznaczenia oglądamy spektakularny rozpad świata patriarchatu, trzy etapy dekonstrukcji społecznej. Najpierw świat prosperity, samozadowolenia, narcystycznej dumy, powiedziałbym, że quasi-nazistowskiej energii. Ta euforia prowadzi do drugiego etapu – wojny, która jest upadkiem absolutnym, rozbiciem wszelkich struktur. W finale, to etap trzeci, widzimy post apokaliptyczny świat, ludzi żyjących w tunelach metra. Zgliszcza starego i początek jakiegoś nowego świata„.
Że wojna jest domeną patriarchatu, to oczywiste stwierdzenie. Kwestie honoru, w imię którego trzeba mordować – także. Hierarchia wojskowa i kościelna również wynika z tego systemu. I choć słowa „wojna jest piękna, niech żyje wojna” intonuje kobieta – Preziosilla (strasznie to brzmi dziś, kiedy za granicą mamy prawdziwą wojnę…), jest ona tu tylko narzędziem. To wszystko w tej operze się znajduje. Reżyser dodaje jednak elementy nowe. Markiz Calatrava, ojciec Leonory, ginie co prawda na początku opery, jednak grający go Tomasz Konieczny pojawia się znów jako Ojciec Gwardian, umieszczający zbiegłą Leonorę w pustelni – i powstaje w ten sposób figura ojca. To też można zrozumieć, choć trochę to naciągane. Wymyślone na muzyce uwertury urodziny Leonory, obchodzone na czymś w rodzaju parteitagu faszystów pod wodzą jej ojca, też właściwie treści nie zakłócają, bo potem już akcja idzie swoim biegiem.
Inne dodatki są jednak mało zrozumiałe. Dlaczego Leonora ucieka samochodem (akcja jest uwspółcześniona) i doznaje wypadku przed samym klasztorem? W libretcie dramaturga spektaklu Marcina Cecki możemy przeczytać, że do tego klasztoru trafia oszołomiona po owym wypadku (i dlatego Gwardian kojarzy się jej z ojcem). Jak to jednak pogodzić z tekstem, w którym bohaterka oświadcza, że przysyła ją ojciec Cleto, czyli że jak najbardziej świadomie trafiła tam, gdzie miała trafić? Zresztą w operze przybywa tam w męskim przebraniu i mnisi nie orientują się z początku, że jest kobietą – tu jest inaczej, więc tekst się nie zgadza. Inna sprawa: w tym spektaklu w finale Leonora błąka się po ruinach metra (po wojnie), choć w operze jest w swojej pustelni – co również wnioskujemy z tekstu. I tak dalej, i tak dalej – typowe dla realizacji Trelińskiego sprzeczności, jest tego dużo więcej.
Ale drażni przede wszystkim hałas obrotówki, szum i skrzypienie. Ta maniera, a nawet obsesja ciągłego kręcenia się i zmiany obrazów, pojawia się już w kolejnym spektaklu tego reżysera. Rozumiem, że Treliński tęskni za kinem i możliwością ciągłego ruchu kamery, ale może lepiej to rzeczywiście robić w kinie? Co z tego, że to efektownie wygląda, jeśli przeszkadza muzyce? Może w Met, gdzie ta realizacja ma w przyszłości zostać pokazana, obrotówka jest cichsza.
Mimo to warto – jeśli się uda – zajrzeć na ten spektakl (tak samo jak w zeszłym tygodniu: we środę, piątek i niedzielę), głównie z powodu niektórych śpiewaków. Znakomita jest Izabela Matuła jako Leonora. Jej ukochanym Alvaro jest Tadeusz Szlenkier, który w ostatnich latach (odkąd więcej śpiewa w Niemczech) zrobił ogromne postępy. Bratem Leonory, przyjacielem i wrogiem Alvaro, jest również świetny Krzysztof Szumański. Tomasz Konieczny bardzo pasuje do „figury ojca”, towarzyszącym mu bratem Melitone jest też dobry Dariusz Machej. Inne poboczne role też wypadają świetnie, może poza zbyt rozwibrowaną Moniką Ledzion-Porczyńską jako Preziosillą. Patrick Fournillier prowadzi spektakl z werwą. I tak się zastanawiam – dlaczego właściwie ta opera jest w Polsce tak rzadko wykonywana? Tę inscenizację zawdzięczamy zresztą Peterowi Gelbowi, bo to był podobno jego pomysł.
