Salome i Brahms

Forma tego koncertu w FN była trochę „na odwrót” – koncert z solistą zwykle jest w pierwszej części, tym razem jednak stanowił finał.

W gruncie rzeczy większość publiczności zapewne właśnie z powodu tego finału przyszła (niektórzy nawet po raz drugi), ale przy okazji posłuchała jeszcze zupełnie innej muzyki. Pierwsza część koncertu miała swój temat: postać Salome. Najpierw Taniec siedmiu zasłon z opery Richarda Straussa – efektowny i dynamiczny, nawet bardzo, także dzięki poprowadzeniu przez Jonathana Darlingtona (do niedawna wieloletniego dyrektora opery w Vancouver). Potem balet Florenta Schmitta Tragedia Salome – ten kompozytor pozostaje w cieniu, być może dlatego, że był postacią kontrowersyjną, a w latach 30. przez pewien czas – sympatykiem nazizmu (później jednak bronił muzyków żydowskich). Działał też jako krytyk muzyczny. Żył długo, komponował dużo, a Tragedia Salome była jednym z najbardziej docenionych jego utworów. Ta muzyka oparta jest na porządnym rzemiośle i barwnej wyobraźni; stylistycznie ma pewne pokrewieństwo z Debussym. Pewną też analogią do debussy’owskich Syren jest użycie (tylko w jednym fragmencie) chóru żeńskiego. Dyrygent podczas owacji wielokrotnie na przemian pokazywał na orkiestrę (miejscową) i wznosił kciuki do góry, zadowolony ze współpracy.

Bohaterem drugiej części miał być Garrick Ohlsson na swoje 75. urodziny (które minęły 4 kwietnia), ale termin chyba był nieporozumieniem – dziś grał w Manchester, z BBC Philharmonic. U nas planowano, że wykona II Koncert Brahmsa. Ale Marc-André Hamelin, który go zastąpił, grał już tutaj ten właśnie utwór w 2016 r. (nagranie zresztą wciąż można obejrzeć). Ja zresztą nie byłam na tym koncercie, bo siedziałam wtedy w Gdańsku na Actus Humanus, ale pamiętam zachwycone głosy tu na blogu – wcześniej bywał u nas kilka razy, ale sprawiał wrażenie artysty dość chłodnego, choć niesłychanie sprawnego. Brahms to jednak całkiem inna historia. Od tego czasu gra tego pianisty coraz bardziej nabiera głębi, owszem, czasem pokazuje wirtuozerię, zwłaszcza na recitalach, ale nie jest to element dominujący. Dziś, z I Koncertem, również tak było. Może chwilami było zbyt masywne brzmienie, ale ogólnie, zwłaszcza w drugiej części, to wykonanie poruszało. Bis niestety był tylko jeden (wczoraj ponoć były dwa) – Reflets dans l’eau z cyklu Images Debussy’ego. Czysta poezja.