Drugi powrót Moniuszki

Po Halce z października 2019 r. Paria był drugim dziełem swego patrona, które poznański Teatr Wielki pokazał (koncertowo) na prestiżowej estradzie Filharmonii Berlińskiej.

Podobnie jak ów poprzedni występ, i ten był przedsięwzięciem składkowym. Poza dotacją ministerstwa i wsparciem Instytutu Adama Mickiewicza dołożyło się mnóstwo instytucji, od Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej po Grupę Bońkowscy, nie moją rolą jest wszystkich tu wymieniać (wymienieni są tutaj). Można się domyślać, że nie było łatwo to wszystko spiąć, ale się udało i teatr już planuje kolejny występ w tym miejscu w przyszłym roku – ze Strasznym dworem.

O ile jednak te arcypolskie dzieła mogą być niezbyt zrozumiałe dla Niemców (bo, mimo obecności znów wielu Polaków, nie była to impreza polonijna, bilety można było kupić i wielu kupiło), to Paria mógł być szczególnie ciekawy ze względu na problem nierówności społeczno-etnicznych, wciąż aktualny. Zwłaszcza że Moniuszko, jak powiedzielibyśmy dziś, miał serce zdecydowanie po lewej stronie i był na kwestie społeczne bardzo uwrażliwiony. Dramatem Casimira Delavigne’a, który stał się podstawą libretta, przejął się jeszcze jako nastolatek do tego stopnia, że go sobie przetłumaczył.

Dla upowszechnienia tej właśnie, zapomnianej na długo opery, najwięcej zrobił właśnie poznański teatr. Najpierw w 2019 r., czyli Roku Moniuszkowskim, wystawił ją w awangardowej inscenizacji Grahama Vicka i pod batutą nieodżałowanego Gabriela Chmury; efektem była nagroda International Opera Awards w kategorii dzieł odkrytych na nowo. Koncertowy pokaz w Berlinie miał się odbyć w kolejnym roku, ale wybuchła pandemia, a potem dyrygent zmarł. W zeszłym roku „przejął” tę operę Jacek Kaspszyk, powstało nagranie dla NAXOS, a wykonania koncertowego mieliśmy przyjemność słuchać w Warszawie i Łodzi. No i teraz w Berlinie.

Dłużej się rozwodzić nad walorami wykonania nie będę, bo opisywałam je po występie warszawskim, dodam tylko, że słuchało się tu oczywiście bez porównania lepiej, i jeszcze – że w roli Akebara, ojca Neali, wystąpił zamiast Rafała Korpika młody bas ukraiński Volodymyr Tyshkov, laureat II nagrody na ostatnim Konkursie Moniuszkowskim, obdarzony naprawdę ładnym głosem, trochę jeszcze nieśmiały. Emocje były znakomicie rozegrane, mimo że tym razem było to wykonanie czysto estradowe, niemal bez gestów aktorskich. W dobrym wykonaniu za każdym razem zauważa się coś nowego, tym razem np. zwróciłam wagę na odważne jak na Moniuszkę harmonie w duecie Idamora z ojcem, budujące napięcie.

Niestety wszystko trwało bardzo długo – na początek 20 minut gadania (przemawiał ambasador Polski i tym razem było kulturalniej, a także krytyk Tagesspiegla opowiedział trochę o Moniuszce i treści opery, co było niezbędne, bo nie było napisów), po przerwie również wstęp do dalszego ciągu, a i opera sama w sobie krótka nie jest. A że wszystko zaczęło się dopiero o 20., to ok. 23 zaczął się exodus pojedynczych osób i grupek publiczności – nie dziwię się, środek tygodnia, Berlin duże miasto, a do domu trzeba jakoś dotrzeć. Jednak gdy koncert się skończył, muzycy doczekali się owacji na stojąco. Zasłużonej.

PS. Dziś 16. urodziny tego blogu. Z tej okazji gratulacje dla wszystkich, którzy wytrzymali i wytrzymują 😉