Muzyka polska, muzyka czeska

Dwa absolutnie różne recitale pianistyczne, pod względem charakteru repertuaru, ale też niestety jakości.

Z pierwszego z nich morał taki (i właściwie znany od lat bywalcom Filharmonii Narodowej): nie należy robić recitali pianistycznych w sali kameralnej, jeśli to nie jest fortepian historyczny. Zwłaszcza w przypadku takich pianistów jak Mateusz Krzyżowski, bo jak ma być forte, to gra trzy forte, w każdym razie tak to było tu słychać. Dlatego cały Chopin był nie do przyjęcia, zwłaszcza Nokturn c-moll, Wielki Polonez, a na jeden z trzech (!) bisów Polonez As-dur. Na konkursie jednak, na dużej sali, brzmiało to trochę lepiej, ale też pamiętam, że trochę się zdziwiłam, że doszedł aż do półfinału – byli lepsi pianiści, którzy wcześniej odpadli.

Jednak przyszłam na popołudniowy recital przede wszystkim dla repertuaru, który wypełnił drugą część, w większości zupełnie nieznanego. Kleine Sonate op. 146 Raula Koczalskiego ma dziwną, jakby dekadencką atmosferę trochę kojarzącą się z przełomem wieków XIX i XX, choć utwór powstał, jak to określono w programie, „w 1942 r. lub wcześniej”. Ten wybitny pianista był jako kompozytor sprawny, ale zachowawczy. Ciekawsze i nowocześniejsze, choć starsze o prawie 40 lat, a przy tym świetne warsztatowo są Wariacje op. 5 nr 4 Witolda Maliszewskiego, który znany jest głównie z tego, że jego studentem był Witold Lutosławski, a tymczasem i jego muzyki warto posłuchać. Na koniec Szymanowski: po czterech pierwszych mazurkach z op. 50 zaskoczenie: Fantazja op. 14, napuszone, ale wiele zapowiadające dzieło 23-latka. Nikt tego nie gra, więc tu zasługa pianisty, że nam to dzieło zaprezentował.

Wieczorem w dużej sali Lukáš Vondráček – i tu refleksja, że całe szczęście, że on nie wystąpił w kameralnej, bo też wielokrotnie musiał grać forte (trochę szkoda, że grał na yamasze, która ma ostrzejszy dźwięk od steinwaya). Jednak było wspaniale. Czeski pianista odwiedził nas już po raz kolejny: na ChiJE był w zeszłym roku (grając wówczas na pleyelu), rok wcześniej – na Eufoniach. Znów przywiózł nam muzykę czeską, ale w większych ilościach. Zagrał dwie suity: Klavírní skladby op. 7 (nie w całości) Josefa Suka i České tance (wybór) Bedřicha Smetany. Tego pierwszego kompozytora jeśli znamy w Polsce, to z muzyki orkiestrowej, tego drugiego – wiadomo, głównie z Mojej ojczyzny i Sprzedanej narzeczonej. Dla mnie w każdym razie ich utwory fortepianowe były zaskoczeniem, zwłaszcza w przypadku suity Smetany, wirtuozowskiej niemal jak u Liszta. Vondráček świetnie oddał wszelkie niuanse nastroju, od pogody i humoru do sentymentalnej nostalgii. Tak sobie myślałam, cóż za różnica z wczorajszą atmosferą koncertu ukraińskiego… Kontrast też przyszedł w drugiej części, gdy pianista wykonał Kreisleriana Schumanna. Początek był po prostu piorunujący, a dalej było wszystko: wzburzenie, wdzięk, spokój, niepokój, Euzebiusz, Florestan i co tam jest tylko w tej muzyce zawarte. Pięknym pomysłem było bezpośrednie przejście od ostatniej części do Arabeski, łagodnej i refleksyjnej, spełniającej tu jakby rolę finału Scen dziecięcychPoeta mówi. Zresztą fragment Scen dziecięcych pojawił się i na bis: oczywiście Marzenie, jak w zeszłym roku. Chyba to musi być jego ulubiony numer bisowy.

Pojawiła się dziś na koncercie Yulianna Avdeeva. Strasznie jestem ciekawa, jak zagra jutro Brahmsa.