Tychy: trzy prawykonania

Jedno co prawda tylko polskie, bo Rzeka podziemna 3 Zygmunta Krauzego została już wykonana 2 miesiące temu w Ostrawie, ale pozostałe dwa – światowe.

Muzyka Krauzego była obecna na pierwszej edycji festiwalu Auksodrone, a teraz mamy już piątą i jeszcze jeden ważny jubileusz: 85. urodziny kompozytora. Festiwal postanowił to uczcić dając dwugodzinny jego portret, będący w dużej mierze autoportretem, albowiem kompozytor, a zarazem pianista, grał najpierw swoje utwory solowe, a później z muzykami AUKSO; tylko jeden utwór obył się bez jego udziału – Aus aller Welt stammende z 1973 r. na smyczki. Po raz pierwszy usłyszałam Sześć melodii ludowych z 1958 r., powstałych jeszcze przed rozpoczęciem studiów kompozytorskich i wzorujących się na Bartóku, tyle że prawdziwych ludowych melodii tam nie ma. Z 1963 r. pochodzi Pięć kompozycji unistycznych, czyli można by rzec preminimalistycznych, zainspirowanych malarstwem Władysława Strzemińskiego. Zupełnie inną epokę, o dekadę późniejszą, reprezentują Stone Music i Gloves Music z 1972 r.; pierwszy z tych utworów jest w równej mierze performansem i wyrazem fascynacji brzmieniami strun pobudzanych kamieniami; drugi jest właściwie bardziej aktorski niż muzyczny. Pomiędzy nimi późniejsze Tango, potem wspomniane Aus aller Welt stammende, czyli tym razem prawdziwe melodie ludowe, ale grane nierównocześnie, wreszcie utwory najnowsze. Rivière souterraine 3 na fortepian, dźwięk elektroniczny (który powstał we współpracy z Wojciechem Błażejczykiem, zresztą niegdyś studentem Krauzego) i orkiestrę kameralną robi wrażenie; kompozytor wyjawił, że zjawisko rzek podziemnych działa mu w sposób szczególny na wyobraźnię. I na koniec Poemat Apollinaire’a z 2016 r. na recytującego pianistę grającego na rozstrojonym pianinie (w tej podwójnej roli oczywiście również kompozytor) i 12 dowolnych instrumentów; w recytowanym, niemal wykrzykiwanym tekście dla kompozytora ważny jest apel o wolność sztuki, ale w tych strasznych wojennych czasach na inne rzeczy w tym fragmencie zwracamy uwagę. W sumie: kiedy posłucha się tego wszystkiego, można stwierdzić, że Krauze od początku był sobą i wciąż nim jest. Jak sam powiedział, woli iść sobie dróżką małą, ale własną.

Drugie prawykonanie to była Muzyka na smyczki, perkusję i urządzenia elektroniczne Miłosza Pękali. Ten znakomity i bardzo zapracowany w różnych dziedzinach perkusista został poproszony o napisanie utworu po zeszłorocznym rewelacyjnym ponoć (niestety nie byłam) występie z utworem Xenakisa Psappha. Jego własne dzieło (solista nie rości sobie praw do bycia kompozytorem, ale jednak nim bywa) wywodzi się brzmieniowo z gier komputerowych z czasów jego dzieciństwa i rzeczywiście można ich echa tu usłyszeć; ogólnie muzyka ta ma posmak azjatycki, przede wszystkim japoński (jeden z tematów, które zainspirowały perkusistę, jest autorstwa zmarłego niedawno Ryūichiego Sakamoto.

Wreszcie główna premiera tego dnia: Rzeczy Aleksandra Nowaka i Marcina Wichy wywodzące się z pamiętnej książki Rzeczy, których nie wyrzuciłem. Ma to podtytuł „wodewil”, ale oczywiście nie jest żadnym wodewilem. Marcin Wicha, podobnie jak Szczepan Twardoch w przypadku śląskiej trylogii, zrobił rodzaj wyciągu z książki, a właściwie tekst zbudowany na paru motywach. Postać matki, reprezentowana tu przez Joannę Freszel, przedstawiona jest w swoim odchodzeniu i w końcu odejściu. Temat przemijania jest głównym tematem Nowaka, więc ta książka bardzo mu pasowała. Jest jeszcze syn, w tej roli Karol Kozłowski, który musi matkę pożegnać. I – na zasadzie Nowakowych „oper”, że jest on, ona i coś – tu także jest trzeci głos, który bardzo się od pozostałych różni. Kasia Moś – potrzebny był tu głos swingujący i wyszło to świetnie – wyśpiewuje tym głosem ogłoszenia o rzeczach oferowanych na portalu sprzedażowym. Ciekawy to pomysł, zwłaszcza kiedy muzyka w gruncie rzeczy swingu nie przypomina – jednak jest w środku utworu do rozpoznania dosłowny cytat z Night and Day Cole’a Portera. Płyt słuchał niegdyś zmarły przed matką ojciec protagonisty. Do nich też, a także do książki, nawiązywali dziś stali konferansjerzy, a w przerwach didżeje Auksodrone’u, prezentując „płyty, których nie wyrzuciliśmy”.

Utwór przejmuje może w inny sposób i w innym stopniu niż książka, ale jednak. Z tej współpracy wynikła też ciekawa rzecz: Marcin Wicha odkrył nie tylko, że ta książka ma swoją melodię, ale że właściwie każdy tekst ją ma. I spodobało mu się przekraczanie granic dziedzin; uważa wręcz, że to, co przydarzyło się tej książce, jest rodzajem karmicznej sprawiedliwości, bo sam ją zawdzięcza „pożyczkom” z innych dziedzin, jak anegdoty czy piosenki właśnie.