Wiolonczelowy II etap

Oglądałam go sumiennie, nie byłam w sali kameralnej FN tylko na porannej sesji pierwszego dnia, ale odsłuchałam ją na YouTube. I naprawdę nie zazdrościłam jurorom.

A to dlatego, że poziom tegorocznego 12. Międzynarodowego Konkursu Wiolonczelowego im. Witolda Lutosławskiego jest naprawdę wysoki i z 18 dobrych uczestników II etapu wybrać czwórkę finalistów musiało być naprawdę niełatwo. Dlatego też jury przepuściło piątkę, a dalsze pozycje zapewne były również oddalone o ułamki punktów. Orkiestra będzie być może zgrzytać zębami: jak to, pięć razy grać Lutosa (Koncert Lutosławskiego jest obowiązkowy, obok niego gra się jeden z koncertów Haydna), a już cztery to za dużo. Cóż, przeżyją.

Słuchałam II etapu z przyjemnością z powodu nie tylko poziomu, ale też doboru programu. Ktoś bardzo ciekawie pogłówkował układając go, ale też system „jeśli to, to tamto” sprawił, że taki hitowy repertuar wiolonczelowy jak sonaty Beethovena pojawił się tylko raz. Częściej można było usłyszeć jego 7 Wariacji Es-dur na temat z duetu Paminy i Papagena z Czarodziejskiego fletu. I tyle klasyki; więcej romantyzmu: w jednym z zestawów mogła się pojawić Sonata F-dur Brahmsa (a także Sonata D-dur, czyli skrzypcowa Sonata G-dur w transkrypcji wiolonczelowej, którą kiedyś tak pięknie grał Dominik Połoński, ale nikt jej nie wybrał) – i pojawiła się czterokrotnie. Arpeggione Schuberta posłuchaliśmy tylko raz, natomiast drobnych utworów Schumanna z opusów 70 i 73 – dużo częściej (plus raz op. 103).

Wartością szczególną jednak była tu muzyka XX w. Nie XXI w., ponieważ w tym roku nie zamówiono żadnego nowego utworu konkursowego (kiedyś pisali takie Paweł Szymański czy Paweł Mykietyn), za to obowiązkowa – jak zawsze – była w tym etapie Wariacja Sacherowska Lutosławskiego (a w I etapie Grave). Z tym było różnie; mało było takich wykonań, którym mogłabym przyznać nagrodę specjalną. Mam swoje typy, ale nie ujawnię – zobaczymy, czy któryś się sprawdzi.

Jest jednak mnóstwo przepięknej literatury wiolonczelowej, której wcale tak często nie słyszymy na koncertach, a można było jej tu posłuchać. Najwspanialsza w konkursowym repertuarze była Sonata Brittena, dzieło niesamowite, odbiegające od stylu, który najczęściej kojarzymy z tym kompozytorem, intensywne, choć momentami lżejsze, jak w Scherzo pizzicato przypominającym Bartóka z ostatnich kwartetów czy w Marszu pełnym zjadliwego humoru. Z czterech wykonań tego utworu podobało mi się najbardziej nie osoby, która weszła do finału – Koreanki Tae-Yeon Kim, trochę zbyt agresywnej jak na mój gust, ale Jana Lewandowskiego, na co dzień członka Sinfonii Varsovii, a w solowej roli wrażliwego muzyka. Pozostali, Włoszka Caterina Isaia i Polak Szymon Szopa, także grali ją ciekawie – to po prostu tak atrakcyjne dzieło.

Z innych ciekawostek: gdzie jeszcze można usłyszeć dzieła 22-letniego, jeszcze neoromantycznego Paula Hindemitha (Phantasiestück na wiolonczelę i fortepian z op. 8), 25-letniego György Ligetiego, pachnącego jeszcze Bartókiem i Kodályem (Sonata na wiolonczelę solo) czy 26-letniego George’a Crumba, również pod wpływem Bartóka (Sonata na wiolonczelę solo)? Było jeszcze Divertimento Pendereckiego, wykonane dwukrotnie, oba razy bardzo dobrze. Przewidziano też większe przeboje, jak sonaty Claude’a Debussy’ego (zabrzmiała 4 razy) i Francisa Poulenca (też 4 razy). Niestety nikt nie wybrał Dutilleux, Krzanowskiego, Szalonka ani Cartera (i właściwie trudno się dziwić, bo gdzie to się jeszcze wykona?), a ci, co wybrali Schnittkego, nie dostali się do II etapu.

Teraz o samych muzykach. Do finału dostali się: Gustaw Bafeltowski, Esteban Jiménez Suárez, Tae-Yeon Kim, Maria Leszczyńska i Antoni Wrona. Wszyscy oczywiście świetni; na pierwszym miejscu postawiłabym Wronę, którego właśnie wysłuchałam na YT i jestem pod wrażeniem. Cieszy aż trójka Polaków w finale, dla których awans był zasłużony, choć uważam, że Jan Lewandowski czy Szymon Szopa nie byli gorsi. Antoni Wojciechowski również był interesujący; Aneta Stefańska i Konstancja Śmietańska trochę się wyłożyły na części dwudziestowiecznej. Piotr Olesz był z kolei takim trochę młodym dzikim; ciekawe, jak się rozwinie.

Hiszpanie zaprezentowali się ciekawie, zresztą część studiowała lub studiuje u Michała Dmochowskiego, dawnego laureata tego konkursu, który tam osiadł i wykonuje świetną pracę pedagogiczną. Szkoda mi Carlosa Vidala Ballestera, który grał pierwszego dnia, ale ten, który przeszedł, też jest świetny. Interesująca była też Islandka Geirþrúður Anna Guðmundsdóttir. W ogóle przy każdym można się zatrzymać i powiedzieć coś miłego.

Teraz, po dniu przerwy, finały. Ja w tym czasie ruszam do Katowic, bo rozpoczyna się Kultura Natura, ale w niedzielę wracam na koncert laureatów. I ciekawam, kogo i w czym usłyszę.