Trzy koncerty na orkiestrę
Finałowy wieczór festiwalu Kultura Natura był jednym z tych, w których bohaterem jest zespół. London Philharmonic Orchestra pod batutą Paavo Järviego pokazał, co potrafi.
Dyrygent ten nie jest związany z tą orkiestrą – jej szefem jest obecnie Edward Gardner, a Järvi wciąż stoi na czele Deutsche Kammerphilharmonie Bremen (z którą wspaniałe koncerty na warszawskim Festiwalu Beethovenowskim z symfoniami Beethovena i Schumanna wciąż pamiętamy), ale też jest głównym dyrygentem zuryskiej Tonhalle. Z londyńczykami było to więc pojedyncze spotkanie i aż podziw bierze, że tak owocne.
Trudno sobie wyobrazić te próby, jak intensywnie trzeba było pracować, aby uzyskać taki efekt. Może nawet trochę efekciarstwo. Finlandia Sibeliusa to patriotyczne dzieło z przełomu XIX i XX w., mające zagrzewać do walki o wolność, z przytupem wręcz dosłownie, bo rola szczególnie kotłów jest tu nie do przecenienia. Zupełnie na czym innym polega efektowność Koncertu na orkiestrę Lutosławskiego. Jest to utwór, którego charakter dokładnie odpowiada tytułowi: każdy niemal grający w nim muzyk musi koncertować. Zwłaszcza dęte, i drzewo, i blacha, ale też perkusja, no i smyczki oczywiście też, i fortepian, i harfy – no, każdego trzeba by wymienić, każdy ma w tym swoje cegiełki do precyzyjnego wstawienia. Szczególnie trudna jest część druga, w której wszystko było na swoim miejscu; w passacaglii co prawda obojowi pomyliła się jedna nutka, ale finał to już było zupełne wariactwo: aż mnie zatchnęło, kiedy usłyszałam to tempo. Żadna z polskich orkiestr nie byłaby w stanie tego tak wykonać, choć i z zagranicznych pewnie nie bardzo – tu przypomniało mi się niezbyt udane berlińskie wykonanie monachijskiej radiówki pod Marissem Jansonsem sprzed 10 lat. W tym tempie jeszcze zawrotniejsze wydawało mi się zakończenie, które następuje z wieloma zmyłkami po drodze, jak owe zakończenia bez końca w niektórych symfoniach Beethovena: i jeszcze jedną kropkę postawić, i jeszcze przytupnąć, i jeszcze raz…
Inna sprawa, czy takie wykonanie podobałoby się samemu kompozytorowi. Mam wrażenie, że jednak chyba nie bardzo – nie przepadał za zbyt szybkimi tempami. Przypomina mi się historia z prawykonaniem III Symfonii w Chicago pod Georgem Soltim. Kompozytor przywiózł nagranie do Warszawy i słuchaliśmy go w bibliotece Związku Kompozytorów Polskich. Mnie osobiście podobał się niezwykle energetycznie zrobiony początek utworu, ale Lutosławski powiedział, że on tego wykonania nie lubi właśnie dlatego, że ten początek jest zbyt szybki i energiczny, bo jego zdaniem „tej muzyce trzeba dać się wygrać”. Sam rzeczywiście później prowadził ją całkiem inaczej.
O ile dzieło Lutosławskiego rzeczywiście posłużyło efektowi, to V Symfonia Sibeliusa pokazała, że i zespół, i dyrygent są w stanie grać również piano, a przy okazji wydobyć różne niezwykłości i dziwności tego utworu. Finał był również efektowny, ale tym razem poprzez potęgę i triumfalizm. Trochę banałem było zagranie na bis Valse triste, ale to się samo narzucało. Muzycy pokazali przy okazji, że potrafią zagrać piano absolutnie eteryczne, na granicy niesłyszalności.
I tak efektownie skończył się festiwal. Jeszcze w tym sezonie w NOSPR trochę atrakcji – ja pewnie przyjadę na występ Joyce DiDonato z Il Pomo d’Oro.
