Gitarowe szaleństwo
Międzynarodowy Konkurs Gitarowy im. Jarka Śmietany organizowany jest co dwa lata, naprzemiennie z Międzynarodowym Jazzowym Konkursem Skrzypcowym im. Zbigniewa Seiferta.
O ile temu drugiemu konkursowi kibicowałam od jego powstania, to na ten gitarowy trafiłam po raz pierwszy. A przecież patrona konkursu miałam kiedyś wielką przyjemność poznać, gdy miał koncert w Muzycznej Owczarni w Jaworkach, a ja akurat przyjechałam robić reportaż o tym ciekawym jazzowym miejscu. Nawiasem mówiąc, ostatnio szukałam na moim blogu jakiejś sprawy związanej z Chopinem i trafiłam na jego pojawienie się… Dawno to było, właśnie minęła dekada, jak zmarł. A konkurs jego imienia miał właśnie piątą edycję.
W jury pierwszej były takie legendy jak John Abercrombie i Mike Stern; ten drugi był też w kolejnych dwóch konkursach, w tym roku chciał też przyjechać, ale ze swoim zespołem, a to już byłoby drogo. Obecne jury i tak było zacne: Peter Bernstein (wczoraj pięknie grał z Kajetanem Galasem na hammondzie i Grzegorzem Pałką na perkusji w Harris Piano Jazz Bar, gdzie odbywają się wieczorne „dżemy”), Romain Pilon, krytyk Thomas Conrad, a w polskiej części, jak we wszystkich poprzednich konkursach – Witold Wnuk (przewodniczący), Karol Ferfecki i Marek Napiórkowski.
Wśród młodych gitarzystów wykształciła się już chyba grupa miłośników tego konkursu – paru z nich pojawiło się tu wcześniej, np. Amerykanin James Zito miał już nagrodę specjalną (w tym roku wyróżnienie), a Raphael Silverman – nagrodę za najlepsze wykonanie kompozycji Jarka Śmietany (teraz dostał za to samo). W ogóle Amerykanie zdominowali ten konkurs; także Ben Turner otrzymał III nagrodę, a Konrad Malinowski – wbrew pozorom Amerykanin, tam urodzony – wyróżnienie. II nagroda przypadła Portugalczykowi Mateusowi Saldanha – też już nie pierwszy raz w Krakowie, podobnie jak jedyny Polak w finale, zdobywca wyróżnienia Paweł Krawiec.
Zwycięzca przybył tu pierwszy raz i porwał jurorów oraz niewielką publiczność (przesłuchania odbywały się w Sali Błękitnej Filharmonii Krakowskiej, wstęp był wolny, ale i tak miało się wrażenie, że uczestniczy się w imprezie dla wtajemniczonych). To Ohad Niceberg z Izraela, który jednak jest już jedną nogą w Nowym Jorku, więc udało mu się przyjechać mimo tragicznej sytuacji w jego ojczyźnie. Fantastyczny muzyk, jest w nim jakaś naturalna lekkość, a zarazem charyzma, a technika nie stawia przed nim żadnych problemów. Na przedwczorajszym jamie u Harrisa zanim wziął gitarę do ręki (i to nie swoją, tylko kolegi), zasiadł do pianina i grał na nim z równą swobodą. Niesamowity chłopak. Dziś na wieczornym koncercie galowym będzie go mogło usłyszeć więcej ludzi, podobnie jak pozostałych nagrodzonych. Wystąpią też jurorzy-gwiazdorzy. Wybieram się.
Jak wysoki był poziom tego konkursu, można się przekonać odsłuchując wczorajszy finał (początek w 11 minucie) – naprawdę warto, bo chłopcy się sprężyli i dali z siebie wszystko. A Ohad został już zaproszony do udziału w przyszłorocznym Summer Jazz Festival w Krakowie.
