Orfeusz – nowa rola JJO

Właściwie już nie tak całkiem nowa, bo od września, ale w końcu dotarł z nią do Warszawy, do Filharmonii Narodowej.

Na początku było sześć spektakli Orfeusza i Eurydyki Christopha Willibalda Glucka (w wersji z 1762 r.) w paryskim Théâtre des Champs-Elysées w ascetycznej reżyserii Roberta Carsena, z Regulą Mühlemann jako Eurydyką oraz z Orkiestrą i Chórem „Balthasar Neumann” pod batutą Thomasa Hengelbrocka. Z tymi samymi muzykami w październiku Jakub Józef Orliński wystąpił w koncertowych wykonaniach dzieła w Dortmundzie oraz w Hamburgu (w Elbphilharmonie). W listopadzie i grudniu – kolejnych pięć spektakli z naszym kontratenorem w roli głównej, tym razem w reżyserii Matthew Ozawy, w San Francisco Opera (recenzje stamtąd wrzucił tu niedawno jrk), a na koniec – dwa polskie wykonania z Il Giardino d’Amore i Stefanem Plewniakiem, w Szczecinie i Warszawie. Z polskim zespołem (teoretycznie Il Giardino d’Amore jest międzynarodowy, ale skład jest zmienny, a tym razem był prawie całkowicie polski) zamierzają nagrać to dzieło na3 płytę, tylko z inną Eurydyką – dziś śpiewała tę rolę Natalia Kawałek.

Tę samą wersję grali w FN już prawie 10 lat temu muzycy z Warszawskiej Opery Kameralnej z innym kontratenorem – Janem Jakubem Monowidem, natomiast teatr ten, już za czasów obecnej dyrekcji, wystawił tę wersję z barytonowym Orfeuszem – Arturem Jandą. Za to dyrygował również Stefan Plewniak, a partię Amora śpiewała ta sama co dziś Sylwia Stępień i to, co napisałam wówczas (że chwilami wibrowała zbyt silnie jak na tę stylistykę), jest nadal aktualne.

Nie wiem, jak było w Hamburgu czy Dortmundzie, w Szczecinie zapewne podobnie jak w Warszawie było to wykonanie semisceniczne. Bez kostiumów – główny bohater w garniturze koloru kawy z mlekiem, Eurydyka w prostej białej asymetrycznej sukni – ale z ruchem scenicznym, zwłaszcza Orfeusz chodził po całej estradzie. Już na samym początku, podczas pierwszego chóru, słychać było głośny śpiew, niemal krzyk rozpaczy Orfeusza – Euridice! Orliński nie tylko chodził po scenie, ale też przyklękał, nawet kładł się na podłodze. Amor śpiewał z balkonu, dopiero w finale pojawił się na scenie. Eurydyka początkowo rzeczywiście szła za Orfeuszem.

Paryski spektakl w reżyserii Carsena – to było kolejne wznowienie tej realizacji, która premierę miała jeszcze w 2006 r. w Lyric Opera of Chicago, a kilka lat temu była wznawiana w Paryżu (z Jarousskim i Patricią Petibon) i w Rzymie. Wnioskując z opisów i zdjęć całość spektaklu przedstawia się bardzo żałobnie, happy end jest tu więc trochę zgrzytem, ale i ulgą. Z recenzji spektaklu z San Francisco wynika, że tu było nieco inaczej – Eurydyka nie tyle zmartwychwstała, co połączyła się z Orfeuszem już poza życiem. W koncertowym wykonaniu w FN oczywiście tego typu interpretacje nie były możliwe; wszystko zostało po prostu zaśpiewane jak jest, a happy end był rzeczywiście bardzo happy – nawet został triumfalnie powtórzony na bis. Charakterystyczna dla Plewniaka energia, z jaką prowadził orkiestrę (i ona, i kameralny chór złożony ze śpiewaków m.in. FN i proMODERN, wypadli znakomicie), nadawała całości pozytywnego nastroju – choć oczywiście była i żałoba, ale wyjście z niej czuło się jako coś bardzo oczywistego.

Dawno nie widziałam tak pełnej sali FN – przybyli liczni fani JJO płci obojga; wielu z nich ustawiło się po koncercie w kolejkę po autografy (które śpiewak lubi dawać – lubi w ogóle kontakty z publicznością). Aż trudno było przecisnąć się do wyjścia.