Komentarze
Tunele metra???
Przecież „2033” to staroć już jest.
Tia… 18 lat. Ale dziś ukrywanie się w metrze to nie żadna dystopia, a dzieje się tak bynajmniej nie w Rosji, tylko w kraju, który Rosja napadła… 🙁
No tak, „niech żyje wojna” Preziosilli robi na prawdę mrożące wrażenie. Nie da się zresztą oglądać tego przedstawienia bez odniesień do obecnej sytuacji w Ukrainie. Taki czas.
Mnie obrotówka nie przeszkadzała (siedziałem w IX rzędzie na parterze). Sam pomysł dramaturgiczny zresztą też nie. Uważam, że reżyser ma prawo do (nawet daleko idącej) interpretacji czy nawet zmiany libretta, byle było to spójne i przekonywało. Pan Mariusz Treliński miał już bardziej „odjechane” pomysły, więc ta inscenizacja mnie nie raziła.
Co do wykonawców: rzeczywiście Izabela Matuła jest świetna. Przede wszystkim wokalnie, ale też aktorsko. Brawo!
Tadeusz Szlenkier – ok. O Tomaszu Koniecznym nie ma co mówić. Wiadomo! Klasa. Monika Ledzion-Porczyńska zbyt ostra.
Dwa zaskoczenia w tej obsadzie: młody bas – Michał Romanowski, jako Alcade. Nie miałem okazji jeszcze go słuchać, a z tego co zaprezentował w tej niewielkiej partii, to bardzo ciekawie się zapowiada. Chętnie usłyszał bym go w czymś większym.
No i Krzysztof Szumański, który w ogóle mi się nie podobał. Tzn. Aktorsko w porządku, ale głos… Bezdźwięczny. Jakby drewniany. Ja byłem na premierze, więc może D.Sz. miała więcej szczęścia, bo np. tego 13.01.2023. Pan Szumański był niedysponowany a w niedzielę już nie… No nie wiem. Wg mnie partia go przerosła.
I to tyle. Dobrze, że mamy „Moc przeznaczenia” w repertuarze. Obejrzeć i posłuchać (poza Panem Szumańskim) – warto!
Szumański beznadziejny, a Konieczny w każdej roli po prostu ryczy, a nie śpiewa, chyba pani Dorota powinna uszy przetrzeć
A mnie podobał się Szumański, a Konieczny mnie nie zachwycił, wg mnie śpiewał często wysilonym głosem.
Matuła była świetna, potrafiła też śpiewać cicho, czego nie potrafią niektóre sopranistki śpiewające tylko pełną mocą. Szlenkier też mi się podobał, ale momentami niestety śpiewał trochę pod dźwiękiem.
A jak Państwo znajdują orkiestrę? Byłem na Traviacie w maju 2022, i teraz orkiestra grała wg mnie lepiej, szczególnie blachy. Podobał mi się też chór, o wyrównanym dźwięku. Odnoszę wrażenie że zespół TWON naprawdę się spiął przy tej realizacji.
Ja jestem bardzo usatysfakcjonowany spektaklem, który jest wg mnie na światowym poziomie: oryginalny, konsekwentny, z przesłaniem i atrakcyjny wizualnie, momentami wyrafinowany i wzruszający. Zabiegi reżysera uczytelniły akcję, uwspółcześnienie nadało wiarygodności. Dla porównania polecam spektakle na youtube, w których śpiewacy w odprasowanych mundurach galowych z medalami wypadają mniej wiarygodnie jako postacie sponiewierane życiem, mimo bezsprzecznych walorów muzycznych.