Komentarze
No i po gali finałowej. Grała pierwsza czwórka i, zwłaszcza w przypadku zwycięzcy, czuło się niedosyt, bo tylko po jednym kawałku. W drugiej części popisywali się jurorzy: najpierw Marek Napiórkowski w duecie gitarowym z Arturem Lesickim w repertuarze płyty Celuloid, poświęconej polskiej muzyce filmowej, potem znów duet gitarowy, ale dwóch jurorów: Romaina Pitona i Petera Bernsteina z niezmordowaną sekcją: Adam Kowalewski (bas) i Grzegorz Pałka (perkusja), która towarzyszyła też laureatom i dziś, i podczas przesłuchań. Też był streaming – można obejrzeć tutaj, jak kto ciekawy: https://www.youtube.com/watch?v=LMSEhuvuW8g
Dziś pogoda się popsuła, więc popełniłam powyższy wpis, po czym udałam się na Wawel, by wreszcie zobaczyć imponującą wystawę Obraz Złotego Wieku. Nie będę opisywać, mój kolega Piotr Sarzyński napisał o niej duży artykuł na papier, ale polecam. W październiku na ten sam bilet można też wejść do reprezentacyjnych komnat królewskich. A ja jeszcze poszłam na miniwystawę, która niestety miała dziś swój ostatni dzień: https://wawel.krakow.pl/wystawa-czasowa/ekspresja-lwowska-rzezba-rokokowa
Zupełnie obłędna, ekspresja wręcz teatralna. Uratowanie tych rzeźb graniczyło z cudem – obecnie z kościoła w Hodowicy została chyba jedna ściana.
No i jeszcze o jednym nadprogramie wspomnę. W piątek zostałam zabrana do jazz klubu Globus na Podgórzu, prowadzonym przez Witolda Wnuka z rodziną. Grał Old Metropolitan Band, który istnieje 55 lat!
https://pl.wikipedia.org/wiki/Old_Metropolitan_Band
To było wzruszające. 80-letni puzonista nie bardzo może już dmuchać, więc przerzucił się na skrzypce, na których grał kiedyś; słyszy gorzej, ale co tam. Jan „Jasso” Gonciarczyk jest ostatnim żyjącym członkiem zespołu Zbigniewa Seiferta. Podziw, bo potem pojechał jeszcze do Harrisa, żeby grać w jamach z młodymi gitarzystami. Miłość do jazzu nie ma granic.
Pani Kierowniczko, uwielbiam zachwycone i zadyszane wpisy! 🙂
Całości nie dałbym rady, bo trzeba mieć siły na jutrzejszych Beethovenów, (na 17:45 szykuję się jak na prezenty. Bo to nie tylko Sophia Liu od Dang Thai Sona, ale i po niej nasza stara przyjaciółka – najmłodsza uczestniczka w historii KCh, jak czytam – Nagino Maruyama. Może ktoś jeszcze pamięta z 2015 roku?), ale jak tak popróbowałem wszystkich, to cofnąłem się, żeby posłuchać w całości panów laureatów: pierwszego i ostatniego.
Pierwszy po przemowach: balladowe tempo, bardzo zadbane brzmienie, od nawiązań aż się przyjemnie zrobiło, taki kolaż motywów, które się lubi. Fajnie. Brakuje mi tego od czasów pandemii. (Od razu zacząłem szukać jednego ze standardów, który zacytował, a którego nie pamiętam nazwy. To przyjemne zajęcie. Z tym że no dopóki się nie spojrzy na zegarek). Na ile to jazz, jakkolwiek rozumiany, to inna kwestia, w każdym razie interakcji z sekcją, spontaniczności, to za wiele chyba tam nie było, a i przełomowe to muzycznie niezbyt. Ale może dlatego właśnie się jakoś wyróżnił.
A dla czwartego to just another day at the office, najtrudniejsze tempo, a ze wszystkich najswobodniej. Słychać, że fachowiec. Po klubach, strzelam, grywa od dawna: bezustanny kontakt z sekcją, zero nerwów. Eleganckie granie. Inna rzecz, że ostatecznie dość rutyniarsko brzmiał, wszystko się trzymało kupy, z przyjemnością bym posłuchał w klubie, ale żeby na występie po konkursie nie zaryzykować trochę awangardy? To aż się dziwię. Można było dać mu więcej czasu…
No właśnie, też jestem tego zdania. Na przesłuchaniach narobił smaku, był o wiele bardziej funky. W każdym etapie grano po trzy utwory. U Ohada szczególnie piękne były te solowe. W linku z finalami w ogóle są o wiele ciekawsze rzeczy, na gali chyba chłopcy się onieśmielili i grali takie trochę knajpiane (ale z luksusowej knajpy) kawałki.
