Nowa sala w Starym Sączu
Po raz pierwszy koncert festiwalu Omnia Beneficia (będę już stale używać tego tytułu) zawitał w nowej IMO Galerii przy Centrum Kultury i Sztuki im. Ady Sari.
Nowy budynek Centrum wyrósł na tyłach starego, czyli kamienicy przy rynku koło Muzeum Regionalnego. Dobudowa i modernizacja była w intencji ratowaniem starej kamienicy, której groziło zawalenie, ale przy okazji instytucja zyskała dużą i atrakcyjną przestrzeń do działania (troszkę ją dziś zwiedziłam). Wybudowano nowoczesny gmach, wychodzący na ulicę Kopernika, wyróżniający się z otoczenia, które nie zmienia się od wielu lat. Działa od marca zeszłego roku. Wyróżnia się również miłą latynoską muzyką dobiegającą z wychodzących na zewnątrz głośników kawiarni Frida – ktoś chyba tam musi to kochać, zważywszy też nazwę lokalu (nie dziwiłabym się, gdyby nosił imię Ada od patronki Centrum). Jest tam naprawdę miło. Obok stoi mała muszla koncertowa, gdzie dziś odbyło się popołudniowe spotkanie (z publicznością na firmowych leżakach). A sam koncert, jak już wspomniałam, miał miejsce w galerii znajdującej się w podziemiach, w której właśnie ma miejsce taka wystawa.
Wśród tych obrazów właśnie odbył się recital klawesynowy Aliny Rotaru, artystki rodem z Rumunii, a obracającej się między Niemcami a Litwą; trzy lata temu wystąpiła na pandemicznym festiwalu w Jarosławiu z bardzo interesującym programem. Dziś zaprowadziła nas (pięknie) w świat muzyki angielskiej; pretekstem była też, jak wczoraj, data 1623 r., kiedy to zmarł William Byrd, jedna z najwybitniejszych postaci dawnej muzyki brytyjskiej. Program zawierał całość publikacji Parthenia, pierwszej z muzyką klawesynową wydanej w Anglii, która była prezentem ślubnym dla księżniczki Elżbiety Stuart i Fryderyka V, palatyna reńskiego. Potem zbiór udostępniono szerzej. Zawiera on w sumie 21 krótkich dzieł trzech mistrzów: Byrda, Johna Bulla i Orlanda Gibbonsa, przedstawicieli wirginalistów angielskich (do których zaliczamy też m.in. Thomasa Morleya, Thomasa Tallisa, Thomasa Tomkinsa). Dzieła te mają duży stopień trudności, a skoro w dedykacji napisano, że utwory wybrano specjalnie dla niej, by grała je małżonkowi (a musiała być zaawansowana, bo John Bull był jej nauczycielem), to znaczy, że naprawdę była w tym dobra. Inna sprawa, czy rzeczywiście miała czas grać małżonkowi, skoro urodziła 13 dzieci…
Tak czy owak, dzieła te mają specyficzny koloryt, charakterystyczny dla muzyki angielskiej tego czasu, tak odmienny od kontynentalnej, że solistka na spotkaniu użyła porównania, jakby muzyka europejska była kołem, a angielska kwadratem czy odwrotnie. Różnice słychać przede wszystkim w harmonii. Dla brytyjskiej muzyki charakterystyczne jest np. tzw. ukośne brzmienie półtonu, czyli na ucho brzmienie, które łączy dur i moll – w muzyce europejskiej jest to zakazane, ale ma to swoją trochę rzewną urodę. Można to odnaleźć u wszystkich tych trzech twórców (choć między pierwszym i drugim, a także między drugim i trzecim jest ok. 20 lat różnicy, ale wszyscy w tym 1613 r. działali), jak również u dużo młodszego przecież Purcella.
Klawesynowa muzyka wirginalistów jest zdumiewająco różna od ich muzyki wokalnej. Tak się składa, że śpiewałam w chórze dzieła większości z nich, więc słuchając tych utworów, np. tego, miałam w świadomości np. to. Ciekawe doświadczenie. Muzyka wokalna jest z pewnością bardziej archaizująca.
Klawesyn w tej przestrzeni brzmiał świetnie, a dla publiczności jest tam całkiem niemało miejsca.
