Trzy razy samobójstwo

Istniała groźba, że nie dotrzemy na prapremierę opery Ślepy tor Krzysztofa Meyera na skutek wydarzenia na Placu Piłsudskiego, które niespodziewanie się w jej treść wpisało.

Libretto Antoniego Libery zawiera bowiem postać Samobójcy, który w każdym akcie przykuwa się do torów na małej stacyjce, ponieważ chce być rozjechany przez ekspres, który się tu nie zatrzymuje. Drugą z głównych postaci jest Zawiadowca, który go ratuje, ale mimo to i tak musi zatrzymać pociąg, żeby oczyścić tory, co oczekującym na stacji jest na rękę. Każdy akt jest osobną historią, z różnymi postaciami, tylko te dwie są stałe. Taka forma była pomysłem kompozytora, któremu poddał się librecista. Znają się od dawna (pamiętam miejsce w latach 80., gdzie bywali obaj i ja także), a Libera jest znany jako znakomity tłumacz – przede wszystkim Becketta, ale także librett operowych.

Bardziej mnie zdziwiło, że reżyserem spektaklu został Marek Weiss, ponieważ wiedziałam, że z librecistą mają całkowicie odmienne światopoglądy. Ale, jak się okazuje, oni znają się jeszcze dłużej, byli kolegami ze studiów, i jakoś ostatecznie byli w stanie dojść do porozumienia. Nawiasem mówiąc, wydaje mi się to jakimś prognostykiem – że mimo wszystko można się dogadać, jeśli nie spadnie się poniżej pewnego poziomu. „Być może mamy być przykładem ekipy powstałej w porozumieniu ponad podziałami” – mówi w wywiadzie reżyser.

Łatwo nie było. Cytując dalej: „Żeby nie mówić o polityce, powiem tylko, że Antoni jest typowym eurosceptykiem, a ja jestem euroentuzjastą. To są dwie skrajności. I za każdym razem, jak w libretcie pojawia się jakaś aluzja czy pada na to akcent, mnie to mocno gryzie i próbuję to odkręcić”. Fakt, jest w programie zamieszczone libretto i w wielu miejscach różni się od tego, co słyszymy ze sceny, nie tylko w kwestiach światopoglądowych zresztą. Ale i w tych także: w oryginalnym libretcie w III akcie występują Terroryści i Feministki, którzy połączeni są w jeden Chór Barbarzyńców. Tu reżyser postawił stanowcze weto, ponieważ sam uważa się za feministę i ostro się sprzeciwia zaliczaniu feministek do barbarzyńców, więc dodał scenę, w której jeden z terrorystów gwałci jedną z feministek i ostatecznie wszystkie one uciekają.

Znakomitym pomysłem Weissa jest wprowadzenie alegorii śmierci, której również nie ma w libretcie – staruszki siedzącej na peronie i oczekującej nie wiadomo na co. Triumfującej w finale i pojawiającej się również w epilogu. To rola niema, ale ważna, jak słynna strzelba Czechowa, która pojawia się w I akcie, by wypalić w ostatnim.

Znakomita scenografia Jagny Janickiej przenosi nas na dworzec „jak żywy” – wielu przypomina się dawny spektakl Tomasza Koniny Podróż do Reims Rossiniego. Ten dworzec jest trochę w stylu art deco; dzięki obrotówce co jakiś czas przenosimy się na zewnątrz budynku, przed tory.

Muzyka w słuchaniu wydaje się nietrudna, ale dla śpiewaków jest trudna piekielnie. Nie ma tu czegoś analogicznego do arii, wszystko jest recytatywem. Stylistycznie zaczyna się jakby trochę ze środkowego, neoklasycznego Strawińskiego, później harmonika się zagęszcza – w późniejszych aktach opiera się z grubsza na skali z Messiaena (Mode 2). Jest trochę cytatów z literatury muzycznej – w I akcie z fortepianowego preludium Żagle Debussy’ego i wolnej części Koncertu fortepianowego G-dur Ravela (w treści mowa jest w tym momencie o Paryżu), w III akcie dostojnik kościelny wchodzi na dworzec przy muzyce z wejścia Komandora z Don Giovanniego Mozarta, a w finale pojawia się temat V Symfonii Beethovena. Łukasz Borowicz okiełznał tę partyturę; solistów należałoby właściwie pochwalić wszystkich, ale wymienię głównych: Stanisław Kuflyuk (Samobójca), Krzysztof Szomański (Zawiadowca), Robert Gierlach (Profesor, Generał Zakonu, Timur – przywódca terrorystów). Dołożyć jeszcze trzeba ruch sceniczny Izadory Weiss i światła Bogumiła Palewicza. Warto ten spektakl zobaczyć, bo to coś zupełnie innego niż zwykle w tym teatrze oglądamy.