Silverman, ten pierwszy po przemowach, grał z tego, co pamiętam, I’ll take Manhattan.
Pobutka
https://stafylakis.bandcamp.com/track/calibrating-friction
??? 😆
Na kanale YouTube Ohada można znaleźć trochę nagrań: https://www.youtube.com/channel/UC_E3Ga7TCfeqfnMXwNuicHA
Okazuje się, że zaczynał naukę muzyki jako pianista, na gitarze gra od 11 roku życia, a jego oboje rodzice są muzykami, a jego ojciec, Eric Niceberg, jest jednym z czołowych pianistów jazzowych w Izraelu. Geny zatem.
No i fajnie, spróbuję, ale to znów wieczorową porą. Izrael jest jednym z, o ile nie najmocniejszym adresem, jeżeli chodzi o jazz w okolicy. To nie dziwi.
Ja akurat nie mam pieniędzy, ale jak Pani szuka pomysłów na następny, czy jeszcze następny tydzień, to jedno z takich gorętszych nazwisk nowojorskiej sceny jazzowej, a na pewno czasów pandemicznych, Emmet Cohen, będzie grał w takim cokolwiek niestety posh klubie, Jassmine, nigdy tam nie byłem, więc nie ręczę, ale no będzie, dwa razy:
https://jassmine.com/wydarzenia/31-10-emmet-cohen/
znany ze swojego kanału, gdzie w tych trudnych okolicznościach zapraszał do swojego mieszkania na granie chyba można powiedzieć: wszystkich, żeby mogli się pokazywać chociaż w Internecie. No naprawdę dziesiątki jeżeli nie setki młodych talentów, ale i weteranów, się tam przewinęły, w tym absolutnie wybitna Samara Joy, zanim była tak znana, (teraz zgarnia wszystko, nawet sobie zamówiliśmy płytę, bo streaming w przypadku takiego głosu to za mało, aż nie wypada).
No niezwykła inicjatywa, niespotykanie szeroki materiał, „Live from Emmet’s place” na youtube. I chociaż Amerykanie w COVID już nie wierzą, to on wciąż podtrzymuje tę tradycję, ona w ogóle nawiązuje do naprawdę wczesnych lat XX wieku i samopomocy czarnych muzyków w postaci organizowania takich imprez.
Ale teraz op. 2 Liu!
A żeby połączyć te wątki: przeglądam sobie, jak już popełniłem tamten wpis, „Live from Emmet’s place” i coś nagle dzwoni, ale nie wiem co, przeglądam dalej, ale po chwili załapałem: no przecież Pani o nim przed sekundą pisała! Bo okazuje się, że i Petera Bernsteina Emmet właśnie zaprosił w czerwcu 2021 roku do mieszkania, nawet grali United, które ten pokazał przecież tych kilka dni temu, proszę bardzo, a co tam, może na zachętę przed przyszłym tygodniem, Unit 7 z tej samej sesji:
https://www.youtube.com/live/hVKAYDZoMHQ?si=sBB5sfPL-7EnOcNc&t=2067
Byłam na koncercie Emmet Cohen Trio na zeszłorocznym Jazzie na Starówce (natychmiast po powrocie z Sopotu nawiasem mówiąc). Ale nie wspominałam tu o tym, ponieważ, jak to mi się na tym festiwalu zdarza, wdałam się w życie towarzyskie przy stoliku organizatorów i słuchałam jednym uchem 😉 Ale to, co słyszałam tym jednym uchem, było bardzo fajne. Fajna też była fryzura Emmeta, sympatyczny chłopak w ogóle (podszedł potem do nas).
Było tak: https://www.youtube.com/watch?v=MQS8wc7pnKc
Jesień tradycyjnie jest porą jazzu.
W pobliżu mamy kilka festiwali, w tym z atrakcyjnymi nazwiskami.
Jazz Jamboree: https://bileteria.adamiakjazz.pl/program-festiwalu/
Jazzowa Jesień im. Tomasza Stańki w Bielsku-Białej – w tym roku kobieca: https://www.bck.bielsko.pl/node/2046
Jazztopad we wrocławskim NFM: https://www.nfm.wroclaw.pl/festiwale/jazztopad-festival
I pewnie jeszcze więcej.