Komentarze
Trzeci raz czytam dzienniki Kisiela, widać silniejsze to ode mnie. Wczoraj na balkonie taki otom fragment znalazł:
,,6 lutego, 1970: Wczoraj koncert w rocznicę śmierci Grażyny Bacewicz —smutno, ludzi mało, a jednak wspominanie to czynność przykra, niewesoła. Sporo muzyki, najlepszy chyba, choć bardzo tradycyjny, Koncert na smyczki z 1948 roku. Ale ten brak zainteresowania jest okropny — Grażyna taki miała namiętny stosunek do twórczości, przykro pomyśleć, że publiczność tak mało to docenia. Jej muzyka zrobiła na mnie wczoraj wrażenie bardzo dojrzałej i jakoś, formalnie, wręcz wytwornej, ale trochę jest nijaka, a publiczność właśnie lubi rzeczy wyraźne, plakatowe — ot, taki Penderecki, znacznie mniej pracując, „wskoczył” od razu. Tak jak w przypowieści o robotnikach w winnicy: później przyszedł, a dostał to samo! (A raczej dużo więcej)”
Dobrego tygodnia życzę wszystkim!
No bo tak właśnie wtedy było: Penderecki – młody pistolet awangardy, Bacewicz – klasyczna elegancja. Bacewicz jednak wraca, a Penderecki… nikt by nie przewidział wtedy jego metamorfozy 😉 Dzień dobry 🙂
Wczorajszy koncert był fantastyczny. Oczywiście publiczność dała się nabrać na finał symfonii Sibeliusa i prawie przerwała go oklaskami. No i podczas bisu – przez cały czas – dzwonił alarm w smartfonie kogoś siedzącego blisko orkiestry. Mam nadzieję, że to nie wystraszy wczorajszych wykonawców przed powrotem do Polski.
I jeszcze były oklaski po I części Lutosławskiego 😛
A w tym momencie symfonii Sibeliusa zawsze się boję, że ktoś się wyrwie… faktycznie, wczoraj mało brakowało.
Szczerze mówiąc, dziwi mnie to notoryczne podkreślanie, że publiczność klaszcze między częściami, komuś zadzwonił telefon itp. Wielokrotnie, siedząc w „dziennikarskim” rzędzie (np. podczas trwania przesłuchań Konkursu Chopinowskiego) słyszałem głośne, niedyskretne komentarze wybranych krytyków muzycznych, na co nikt nie ośmielił się zareagować. Jeśli już się czepiać, to wszystkich!!!
@Dariusz.Marciniszyn
Ależ należy. Choć skoro większość z nas nie siedzi na takich miejscach, to raczej nie do nas to apel. Ale należy.
Mi i w przerwach takie nachalne, negatywne komentarze potrafiły zaburzyć odbiór. Poddać w wątpliwość własne odczucia, czy też na tyle zirytować, że trudno było się skupić na samej muzyce po powrocie z antrakciku. Ale no cóż, naiwnie byłoby sądzić, że tacy zaaferowani sobą panowie w średnim wieku z kompleksami do Filharmonii udają się, żeby nabrać do siebie dystansu.
Wydaje mi się, że komentarz PK odnośnie oklasków był tylko lekkim prztyczkiem co do komentarza w dyskusji spod jednego z poprzednich wpisów, gdy o oklaski została posądzona warszawska grupa na festiwalu w Katowicach 😉
Twierdziłam wówczas, że na London Phil też będą i nie ma to nic wspólnego z prawdziwymi melomanami czy to z Katowic, czy z Warszawy. Widać, nie myliłam się.
Nie wiem jak to jest w Warszawie czy Katowicach, ale w Rotterdamie i Amsterdamie już w momencie kiedy orkiestra siedzi na estradzie jest podawany komunikat z prośbą o wyłączenie telefonów. I to działa. Myślę , że to tego powinien być dodawane przypomnienie, aby nie klaskac pomiędzy częściami. Bo oczywiście na niektórych koncertach pojawia się nieliczna garstka słuchaczy mało obytych z muzyką . Taka prośba zwróciłaby ich uwagę i nie wyrywaliby się jako pierwsi.