Obrotówka niestety trochę hałasowała – fakt, ale ja „kupuję” to w pakiecie.
PS.
Lekki zgrzyt estetyczny to rozrzucanie styropianów z jedzeniem w ostatnim akcie, w które finalnie upada Don Alvaro. Czy to było konieczne?…
Nie powiedziałabym, że Konieczny ryczy, raczej, że… śpiewa tubalnie. I dlatego, tak jak wspomniałam, „pasuje do figury ojca” 😉 Szumański w niedzielę był w porządku.
Obrotówki nie kupuję, jeśli ma hałasować – a ja siedziałam w XVI rzędzie i hałas raził mnie zwłaszcza na pianach. Gdyby ten ruch był jeszcze na tyle przemyślany, że odbywałby się na tutti orkiestry, wtedy ten rzęch może by zginął. Ale do tego trzeba byłoby myśleć też muzyką, a nie tylko obrazem.
Ale gdyby obrotówka nie hałasowała, to byłabym gotowa to przyjąć.
Ta werwa u Maestro powodowała ordynarne brzmienie orkiestry. Szkoda, bo kto jak kto, ale ta orkiestra potrafi zagrać z wyczuciem i kulturą. Ponieważ siedziałam na premierze na 2 balkonie, to dźwięki obrotówki do mnie nie dochodziły. Jeśli chodzi o śpiewaków, to oczekiwałabym od najlepszej sceny w Polsce wyższego poziomu. Don Carlo nie był w formie, Leonora miała dobry tylko 4 akt, Don Alvaro śpiewał bez blasku i dość siłowo. I zgadzam się z PK co do Preziosilli. No cóż, w realizacjach Mariusza Trelińskiego często sfera muzyczna schodzi na drugi plan. Szkoda, bo ten spektakl uważam reżysersko za bardzo udany. Gdyby do niego dodać godną warstwę muzyczną mielibyśmy udaną realizację. Będę wypatrywać recenzji z MET. Ciekawe kto będzie w obsadzie.
No to chyba dobrze wyszłam na tym, że poszłam w niedzielę 🙂
Off topic – przed jutrzejszym wieczorem: https://www.facebook.com/paszportypolityki/videos/706815427496199/ (początek rozmowy od 2:20)
Król jest jednak nagi
Faktycznie byliśmy z Panią Dorotą na różnych spektaklach. Na premierze muzycznie było źle, wokalnie tylko pani Matuła się broniła. Inscenizacja wtórna, panie w podkolanowkach/ kozaczkach jak w każdym przedstawieniu pana Trelińskiego. Obrotówka trzeszczała również na II balkonie, tylko wzmocniona.
Ile jeszcze takich samych inscenizacji zrobi ten zespół, nudny jak stare małżeństwo. Żadne filozofie i tłumaczenia zamysłu reżysera nie przykryją mizerii artystycznej tego spektaklu.
I jeszcze pytanie: dlaczego Pani nie recenzowała premiery piątkowej? GW również. Tym sposobem w sobotę jedyne co można było przeczytać o tej premierze to kto z kim przyszedł i kto miał nasutniki (sic!) przebijające przez tkaninę podobno tandetnej sukienki…..
Co do pań, zapomniałam wspomnieć o… playboyowskich króliczkach, które odgrywają w tym spektaklu nie wiedzieć czemu istotną rolę.
Dlaczego nie recenzowałam premiery piątkowej – odpowiedź jest prosta i do sprawdzenia na tym blogu: bo pojechałam do Katowic na inaugurację organów NOSPR. Natomiast recenzentka „GW’ pod swoim tekstem wyraźnie napisała: „Oglądałam premierowe przedstawienie 13 stycznia 2023 roku”.
Pytanie bardzo off: czyjego autorstwa Chopin za plecami Pani Redaktor?
Prof. Mieczysława Tomaszewskiego. Ale to tylko jedna z wielu książek o Chopinie i wokół Chopina, jakie mam.