O rany, zazdroszczę Jazztopadu, a najbardziej Esperanzy Spalding! Ona jest fenomenalna. Myślałem o tym koncercie nawet, ale że będzie w tak dużym składzie mnie trochę odrzuciło. Z Fredem Herschem wydali wyjątkową płytę ostatnio w duecie live, coś cudownego, w ciągłym kontakcie z publicznością, właściwie improwizowała słowa piosenek w rozmowie.
Co prawda głos nie ten co Samary, (która będzie w 2024 w Katowicach, więc proszę się wyposażyć w bilet, to powinno być jakieś obowiązkowe, czy coś takiego), ale muzycznie to jedna z najbardziej kreatywnych wokalistek swojego pokolenia, a może z żyjących w ogóle, super wyobraźnia i swoboda, krem de la krem.
Redmana też! Zastanawialiśmy się, czy nie iść, dla mnie to legenda, i to taka nietypowa, bo jak Brad Mehldau: coś młodzi jak na taki status, prawda? No ale tak to już jest, jak się jest wybitnym. Słuchałem ostatnio jednego utworu z płyty, którą będzie promował: no nie jest to niestety ten kwartet, który ostatnio ożywili, ale album świetny, wokalistka fajna, z tamtej trójki będzie chyba Brian Blade. Super.
No tak, a Emmet to sympatyczny i nie ma się chyba co bać tego powiedzieć: zwyczajnie przystojny gość. Muzycznie: top-notch, to jest śmietanka. Ja wrzucam link ze JnS, samemu będąc świeżo po jego solówce z Delilah, nawet Bernstein nie wie, co się dzieje, sztos, będzie akurat, bo trzeba wracać do Brescii zaraz:
https://www.youtube.com/live/hVKAYDZoMHQ?si=fZ0e14_U3lEn5s_i&t=2903
Ja podaję te linki, ale to nie znaczy, że wszędzie będę. Być może na JJ, na Jazztopadzie raczej nie, do Bielska też nie wiem, czy pojadę – strasznie dużo się dzieje, konkurs im. Fitelberga, Eufonie, premiery, obchody rocznicy Pendereckiego i nie wiem, w co ręce włożyć. Bo rozdwoić się raczej nie da 🙁
Esperanzę słyszałam lata temu, jeszcze z Wayne’em Shorterem, w NOSPR, ale tylko jako wokalistkę: https://szwarcman.blog.polityka.pl/2015/03/01/shorter-zadymil/
*Jazztopada
Ale czy na tym filmiku z Warszawy Kyle Poole na początku nie stuka w ogóle nie w tempo przez chwilę, czy mi się wydaje? Dziwne by to było, zawsze jest w punkt jak go słucham na tych domówkach. Zresztą coś i później mi nie gra, i to kilkukrotnie, jakiś mały asynchron miewają. Albo jest też opcja, że muszę już iść spać.
Ten utwór to taki funky blues feel ma, upbeatowy jest, nie wiem, jak to powiedzieć, odrobinę jarmarczny. U niego w mieszkaniu to czasem się dzieją naprawdę nieschematyczne rzeczy, tutaj tak prostolinijnie zagrali bardzo, no ale też duża publiczność, może stąd taki wybór. Jego solówka to w ogóle soulowa. No ale to tylko potwierdza: on ma w głowie całą historię jazzu.
A tak, tamten wpis nawet pamiętam. No rozumiem. Nie no i nie ma czego żałować, bo jakby się dało rozdwajać, to by polirytmy, choćby u Frycka, były zbyt łatwe, a przecież chodzi o to, żeby się męczyli w tych hallach czy na konkursach ku naszej uciesze!!
Jak zaspamowałem już ten wątek, to pozwolę sobie dopisać, że jutro o 10:30 zaczynają się półfinały w Brescii, ale tak rzeczywiście pół-finały, bo nie dość, że są przed finałami, to wybiera się w nich trójkę laureatów, która zagra koncert, a w czasie koncertów już tylko kolejność na pudle, tak to przynajmniej rozumiem. Co najmniej jeden Mazurek Frycka, większa forma Ravela lub Debussy’ego i reszta dowolna.
Gra już tylko szóstka.
A wybiera prof. Paleczny.
