Słońce, Ziemia i inne planety

Muzyka sfer – taki jest temat tegorocznego festiwalu NOSPR Kultura Natura. Cóż więc mogło być na początek lepszego niż Kopernikowska Góreckiego?

Pamiętam, że sam kompozytor mawiał, że właśnie II Symfonia jest jego ulubionym własnym utworem. Ja miałam zawsze do niej stosunek ambiwalentny – za dużo było w niej dla mnie hałasu, choć był on już bardziej wyrafinowany od tego w Ad Matrem, którego to dzieła do dziś serdecznie nie znoszę. Było w tym dla mnie coś przemocowego, co szczególnie wzmocniły okoliczności, w jakich kiedyś słuchałam Kopernikowskiej na Wratislavii: w Kościele św. Elżbiety w pierwszym rzędzie (to były jeszcze czasy daleko przed zbudowaniem NFM). Chyba w ogóle wbrew pozorom nie nadaje się ona do wykonywania w kościołach. W Filharmonii Narodowej też przytłaczała, a w drugiej części denerwował rozwibrowany głos Stefanii Woytowicz.

Wybrałam się na ten koncert, żeby sprawdzić, jak ta muzyka zabrzmi w obszernej przestrzeni sali NOSPR i jak mi się będzie jej po latach słuchało, zwłaszcza pod batutą Andrzeja Boreyki, który swego czasu prowadził londyńskie prawykonanie IV Symfonii. I już mnie tak nie przytłaczała (Eugeniusz Knapik, inicjator festiwalu, stwierdził nawet, że jemu to brzmiało za cicho). Forma tego utworu powtarza schemat z Ad Matrem: najpierw dużo hałasu, krzyku i bębnienia, potem spokój i kontemplacja, tu jednak narastająca. Co ciekawe, tym razem zauważyłam pewne pokrewieństwo z Refrenem (który jest z kolei jednym z moich ulubionych utworów Góreckiego), nawet „bzyczące” puzony w środku. Solistka, Bożena Bujnicka, na szczęście nie brzmiała jak Woytowicz, ale pierwsze nuty śpiewała niestety niemal niesłyszalnie; bardziej wyrównany był głos Mariusza Godlewskiego; świetnie sprawił się Chór FN.

W drugiej części koncertu hit: Planety Holsta. Wcale się tak często w Polsce nie zdarza, że ktoś wykonuje cały cykl; częściej brzmią pojedyncze części-portrety planet. Mars bywał podkładany pod wojenne obrazy w telewizji, Jowisz też miał swoją karierę, każda planeta ma swoją osobowość. Ciekawe, że w Kopernikowskiej wydaje się, że brzmią organy, których tam nie ma, a w Planetach są, ale tak wmieszane w brzmienie orkiestry, że prawie ich nie słychać. Za to czelesta ma piękne wejścia w ostatniej części, Neptunie, w której wraz z harfami i głosami żeńskimi jak syreny (na najwyższym balkonie) przywołują raczej morskie niż kosmiczne klimaty.

Nie wiem, czyj to był pomysł, żeby zarówno pod koniec Kopernikowskiej, jak i na zakończenie Planet wygaszać światło, ale okazał się bardzo trafiony. A publiczność była bardzo zadowolona, i ta młodsza, i ta starsza – sądząc po komentarzach, jakie podsłuchałam wychodząc z NOSPR. Niestety trzeba było szybko zwiewać, bo pojawiła się trująca chmura po pożarze w Siemianowicach