W Rotterdamie zdarzyło się to również parę razy – ale na sali z 8 tysiącami miejsc (wypełnionej po brzegi) nie trudno o przypadkową reakcję…
Wracając do komunikatów przed koncertem – niezapomniany Marco Riaskoff wszedł na estradę przed koncertem Volodosa i poprosił o wyjątkową ciszę i brak oklasków podczas wykonywania cyklu Mompou Música callada. Miało to związek z dokonywanego nagrania podczas koncertu, ale nie tylko..
Muszę przyznać, że to poskutkowało.
Sorry
Myślę że do tego powinno być dodawane przypomnienie, aby nie klaskać pomiędzy częściami
Ah, to klaskanie…..Na starość zaczynam robić sę bardziej wyrozumiały i powodowane jest to również faktem że nie wszyscy wykonawcy obrażają się, kiedy pojawiają się oklaski pomiędzy częściami. Pewni dyrygenci wręcz zachęcają do tego „niechlubnego” wyrażania emocji. Oczywiście istnieje wiele kompozycji, które na tym mogą ucierpieć: nie chciałbym słyszeć oklasków wśród , powiedzmy, późnych kwartetów Beethovena, ale nic złego się nie stanie jeśli pojawią się one po pierwszej części symfonii Mozarta czy Haydna. Ta, sam bym tego nie robił ale nie darłbym szat- czyba , że cudze!- z powodu przedwczesnych oklasków.
W pewnych kompozycjach kompozytor niemal sam o to prosi: przykładem może być Kwintet fortepianowy Schuberta, „Pstrąg” (Die Forelle) , kiedy to w ostatniej części zakończenie ekspozycji jest dokladnie takie same, jak i zakończenie całej kompozycji: rzadko zdarza mi się usłyszeć tę kompozycje na koncercie BEZ oklasków w środku.
Innym, niemal książkowym ,przykładem może być zakończenie Scherza z VI Symfonii Czajkowskiego, kiedy trudno wręcz oklaski powstrzymać. Można się oczywiście zżymac i nazwać to brakiem wyrobienia muzycznego, ale z drugiej strony jedyną prawidłową reakcją publiczności powinna być minutowa cisza, zanim powaleni zostaniemy tragedią, która emanuje z ostatniej części tego dzieła. Więc może te nie-na-miejscu-okllaski oklaski, chociaż na moment opóźnią gwałtowną zmianę nastroju, która w finałowym Adagio uderza słuchacza jak gdyby młotem w głowę.
Czy znaczy to, że pragnąłbym zmienić koncertowe tradycje i zaaprobować zachowanie niewyrobionej publiczności? Daleko nie! Chodzi mi tylko o to, że ci, do których nasze apele, nawet te na blogu!, są adresowane, naszego narzekania i tak nie usłyszą ani nie przeczytają.
Dziś po skończeniu jakiegokolwiek wykonania pojawia się las rąk z telefonami komórkowymi i robienie fotografii wykonawców, coś, czego jeszcze nie tak dawno byśmy na sali koncertowej nie zobaczyli. Czyli zmieniają się zwyczaje.
W jezyku angielskim istnieje powiedzenie „if you can’t fight them , join them”: przypuszczam wiec, że mając do wyboru średnio wypełnione sale, za to samymi znawcami, a pełne sale z pewną ilością koncertowych nowicjuszy, wybrałbym, jakkolwiek niechętnie, to drugie.
Co do dzwoniących telefonów: w duzych salach koncertowych na amerykańskim kontynencie, słyszymy przed koncertem prośbę wyłączenie telefonów komórkowych: trzeba być naiwnym, aby przypuszczac, że ten apel trafi do wszystkich. W moim doświadczeniu najlepiej problem ów rozwiązany był na Festiwalu Chopinowskim w Dusznikach: tuż przed rozpoczęciem recitalu, młoda panienka maszerowała przez estradę z dużym plakatem informującym o nieuzywaniu telefonów i aparatów fotograficznych. Być może, że owa taktyka pomogłaby i na większych salach, choć nie dałbym głowy. Nie jest łatwo powstrzymać technologię, która wtargnęła juz na dobre w nasze takze koncertowe życie
A propos: starsze osoby czasem średnio sobie radzą z wyłączaniem / wyciszaniem telefonu, szczególnie jak trzeba to zrobić szybko. Empatycznie byłoby zatem, gdyby obsługa przechadzała się po sali i oferowała z pomocą.