Obsada jest naprawdę znakomita, to już bez wyjątku same turbo talenty, ale też jakże różne, wszystko przewidziane przez Zympansa, w poście z wczoraj, pod którym nawet zaszczyt i satysfakcję komentując zrobiła jedna z uczestniczek, która zgodnie z tymże przewidywaniem zresztą odpadła, (ale ją też irytowały jej zbyt liczne sąsiady, więc ok).
Nawet jak nikt nie skorzysta, to niech będzie dla potomnych.
Miyu Shindo dzisiaj przeszła samą siebie tym D. 946 No. 2. Magiczne wykonanie, tak bogate, coś wspaniałego, emocjonalne, no to taki highlight na pewno dzisiejszego dnia, a dla mnie w ogóle jedna z piękniejszych rzeczy, jakie ostatnio słyszałem, dla mnie to będzie czy już jest Schubertystka, (potem jeszcze No. 3, Sztuczne ognie Debussy’ego i Appassionata z niesamowicie zagraną ostatnią częścią):
https://www.youtube.com/live/VlvVLjSaPyw?si=lD4I8NYFl_L1m5HH&t=3840
(No ale na szczęście mieliśmy zamiast niej dodatkowego Polaka w finale w Warszawie, to najważniejsze. NIE ZAPOMINAJMY O TYM).
Dla mnie to ona się bije o pudło z Sophią Liu, pianistką niedorzecznie precyzyjną. Ja nie wiem, o co tu chodzi, ale to są inteligencja, opanowanie, czystość grania nieludzkie. A to że ciężkie brzmienie, a interpretacje jeszcze wykalkulowane? No cóż, Pollini, ile miał lat jak wygrał Warszawę, zdaje się, że 18. Jakieś pakty z kimś zawierała może, nie wiem, jakie tam ustalenia, w każdym razie jej przejażdżka walcem Mefista lepsza od Economou, wcześniej op. 25 no. 4 najszybciej i najczyściej zagrana jak kiedykolwiek słyszałem, Bruce, Martin, to jest śmiechu warte: ładnie, ale jak dzieci. Dołoży do tego trochę polotu, to będzie stała obok Cziffry na półce, 123 Sonet Petrarki w drugim etapie zagrała bardzo lirycznie, ewidentnie dla niej żadnych limitów nie ma.
https://www.youtube.com/live/DitGdHK6ego?si=eVWko5wR7HzbGOfS&t=13321
Rei Harada jest z kolei wspaniałym storytellerem, nie wiedziałem o nim nic, ale jak tak sobie zaczął cały konkurs swoim występem, od op. 111 Schumanna, to ma od tamtego czasu zawsze moją uwagę, jak tylko już siada. Gra kolorowo, poetycko, skromnie, pokazuje ładnie melodie, może jeszcze w pierwszej rundzie trochę pospieszał, ale wciągający jest jak mało kto. Tutaj chyba najlepsza w jego wykonaniu, Sonata op. 109 LvB:
https://www.youtube.com/live/qFP6MObCjqM?si=qteVrM5V0EY4Wrml&t=832
A od Nagino Maruyamy? Na koniec może lżej, ale też zaskakująco ciekawie, La Campanella, niby wygląda z lodówki każdego pianisty, a jednak:
https://www.youtube.com/live/DitGdHK6ego?si=0ONC0kdJl1Ph3b7K&t=15254
Z wymienionych najczęściej się myli, ale to chyba kwestia też fizyczności, ma małe ręce, nie mówiłbym tego, ale to chyba musi być wytłumaczenie, bo jest pod każdym innym względem tak kapitalnie przygotowana, nastroje, głosy, artykulacja, zrozumienie całości. Świetna pianistka.
To taki przegląd mojej typowanej do najlepszej trójki czwórki, że tak to ujmę.
Włączyłam na chwilkę powyższego Schuberta i widzę, że Miyu bardzo się rozwinęła od czasu naszego konkursu. Wówczas mnie wkurzała swoim graniem na tempo. Technikę, i owszem, wykazała błyskotliwą, ale za bardzo nią epatowała. Tutaj muzykuje. Tylko… czy to teraz taka moda a la Kate Liu, te gesty rękami przed rozpoczęciem? Ciekawe, czy Miyu to podpatrzyła, czy tak sama z siebie to robi.
