Polin Festival, dzień ostatni

W niedzielę – skromny koncert kameralny przypominający Karola Rathausa i koncert Orkiestry Polskiego Radia pod dyr. Michała Klauzy, z bardzo mieszanym programem.

Rathaus to przypadek szczególny. W polskiej Wiki opisany jako polski kompozytor żydowskiego pochodzenia, w anglojęzycznej jako niemiecko-austriacki żydowski kompozytor, a w niemieckiej, żeby było śmieszniej – tylko jako niemiecko-austriacki. Po francusku jest natomiast kompozytorem wyłącznie polskim, a po rosyjsku chyba najzabawniej: niemieckim austriackiego pochodzenia. W ukraińskiej wersji czytamy: polski, niemiecki i amerykański kompozytor austriackiego pochodzenia – a właściwie mogliby napisać, że był twórcą ukraińskim… Bo urodził się w Tarnopolu w 1895 r., czyli w tamtejszych czasach – w cesarstwie austriackim, w rodzinie spolonizowanych Żydów (znamienne, że przez całe życie używał polskiej wersji swojego imienia). I można powiedzieć, że w Polsce jako takiej nigdy nie był: z rodzinnego miasta pojechał na studia do Wiednia, potem, za swoim profesorem Franzem Schrekerem – do Berlina, gdzie rozpoczął karierę, m.in. jako autor błyskotliwej muzyki filmowej. Po dojściu Hitlera do władzy przeniósł się do Paryża, potem do Londynu, wreszcie wylądował w Nowym Jorku, gdzie już pozostał do śmierci w 1954 r. Polski nigdy nawet nie odwiedził, ale Polakiem się czuł, działając w organizacjach polonijnych (ale też jednocześnie w żydowskich). W Ameryce był cenionym pedagogiem i o tej działalności pamięć jest żywa. Muzyka jego przypominana jest właściwie dopiero od niedawna.

Trudno się dziwić, ponieważ nie jest łatwa w słuchaniu – stylistycznie pomiędzy ekspresjonizmem i miejscami neoklasycyzmem, o brzmieniach chwilami szorstkich i zadziornych. Ale jest wartościowa i dobrze, że znaleźli się także w Polsce muzycy, którzy chcą ją grać (bo zwykle byli to wykonawcy zagraniczni). Karol Rathaus Ensemble założyła pianistka Aleksandra Hałat, skupiając wokół siebie kilkoro muzyków i w razie potrzeby dopraszając gości. Dziś słuchaliśmy Tria na klarnet, skrzypce i fortepian (1944), Suity na skrzypce i fortepian (1927), w której na skrzypcach zagrał Michael Guttmann, jeden z kuratorów festiwalu (tym razem prawie nie fałszował) oraz Serenadę na skrzypce, wiolonczelę i fortepian (1953). Warto było posłuchać, zwłaszcza że naprawdę dobrze wykonane (muzycy grali z rękopisów!) denerwowały tylko uparte oklaski między wszystkimi częściami, które zakłócały percepcję formy utworu jako całości.

Dawno nie słyszałam takiej mieszanki stylistycznej jak na finałowym koncercie. Przyciągnęła mnie głównie możliwość usłyszenia I Symfonii Paula Ben-Haima z 1940 r., napisanej już w ówczesnej Palestynie, dokąd kompozytor wyemigrował w 1933 r. z Niemiec (gdzie miał na nazwisko Frankenburger). Jego z kolei początki kariery przypominały te Pawła Kleckiego: również był młodym błyskotliwym dyrygentem i jednocześnie komponował. W Palestynie też prowadził działalność dyrygencką, a w kompozycjach chciał stworzyć nowy, izraelski styl. W I Symfonii, pierwszym utworze tego gatunku powstałym na tych ziemiach, skrajne części brzmią dość bojowo, a środkowa ma charakter nokturnu.

W drugim utworze przy dyrygenckim pulpicie Michała Klauzę zmienił kompozytor i dyrygent francuski Laurent Couson, autor muzyki filmowej m.in. do filmów Claude’a Leloucha. Yiddish Concerto na skrzypce i orkiestrę smyczkową napisał dla Michaela Guttmanna, który wystąpił oczywiście jako solista. Cóż powiedzieć, po prostu szmonces, inaczej mówiąc muzyka dla ludzi, bo widziałam zadowolonych.

Od tematów żydowskich przeszliśmy do chrześcijańskich, a to za sprawą… kompozytora z Krymu. Alemdar Karamanov (1934-2007) miał przy tym częściowo korzenie tureckie. Studiował w Moskwie, ale na Krym wrócił; był autorem hymnu Autonomicznej Republiki Krymu, ale też muzyki filmowej. III Koncert fortepianowy „Ave Maria” to muzyka instrumentalna o tematyce religijnej (części nazywają się: Zwiastowanie, Madonna z dzieciątkiem, Ukrzyżowanie) – forma dość oryginalna, choć można przypomnieć chociażby Siedem słów… Haydna czy w muzyce współczesnej dzieła Sofii Gubajduliny. Styl, jak by tu powiedzieć, eklektyczny, ale jakoś budzi szacunek; można posłuchać utworu tutaj. Solistą był znakomity pianista z Odessy, Alexey Botvinov. Na bis doprosił Michaela Guttmanna i razem zagrali Melodię Skoryka i Salut d’amour Elgara. Koncert był nagrywany przez Polskie Radio i zostanie odtworzony w poniedziałkowej Filharmonii Dwójki.