Berlińczyk, Wiedeńczycy i młodzież
Sinfonia Varsovia kładzie nacisk na edukację, ale nie tylko publiczności, lecz także młodych muzyków. Dziś w ramach festiwalu SV Swojemu Miastu odbył się koncert finałowy tegorocznego wydania Akademii SV.
Akademia powstała ponad dekadę temu na wzór tej przy Filharmonikach Berlińskich i działa na podobnych zasadach. Co roku grupa młodych uczestniczy w koncertach SV oraz ma zajęcia indywidualne z tutorami – muzykami orkiestry. Skąd więc nagle dziś jako dyrygent koncertu Andreas Wittmann, drugi oboista owych Filharmoników Berlińskich? Okazuje się, że w tym sezonie był on zaangażowany w inny edukacyjny projekt, do którego włączyła się SV – Musethica, zainicjowany przez innego jeszcze muzyka działającego w Berlinie – Avri Levitana (byłam na koncercie finałowym pierwszej edycji, o czym pisałam tutaj). W tym roku pojawił się jako prowadzący właśnie Wittmann; koncert na Nowej Miodowej tym razem mnie ominął, ale wtedy właśnie zaproszono go do poprowadzenia również koncertu finałowego Akademii z udziałem tegorocznych uczestników (plus absolwenci poprzednich wydań i muzycy SV).
To Berlińczyk. A Wiedeńczycy – dlatego z dużej litery, że mowa o klasykach wiedeńskich, w przypadku tego koncertu – o Mozarcie i Beethovenie. Z tym, że pierwszy z utworów, Parthia in B na oktet dęty i kontrabas, zalążek słynnej serenady Gran Partita, Wittmann zagrał z zespołem, nie mogąc sobie pewnie odmówić przepięknego wejścia oboju w Adagio (pamiętnego z filmu Amadeusz, ale będącego jednym z najbardziej wzruszających fragmentów, jakie wyszły spod pióra Mozarta).
Resztę programu wypełniły dwie symfonie Beethovena w transkrypcji na orkiestrę dętą (dwa flety, trzy oboje, po cztery klarnety i fagoty, cztery rogi i trąbka) plus kontrabas i kotły. Bardzo zabawnie zwłaszcza brzmiała dęta wersja Pastoralnej, pozbawiona nawiasem mówiąc II części. Brak smyczków stanowi w niej pewną wyrwę – zwykle są one, by tak rzec, klejem łączącym różne brzmienia, a bez nich np. kotły od początku brzmiały tak, jakby zaczynała się burza. W Burzy zresztą też brakowało brzmień smyczkowych naśladujących szmer ulewy. Za to scherzo – wiejska zabawa – brzmiało jakby naprawdę folkowo.
VII Symfonia natomiast została wykonana w całości w podobnym składzie – bez trąbki, za to z trzema fletami, reszta taka sama. Tu dyrygent sobie zaszalał, dając takie tempa, że muzycy ledwo się wyrabiali, ale to też była dla nich szkoła. W końcu w życiu koncertowym na różne temperamenty dyrygenckie się trafia.
W ostatniej „Wyborczej” pojawił się duży artykuł o problemach Kamionka z agresywną deweloperką i gentryfikacją na czele, ale też o rewitalizacji poszczególnych elementów starej dzielnicy. Przedstawiciel władz stolicy mówi, że budowa sali SV będzie tu jak budowa BUW na Powiślu. Pożyjemy, zobaczymy…
PS. Muzycy Sinfonii Varsovii będą też w tym roku dość intensywnie uczestniczyć w koncertach zbliżającego się już festiwalu Ogrody Muzyczne. Po raz pierwszy projekcje nie będą się odbywać na dziedzińcu Zamku Królewskiego, lecz w żoliborskim kinie Wisła. Na Zamku odbędzie się parę koncertów na żywo, a także w Studiu im. Lutosławskiego. Program festiwalu tutaj.