No, nie wiem Zympansie. Ja jestem zmęczona przeartykułowaniem wszystkiego, zwłaszcza Beethovena i Debussy’ego. Nowe pokolenie. Szkoda ze w finale nie ma żadnego Europejczyka, odpoczęłam przy Albańczyku. Miyu Shindo w Schubercie genialna. Na Beethovenie wykładają się równo. Pokolenie wirtuozów.
A o tych minach, gestach, no nie wiem, to nie ma co tu pisać chyba, to są sprawy ostatecznie delikatne. Znam tę obserwację, ona w ogóle jakąś prześmiewczą nagrodę wygrała u jednego z brytyjskich krytyków po KCh w kategorii mimika czy coś takiego. No powiem tak, ja ją po prostu strasznie lubię, jestem przywiązany, więc jakoś nieswojo mi to komentować. Ale wiem no, czasy są takie, że karierę się robi nie tylko dźwiękiem, ale i wszystkim wokół. Z takiego punktu widzenia prawdopodobnie powinna się kogoś poradzić w tej sprawie. Pani wątpliwość jest na miejscu. A też rzeczywiście, jakkolwiek staram się, naprawdę staram się nie zwracać w ogóle uwagi na takie rzeczy, muszę powiedzieć, że zdaję sobie sprawę, że in plus np. na mnie działa takie absolutne niewzruszenie sytuacją, skupienie i kompletny brak emocji na twarzy, coś właśnie jak Sophia tutaj. Może nawet mi to jakoś imponuje, taki odruch chyba. No cóż, Bruce’owi wyszło w kalkulacjach inaczej, to śmieszkował, najwyraźniej nie jestem jego targetem tak do końca. Ale tak kluczę wokół tematu. No ogólnie ona tego nie podpatrzyła u Kate, to na bank.
@tjc
Nie wiem do końca o przeartykułowanie u kogo chodzi. Jeżeli tak ogólnie, to rzeczywiście ten Debussy, no jakoś u nikogo tak do końca mnie nie przekonał, najmniej się na nim skupiałem, i też dlatego o nim chyba ani razu we wpisach nie wspomniałem: bo do tej pory był traktowany hmm obowiązkowo. A rzeczywiście mało jest tak okropnych rzeczy, jak granie Debussy’ego w sposób obowiązkowy, jak jakie ćwiczenia, jak ktoś się wciąż uczy rysować motyla, ale wciąż mu wychodzi jakiś maszkaron, ludzie pytają, „czy to jakaś broń”, albo jak wychodzi jakaś płaszczka, no to już pewnie potem woli tym się na wernisażu nie chwalić, a jak musi, to raczej stara się powiesić gdzieś takie cudo przy gaśnicy, prawda? Nie ma się co pastwić. Więcej Debussy’ego będzie jutro i mam nadzieję, że traktowanego już podmiotowo. A jak ktoś go nie czuje, to wybierał na półfinały Ravela. Tak sądzę.
No i klops, przeszła dwójka, której właściwie nie słuchałem. Hyojin Shin pamiętam pięknego Schumanna w całości, ale wcześniej z Waldsteina wyszedłem, zresztą po jakiejś serii sąsiadów, więc nie komentowałem, a już nie miałem siły wszystkiego potem nadrabiać: skoro tak spodobali mi się inni na żywo, to śledziłem dalej ich. Będzie czas do niej wrócić w tych parę dni co do finału, bo to było piękne, liryczne granie, ten Schumann. Pisząc słucham jej Forlane z Le tombeau de Couperin, to jakaś próbka prawda?, i naprawdę nie wiem, czy można ją przypisywać do jakiegoś „pokolenia wirtuozów”, ja tam mam wrażenie, że słucha tego, co gra, razem z nami, a nie ze swoim ego.
A Junlin Wu? To Państwo go możecie lepiej znać, bo to półfinał w Bydgoszczy rok temu, tutaj jakoś w ogóle nie tyle że mi znikł, co zupełnie na niego nie trafiałem.
Ale tę trójkę zamyka Sophia Shuya Liu.