Niestety Martha Argerich ma kłopoty z sercem i koncerty w Lyonie, Rzymie odwołano.
https://www.radioclassique.fr/classique/martha-argerich-souffre-dun-probleme-cardiaque-a-81-ans-la-pianiste-doit-a-nouveau-annuler-des-concerts/?xtor=CS1-3048&fbclid=IwAR1Nyn0IbjtaMDvzjvnIWRXBCsvWmbSEeQYwSCwbIrcazdlO_lHl8weKisI
Życzymy Maestrze dużo zdrowia!
Dwa off-topics, oba pianistyczne:
1. Dla sympatyków Piotra Anderszewskiego, jeśli dobrze rozumiem, to będzie transmisja na YT jego koncertu w sali Gulbenkian w Lizbonie, w najbliższy piątek:
https://gulbenkian.pt/musica/agenda/concerto-imperador-3/
Znów V koncert Beethovena „Cesarski”. Słyszałam, gdy PA grał ten konert we Wrocławiu w 2021. ale to było takie nowe i zaskakujące nieco, że trudno mi było się skoncentrować i niewiele pamiętam. Ach cieszę się 🙂
2. Może nie wszyscy zauważyli, ale zaszła korzystna (w moim przekonaniu) zmiana w repertuarze FN. W kwietniu zamiast Garrica Ohlsona zagra, jak to mówimy w domu, „prawdziwy” Hamelin. I to zagra znów koncert Brahmsa. Znów, bo do tej pory pamiętam, jak wyszłam zachwycona w grudniu 2016 roku. Wówczas był to II koncert B-dur. Byłam nawet bliska pójść jeszcze raz na ten sam koncert po piątku, w sobotę, ale chyba ostatecznie tego nie zrobiłam. Teraz będzie grał I koncert d-moll. Jeszcze są bilety!
@Frajde
Chyba wiesz, a jak nie to na wszelki wypadek – ten koncert Brahmsa wisi na kanale YT FN.
https://www.youtube.com/watch?v=A2PTTyTkJLY
@mti
Nie, nie wiedziałam! Nie zaglądałam nigdy na ten kanał, widać niesłusznie. Wielkie dzięki 🙂
@mtl, nie @mti, przepraszam… 🙂
Odwołanie koncertu (i recitalu!) Garricka Ohlssohna, nawet jeśli (częściowo) zastąpi go Marc -Andre Hamelin, to korzystna zmiana? U mnie przede wszystkim rodzi się pytanie o powód tego odwołania, zwłaszcza w kontekście różnych smutnych doniesień, które ostatnio czytamy niestety coraz częściej . Może ktoś coś wie?
Bardzo fajna rozmowa wspomnień, po części też moich, bo trwam przy Polityce od liceum.
A gala wtorkowa i nominowani bardzo interesujący.
Pozdrawiam Frędzelki. 🙂
Mam teraz tylko takie pytanie, czy to co było widoczne jako organy w sali NOSPR, to była tylko atrapa? Czy wiedzą Państwo ile czasu zabrała sama instalacja organów?
Pozdrawiam, trzeba się tam wybrać na Bacha. Przy takich organach to pewnie Boga słychać na sali.
@zos
Dodałam w nawiasie, że w moim przekonaniu to korzystna zmiana. Jeśli w grę wchodza względy zdrowotne, to oczywiście życzę Panu Ohlssonowi jak najlepiej. Natomiast muzycznie to dla mnie nieporównywalne światy, na korzyść oczywiście Marca-André Hamelin.
Byłam kiedyś, lata temu, w FN na koncercie Garrica Ohlssona. To był jakiś koncert rocznicowy chopinowski. Grał koncert e-moll lub f-moll, nie pamiętam. I to było trudne przeżycie, bo miałam poczucie, że artysta ten koncert po prostu odbębnił. Nie było w tym żadnej próby wirtuozerii, współpracy z orkiestrą. Zapamiętałam to sobie, zniechęciłam się.