Komentarze
Dziś została uwzględniona rocznica 1773 r. (najpóźniejsza na tym festiwalu), kiedy to CPE Bach otrzymał od barona Gottfrieda van Swietena zamówienie na sześć sinfonii (nazywanych później hamburskimi od miejsca powstania). Kompozytor miał już wówczas prawie 60 lat i wysoką pozycję, a te dzieła są zdumiewające. Zwłaszcza, że posługiwał się w gruncie rzeczy motywami banalnymi, mówiąc w przenośni – takimi klockami, jakie mu epoka dawała do dyspozycji, które jednak zestawiał w taki sposób, wpuszczał w taki wir modulacji, że się w głowie kręci. Powstaje dysonans poznawczy, niepokój. Dziś grał te sinfonie zespół The Violin Consort Zbigniewa Pilcha, któremu niestety trochę brakowało tak ważnej w tej muzyce precyzji. Ale te dzieła zawsze fascynują, a przy okazji przekonaliśmy się, że IMO Galeria nadaje się świetnie na takie koncerty kameralne.
Dziś była piękna pogoda, więc odwiedziłam jeszcze jedną rzecz, którą zbudowano z rok temu: tzw. leśne molo na Górze Miejskiej. Zwykle tam wchodziłam, żeby podziwiać z góry widok na miasteczko, potem jeszcze spacerowałam po lesie. Jednak z tej polany, ze zbudowanego punktu widokowego widok jest już niepełny, ponieważ zasłaniają go drzewa. Za to owe leśne molo, czyli „ścieżka w koronach drzew”, kończy się w miejscu, z którego też jest piękny widok na Stary Sącz. Tutaj jest opis i trochę zdjęć: https://www.fly4free.pl/lesne-molo-stary-sacz-sciezka-w-drzewach/
Pobutka
https://www.youtube.com/watch?v=8f7dgrggDUw
Fajne.
A są jakieś warte polecenia nagrania z tym zbiorem, w sensie tych 21 utworów?
Zazdroszcząc tym, co mają bilety na finałowy recital w Dusznikach, skakałem sobie po różnych niedawnych występach najulubieńszej Kate Liu z tym samym programem, (prawie – zamienia Sonatę Prokofieva na Etiudy Symfoniczne Schumanna), ale nie wiem, czy mi tu słuch na starość się poprawia, czy psuje, bo odnoszę wrażenie, że, jak się chwilę posłucha tego, zresztą pięknego, bisu z Schumannem, fortepian średnio stroi, na pewno góra mnie strasznie drażni. Czy jakieś przywidy mam? Jest na sali ktoś z perfekcyjnie nastawionym uchem?
https://youtu.be/2bphdfY5Vx8?t=4941
Inna rzecz, że ta kompozycja, no naprawdę, takiego Schumanna nie znałem, wstyd. Coś genialnego, Gesänge der Frühe, absolutnie. Pomyślałem od razu: ale to pasuje do Anderszewskiego. I co? Oczywiście nagrał, ponad 10 lat temu.
Zresztą ten numer pierwszy z tego op. 133 zaczyna się dokładnie jak Memory and Variations Tal-Haima Samnona z obowiązkowej puli na Rubinsteinie w tym roku, tego moje ucho jest pewne. I dlatego też na pewno „po dwóch nutkach” już w kategorii poważna w Jaka to melodia brać nie będę.
Przepięknie, nawet nie wiedziałam, że ona to gra. W sam raz dla niej. Tak, to było na pamiętnej Schumannowskiej płycie Anderszewskiego. Kompletnie odjechana muzyka, jeden z ostatnich jego utworów.
Może jednak słówko dopowiedzenia o „ukośnych brzmieniach” (w ogóle „cross-relations” zresztą, nie tylko „półtonu”, jak to w polskich podręcznikach dziwacznie zawężono) – to nie tylko koloryt muzyki angielskiej! Anglicy zapożyczyli ten idiom z kontynentu, byli tylko ciut konsekwentniejsi w jego notowaniu, nie pozostawiając go wyłącznie do dyspozycji wykonawców w ramach musica ficta. A jeszcze go więcej w muzyce iberyjskiej, „punto intenso contra remisso”.
Też prawdę mówiąc nigdy nie wiedziałam, dlaczego mawiało się o tym półtonie, bo to zresztą zwykle nie są półtony, tylko większe odległości. Trudno też zapewne powiedzieć, czy Anglicy zapożyczyli to z kontynentu, czy może niezależnie na to wpadli; faktem jest, że w ich muzyce wręcz „rzuca się to w uszy” 🙂