Sugerowałem to kiedyś obsłudze w FN, ale bez odzewu. Też w całym tym przejęciu recitalem, ale i równocześnie powszechnym zobojętnieniu na wszelakie komunikaty z zewnątrz, wynikającym z bycia bezustannie atakowanymi przez reklamy, czy nudne instrukcje w komunikacji, o których się myśli, że „i tak się je zna”, i ich w efekcie nie słucha z automatu, taka osobista forma informowania widowni mogłaby być i dla młodszych bardziej sugestywna.
Przy czym w ogóle najlepiej byłoby po prostu odciąć sieć, poza numerami awaryjnymi. Tylko jak zwykle – to z kolei kosztuje, a priorytety są inne.
A propos oklasków między częściami: jeszcze pod koniec XIX wieku była to NORMA!
(to takie przypomnienie na marginesie naszej skłonności do „historycznego poinformowania ;-)))
Wszystkie sale NFM we Wrocławiu są izolowane od sieci komórkowych. Na widowniach nie ma sygnału. Co prawda jak komuś się włączy kalendarz to słychać.
Muzycy zresztą sygnalizują całkiem wyraźnie gestami i mową ciała, że jest koniec utworu, albo nie ma.
Zdaje się, że główny zespół NFM nazywa się teraz NFM Filharmonia Wrocławska 🙂
Sporo Bacewicz w przyszłym sezonie, jak na zawołanie; prawykonanie kwartetu Kulenty. Bardzo go ciekaw jestem.
Szanowna Pani Redaktor! Jeszcze jeden trochę spóźniony komentarz po wspaniałym niedzielnym koncercie. Bardziej niż oklaski w trakcie utworów przeszkadzało mi wpuszczanie na widownię spóźnionej publiczności. Co do oklasków, podczas koncertów abonamentowych w NOSPR raczej się to nie zdarza. Pamiętam też, że za poprzedniej Pani Dyrektor NOSPR przed koncertami rozdawano specjalne ulotki dotyczące zachowania się publiczności, a spóźnialscy byli wpuszczani tylko na drugi balkon. Jeśli się chce, wszystko można. W ogóle mam wrażenie, że za kadencji obecnej Pani Dyrektor ani orkiestra nie podniosła swojego poziomu, ani – mimo tak świetnych koncertów jak ten LPO – NOSPR nie stał się miejscem przyciągającym muzyczne gwiazdy. Ostatnio Rafał Blechacz wolał dać recital w Sosnowcu, a na liście artystów, którzy wybrali na koncerty inne miejsca niż Katowice są np. Martha Argerich, Maria Pires, Kate Liu, Charles Richard-Hamelin. Pod względem jakości wydarzeń muzycznych NOSPR chyba spadł za Wrocław i Warszawę. Ale to tak na marginesie. Pozdrawiam z Katowic
Pani Doroto, dziękuję za podzielenie się Pani opinią na temat koncernu!
Tempo Lutosławskiego brawurowe, owacje publiczności mówią same za siebie i są najlepszą oceną koncertu, nawet jeśli wyrywały się pomiędzy częściami utworu. Ciekaw jestem natomiast co Pani sądzi na temat solo rożka angielskiego na początku 3 cz. w koncercie Lutosławskiego. Mam w pamięci nagranie innej orkiestry (polskiej) i oba te wykonania mocno się różnią. Czy w takim razie, nagranie które znam jest niepoprawne, a może to fragment utworu, w którym Lutosławski nie zapisał konkretnych nut i daje muzykowi w jakimś stopniu dowolność? Pozdrawiam serdecznie
@ Katolokator – witam. Właśnie to miałam na myśli we wpisie – pomyliłam się tylko pisząc, że chodzi o obój, a to był rożek. Ewidentnie pomylił nutę. Lutosławski zawsze pisał konkretne nuty, nawet w późniejszych czasach tzw. aleatoryzmu kontrolowanego, co oznaczało, że pewna dowolność dotyczyła tylko momentu, w którym dana nuta czy fraza mogła być zagrana. Ale to też w określonych ramach, żeby zawsze pasowało. To był matematyk, wszystko miał wyliczone 🙂