Ohlsson jest nierówny, nie wiem, czy to kwestia humoru, czy czegoś innego, ale czasem jest genialny, a czasem rzeczywiście odbębnia. Co do występów w Polsce, wciąż widnieją na jego stronie dwa wrocławskie koncerty w NFM: chopinowski recital 26 stycznia i nazajutrz IV Symfonia „Koncertująca” Szymanowskiego – ambitnie. Koncertu warszawskiego tam nie ma, 22 kwietnia ma grać Rach 3 z BBC Philharmonic w Manchester, więc rozumiem, że uznał ten występ za ważniejszy (i oby mu zdrowie dopisywało). Ale u Hamelina też tego koncertu nie ma (jeszcze?). Pozostaje wierzyć informacji z FN, a cieszyć się jest z czego, bo to wielki artysta. Wspaniałe były jego recitale parę lat temu w Warszawie (2018, na Chopiejach) i w NOSPR (2019), a po tym drugim koncercie miałam też okazję przekonać się, że jest to nie tylko genialny pianista, ale też człowiek o głębokiej wiedzy i kulturze osobistej. Na Brahmsie sprzed kilku lat w FN (jeszcze z Kaspszykiem) akurat nie byłam, bo siedziałam wtedy w Gdańsku na Actus Humanus, więc bardzo dziękuję @ mtl za link.
@ Berkeley special – tak, to, co było widać najpierw, to była zręczna atrapa. Nad organami pracowano te kilka dobrych lat od otwarcia sali; jak się odbywał montaż, nie wiem, miejscowi mogą pewnie powiedzieć coś więcej. Podobno znakomity był recital prof. Juliana Gembalskiego, który współprojektował ten instrument i potrafi z niego wydobyć niesamowite brzmienia.
Bardzo dziękuję za potwierdzenie o tej atrapie. Miejscowi twierdzą, że nie zorientowali się, że to była atrapa. Chodzili na koncerty inne niż organowe, zatem… a na organowych byli gdzieś indziej tam na Śląsku/Zagłębiu…. Ha ha ha. Teraz pewnie pójdą bardzo chętnie właśnie tam. Słyszałam wywiad z prof. Gembalskim – bardzo ciekawy.
Pozdrawiam.
Dla zainteresowanych dalej o organach w NOSPR:
https://dziennikzachodni.pl/nowe-organy-w-nospr-w-katowicach-trwa-montaz-i-budowa-do-tej-pory-w-duzej-sali-koncertowej-byla-atrapa-instrument-zrobila-firma/ar/c3-15712354
Pozdrawiam.
OT: Niech żyje blog! Mam bilet na Orlińskiego w FN!
To widzimy się jutro, a właściwie już dziś 😉
Do zobaczenia!
Organów ranking własny sprzed lat czterech:
http://www.voxhumanajournal.com/szostak2018.html#:~:text=The%20console%20of%20the%201932,largest%20organ%20in%20the%20world.
P.S
Nie ma w nim Shanghai Oriental Art Centre, największych chyba w Azji a których miałem okazję słuchać regularnie przez kilkanaście lat.
@Nowowiejska
Czy ktoś tu rozdawał bilety na JJO? Coś przegapiłem?
Nie rozdawał, ale nowowiejska ogłaszała, że poszukuje, i widocznie ktoś jej odpowiedział na priva 🙂
@ tomek T.T.
Dziękuję za tekst o o organach. Bardzo ciekawy, choć z żalem zauważam, że nie ma w żadnym z rankingów moich ulubionych orgranów oliwskich (z katedry w Gdańsku-Oliwie).
To jest ranking co do rozmiarów 😉
Z innej beczki: ogłoszono International Classical Music Awards. Są i polonica, ale tym razem nie w płytach.
https://www.icma-info.com/winners-2023/
Scena obrotowa może i zgrzytała ale miała też pozytywny efekt: wytwarzała ruch powietrza, co w nabitej aż po szwy sali było nieocenione (panie siedzące obok mnie w 4 rzędzie aż okrywały się szalami 😉
P.S Pani Matuła rzeczywiście znakomita
@Dorota Szwarcman 10:40
Potwierdzam 🙂
Bardzo dziękuję za ten ranking organów i to podsumowanie co tu porównuje się. Zastanawiałam się nad tym właśnie – co się porównuje i jak. No to wiem.
