Z dworu Wazów w Starym Sączu

Nieokrągły jubileuszowy, czyli 45. Starosądecki Festiwal Muzyki Dawnej, który od tego roku nosi nazwę Omnia Beneficia, skupia się w tym roku wokół rocznic: 1623, 1723 i 1773.

Najpierw wyjaśnię, o co chodzi z nazwą. Omnia beneficia to najstarszy muzyczny zabytek znaleziony na ziemiach polskich (a konkretnie w tutejszym klasztorze sióstr klarysek przez nieodżałowanego, zmarłego parę miesięcy temu prof. Mirosława Perza) – przepiękny czterogłosowy conductus w stylu paryskiej szkoły Notre-Dame, pochodzący z ok. 1300 r. Nie jest znany z żadnych innych źródeł, nie wiadomo, gdzie powstał – być może tu? A więc, skoro z miejscem jest związany tak ważny zabytek, jest to powód, by jego tytułem nazwać festiwal. Przy tym ten tytuł oznacza „wszystkie błogosławieństwa”, więc można mniemać, że te błogosławieństwa spłyną na słuchających…

Wracając do samego festiwalu: pierwszy koncert nawiązywał do roku 1623, który był rokiem śmierci Asprilia Pacellego. Był to wieloletni szef kapeli dworskiej Zygmunta III Wazy. Muzyka dworu Wazów – ambitna, bo Zygmunt miał duże muzyczne ambicje i hołubił swoją kapelę (wydatki na nią stanowiły ponoć jedną piątą dworskiego budżetu) – była źródłem fascynacji wielu muzykologów. W dawnej Warszawskiej Operze Kameralnej Stefan Sutkowski poszukiwał dzieł operowych z epoki Marca Scacchiego. Pacelli to epoka wcześniejsza, kiedy powstawały tu przede wszystkim dzieła religijne. Był to, jak podkreślił dyrektor festiwalu i zarazem prowadzący dzisiejszy koncert Marcin Szelest, jedyny kapelmistrz włoski, który wytrwał w Warszawie 20 lat (tu zresztą umarł i pochowano go w katedrze św. Jana). Ranga nazwisk, które tu się pojawiały, również świadczy o ambicjach króla, ale niestety „albo uciekali, albo umierali” – Luca Marenzio wytrzymał niecałe 3 lata, Tarquinio Merula również. Włochów można zrozumieć, że nie czuli się komfortowo w północnym zimnie, ale też np. gdańszczanie Paul Siefert i Andreas Hakenberger pracowali tu tylko po kilka lat. Pacelli był więc najwytrwalszy i niestety jest niedoceniany, nic zatem dziwnego, że to właśnie jego utworów było najwięcej w dzisiejszym programie, ale w połączeniu z innymi kompozytorami, w tym wszystkimi wyżej wymienionymi, a większość z nich zabrzmiała prawdopodobnie po raz pierwszy od tamtych czasów. Było więc np. Jubilate Deo Marenzia, zachowane w tabulaturze pelplińskiej, msza Meruli, kompletnie nieznana, która zachowała się w Gdańsku, ale tylko dwie pierwsze części – te, które używane są w liturgii protestanckiej, czy też zdumiewające Cantemus Domino Pacellego na trzy głosy basowe, bardzo wymagające wokalnie. Niektóre utwory zachowały się we fragmentach, z których Marcin Szelest je rekonstruował na podstawie innych źródeł, czasem wręcz z pewną dozą dedukcji. Zespół Vasa Consort, założony przez niego trzy lata temu w celu wykonywania tego repertuaru, pominął tym razem tak ważną postać tej kapeli, jaką był Adam Jarzębski, ale to dlatego, że wykonał Canzoni e concerti w 2020 r.

Bardzo warto było tego wszystkiego posłuchać, bo nie tylko repertuar dużej urody, ale też świetnie wykonany (półtorej godziny jednym ciągiem – podziwiać kondycję zarówno śpiewaków, jak instrumentalistów, zwłaszcza że program niełatwy!), więc polecam retransmisję w radiowej Dwójce; jeszcze nie wiem, kiedy się odbędzie, trzeba śledzić ramówkę.

Jutro ruszam na rekonesans, żeby zobaczyć, co tu się zmieniło od mojego poprzedniego pobytu pięć lat temu. Przez te kilka godzin, które tu jestem, zdążyłam zobaczyć, że mniej więcej wszystko jest tak samo, ale tu i ówdzie odświeżone, a jedno miejsce jest zupełnie nowe: rozbudowana siedziba Centrum Kultury i Sztuki im. Ady Sari z sympatyczną kawiarenką Frida, w której odbywają się przedkoncertowe spotkania z artystami codziennie o 17, a jutro i pojutrze w centrum mają się też odbyć koncerty. Reszta tradycyjnie w kościele św. Elżbiety.