No i teraz tak. To chyba jakoś nie dało się ukryć, że poza Miyu to dla niej w ogóle zacząłem śledzić ten konkurs, (oczywiście: i takich średniej wielkości konkursów jest zbyt dużo, żeby móc je obczajać wszystkie, np. Arsenii Mun, który był w drugiej rundzie w 2021 r., wygrał przed chwilą Busoniego): pisałem do siebie, że niby się założę, że „ktoś”, kto bierze w nim udział, będzie w 2025 w finale. I tak po wczorajszej krytyce w ogóle uczestników @tjc, sam się zacząłem zastanawiać w ogóle nad grą Sophii.
I pomyślałem: czy nie jest aby tak, że kiedy tak dużo od lat się słucha, kiedy się ma w sercu już jednak tylu starych przyjaciół, a miejsca na nowych coraz mniej, to trafiając na kogoś o takich przymiotach jak ta uczestniczka, myśli się sobie niejako już z automatu po dwóch minutach słuchania: „no tak, sprawność, technika, idealne przygotowanie, ale…” i tu umieszcza takie podręczne wyobrażenie „idealnego”, młodego uczestnika konkursów, który co prawda się nie myli, gra jak żyleta, ale brakuje mu trochę duszy, więc poczekajmy?
Tzn. jeżeli tak jest, to powiedziałbym, że jest to zrozumiały, ale jednak odruch obronny bazujący na pewnym triku, który na sobie robimy. A przynajmniej ja tak miałem, będę mówił za siebie, te występy, (ale też trochę już nietrafnych ocen i przewidywań z poprzednich lat), mi to w każdym razie uświadomiły. Bo tak serio, teraz trafiliśmy na kogoś, kto naprawdę, a nie w wyobrażony sposób, gra tak czysto, że to brud się zaczyna bać wokół, że się oczyści, a nie na odwrót, (jej tour po kilku włoskich miastach to by był Włochom na rękę w tym sensie). I co teraz się dzieje? No ta logika siada. Bo większość tych niby idealnych, szpanujących techniką z poprzednich lat, tak naprawdę nie była idealnymi, co jej gra po prostu obnaża. I to chyba jest ten trik. W sensie to jest to, co jakoś mi się na gorąco teraz objawiło. Tzn. to nie była nigdy wada tych uczestników, którzy nas nudzili: że są tacy akademiccy, albo tacy perfekcyjni, albo tacy nieskazitelni technicznie, że aż nudni. Mogli być nudni po prostu, oczywiście, ale nigdy nie byli nieskazitelni. Jakby byli rzeczywiście nudni, ale nieskazitelni, to rozmowa byłaby na ich temat zupełnie inna. Powiem tak: Seong-Jin Cho dla mnóstwa osób był akademicki i nudnawy, ale jak kolega po UMFC-u mi relacjonował, zrobił chyba błędów przez dwa tygodnie, że na palcach jednej ręki można było je policzyć. On też wolał Kate, ale wobec autentycznej perfekcji naprawdę trudno jest argumentować, nie mówię, że się nie da, również dałbym Kate pierwsze, ale łatwiej byłoby, gdyby on też się walnął w swojej Sonacie w temacie, prawda? Reasumując: wszyscy ci stereotypowi „wymiatacze”, na których machamy ręką po kilku minutach słuchania, się tak naprawdę wykładali właśnie na tym, że perfekcyjnie nie grali. Bo jakby perfekcyjnie grali, to by trzeba było powiedzieć coś więcej, czemu mają być out.
Nie mówię, że bym wziął nagrania Sophii na bezludną wyspę. (Dawno temu mam spisane na karteczce, że jakby mi szykowano ponton, to z dyskografią Marii Joao Pires). Ale jednak nie umiem przejść obok tego grania obojętnie, a nawet uważam, że byłoby to błędem. Już też nie chcę wchodzić w intuicje dotyczące jej osobowości, ale nawiązując do min itd., takie skupienie na muzyce, zamiast na sytuacji, publiczności, transjmisji, spokojne ręce: to naprawdę rokuje. Wiele jeszcze do zrobienia, ale tu jest arcypotencjał. Przypomnę, że Kate w jej wieku też była znana z nieskazitelności gry. I zdaje się, że DTS jest tą osobą, do której się studentów z takim problemem kieruje.
To takie złote myśli pod patronatem Jacobs Cronat Gold zbyt późną porą.