Pozdrawiam.
Frajde, ja nie kwestionuję lubienia organów oliwskich, tylko chciałem powiedzieć, że one są atrapą. To znaczy to, co widać, ocalone przed rożnymi wydarzeniami (ze współczesnym złodziejstwem włącznie), służy za ładną atrapę, a z tyłu są ani dobre, ani ładne, ani w ogóle fajne organy typu organy, jak w każdym bogatszym kościele. Można i tak, zawsze to lepsze niż parapet. Co zaś do rankingu według wielkości, to te największe organy z Passau charakteryzują się tym, że nikt poważny nie chce na nich grać i służą za instrument parafialny. Wielkość ma tu niewielkie znaczenie, inaczej niż u Wodzów. 😛
Wielki Wodzu, czytam z zainteresowaniem. Nie znam się na organach od strony technicznej. Organów oliwskich słuchałam w życiu dużą ilość razy i ich potęga, a jednocześnie niuanse dźwiękowe, zawsze robiły na mnie wrażenie. Ta ilość rejestrów i piszczałek, które posiadają brzmi, jakby były jednak czymś więcej niż organy w bogatym kościele. Ale też nie mam porównania. Myślę, że jest w tym, co piszesz trochę prawdy (w Gdańsku sporo rzeczy można uznać za „atrapy”, jak patchworkową odbudowę Głównego Miasta), ale myślę, że jest też w tym trochę przesady. Z przedstawionego powyżej artykułu, pozostaje pogodzić mi się z tym, że to nie jest taki instrument, jak do tej pory myślałam.
Nigdy nie słyszałam tych organów w Oliwie, ale ich dźwięk na Youtube robi na mnie wrażenie (chyba takie, jakie sobie JSB wykoncypował). Rafał Blechacz marzył sobie, aby zostać organistą. No, nie wyszło mu, ale podobno lubi sobie czasem coś na organach zagrać.
Pozdrawiam.
Mam wciąż w oczach i uszach wielokrotnie oglądane poznańskie przedstawienie „Mocy przeznaczenia” w ascetycznej, lecz wysmakowanej inscenizacji Skolmowskiego (z czasów, kiedy jeszcze był Robertem, a nie Roberto) z Kujawińską (później wznowienie z Kubiak), Drabowiczem i Kałudowem – ale nie wchodziłem w niedzielny wieczór do TW-ON z jakimikolwiek uprzedzeniami; wręcz przeciwnie, z życzliwą ciekawością. Tradycyjnie zasiedliśmy w sektorze dla niedosłyszących i niedowidzących (rzędy 1-4), bo z doświadczenia wiemy, że im dalej tym trudniej z percepcją.
Ktoś (Piotr Kamiński?) kiedyś zdekonstruował warsztat reżyserski Trelińskiego, pisząc że jest to reżyser, który nie potrafiąc sobie poradzić z postaciami, które są w libretcie, chętnie wprowadza na scenę te, których tam nie ma: tutaj mieliśmy (oprócz tradycyjnych króliczków i chowania chóru) snującego się tu i ówdzie ducha ojca, czyli Tomasza Koniecznego w roli potrójnej. Ja dodam od siebie, że Treliński przypomina mi takiego chłopca, który ma kilka swoich ulubionych klocków lego i z uporem godnym lepszej sprawy próbuje montować je do każdej konstrukcji, bez względu na to, czy one tam pasują, czy też nie. Nadużywanie obrotówki nie jest niczym nowym – proszę przypomnieć sobie choćby „Turandot”. Skoro już ta karuzela musi się nieustannie kręcić, to przecież puszka smaru nie obciążyłaby nadmiernie budżetu?
Oryginalne libretto nie jest może arcydziełem logiki, ale przecież widz operowy wchodzi na widownie przygotowany, z aktywowanym suspension of disbelief, i nie oczekuje, że wszystko będzie mu się zgadzać ze wszystkim na poziomie precyzji oferowanej przez filmy dokumentalne. Tym bardziej drażnią mnie próby unowocześniania i „reinterpretacji” inscenizacji, czasem w imię pysznej lecz próżnej ambicji przyciągnięcia młodzieży do opery, a przeważnie w ramach (napędzanej rozbuchanym ego) „polemiki” czy „dyskusji” z twórcą. Verdi nie przewidział postindustrialnych dystopii? Tym gorzej dla niego, bo Treliński tak.
No i ta krucha logika po „ulepszeniach” Trelińskiego kruszy się jeszcze bardziej. Drugi akt zamiast w oberży dzieje się w klubie nocnym (tylko nie wiadomo, dlaczego trafiają do niego pielgrzymi), zamiast dużej sceny zbiorowej mamy sekwencję jakichś mało powiązanych ze sobą scenek, Leonora (zamiast chować się w tłumie, którego nie ma) niemalże tuli się do brata, który uporczywie jej nie rozpoznaje, rozpytując Trabucca, kimże ona jest. A potem Leonora rozbija przypadkiem (?) samochód w pobliżu klasztoru, do którego i tak miała trafić. Tu staje mi w oczach świeżo obejrzana brawurowa ekranizacja powieści Agaty Christie „Why Didn’t They Ask Evans” (w której bohaterka celowo rozbija się samochodem o bramę rezydencji, do której planowała przeniknąć). Ów klasztor przenosi się zresztą automagicznie w akcie czwartym na zrujnowaną stację metra (o której Leonora śpiewa, że jest to poświęcona ziemia). Potencjalnie śmiertelnie ranny Don Alvaro, rześko wstaje i odśpiewuje na stojąco duet z Don Carlo. Potem porusza się o kuli, jednak gdy wyjmuje nóż do pojedynku, cudownie zdrowieje. I tak dalej…
Podsumowując, skoro Trelińskiemu ciążą ograniczenia operowe i ucieka w projekcje wideo oraz kręcenie sceną i nieustannie próbuje opowiadać jakieś własne historie – może warto wrócić za kamerę? Bo wychodziłem z przykrym uczuciem, że szkoda śpiewaków i orkiestry na taką inscenizację.
„Może warto wrócić za kamerę” = moje słowa, które powtarzałam już w przerwach spektaklu (kilkoro znajomych świadkami) 🙂
Obsesja obrotówki rozpoczęła się chyba od początku zaistnienia „nowej”, czyli od premiery Traviaty. A potem była już praktycznie w każdym przedstawieniu. Najgorzej w Halce – może zakręcić się w głowie, ale pewnie reżyserowi o to chodziło, bo cały spektakl jest jak w pijanym widzie. Jak góry, to wóda, albo i gorzej…
Wyżej wymienionych bzdur w libretcie dramaturga tego spektaklu już nawet nie chciało mi się wyliczać, tyle ich jest. Cała koncepcja może by się nawet broniła, gdyby użyć do niej trochę inteligencji. Także muzycznej.
@Wielki Wódz i @Frajde
A nie akustyka kościoła sprawia, że organy oliwskie brzmią „potężnie”? Tak mówili też o instrumencie Sauera (w prospekcie Englera) ze św. Elżbiety we Wrocławiu, że to przeciętny instrument, ale akustyka… Niestety, akustyka po pożarze jest inna na moje ucho.
Nie wiedziałem, że organy w Licheniu takie gigantyczne. Ale tam wszystko kolosalne… Sądziłem, że resztki organów Sauera z Jahrunderthalle przeniesione do katedry wrocławskiej największe w Polsce.
Trudno mi wypowiedzieć się o akustyce Katedry Oliwskiej. Ja jednak wierzę w te organy… Dodatkową atrakcją jest fakt, że znajdują się tam dwa prospekty; jeden właściwy z tyłu i drugi w transepcie. Grać można na obu z prospektu głównego, bo są ze sobą, zdaje się, połączone. Zatem mamy prawdziwy efekt stereo 🙂